Lata 90. w Polsce to okres, kiedy zachodnia popkultura (w zdecydowanej większości ze Stanów Zjednoczonych) na dobre rozwinęła się na naszym rodzimym podwórku. Sam urodziłem się w 1992 roku, więc doskonale pamiętam ten czas z dzieciństwa. Jako że najnowsze Wydanie Weekendowe na naszym portalu dotyczy tematycznie lat 90., postanowiłem popełnić tekst wspominkowy. Nie chcę jednak skupić się na jednej konkretnej produkcji, która zawładnęła moim dziecięcym umysłem. Postanowiłem – z perspektywy mojego częstochowskiego podwórka – przyjrzeć się tworom popkultury, które kształtowały wówczas młodych widzów. Zatem powrót do nostalgii lat 90. za 3,2,1... Pierwsze, co mi przychodzi do głowy, to serial Power Rangers. Jeszcze zanim produkcje superbohaterskie w naszym kraju stały się modne, na topie była właśnie wspomniana opowieść o drużynie niepozornych nastolatków, którzy zostają wybrani do walki ze złoczyńcami z kosmosu. Historia bardzo działała na wyobraźnię. W końcu byli oni zwykłymi, młodymi ludźmi z pasjami jak sport czy taniec. Dlatego każdy dzieciak oglądający Power Rangers mógł spokojnie w myślach umieścić siebie w szeregach zespołu. Produkcja była kultowa, wręcz ocierała się o świętość w moim otoczeniu. Przenosiła się oczywiście na podwórkowe zabawy. Pamiętam, jak z przyjaciółmi wcielaliśmy się w poszczególnych wojowników mocy i walczyliśmy z wyimaginowanymi kitowcami. I zwykle każdy chciał być czerwonym wojownikiem, co było przyczyną wielu sporów. Lata 90. były okresem, w którym ogromną popularnością cieszyły się produkcje opowiadające o młodych ludziach zyskujących supermoce. Podobały nam się te magiczne lub kosmiczne zbroje i wielkie pojazdy. Dlatego razem z rówieśnikami uwielbialiśmy również oglądać spin-off Power Rangers – Masked Rider oraz Beetleborgi. Szczególnie ta druga produkcja była ciekawym mariażem komiksowego superbohaterstwa z opowieścią młodzieżową. Dla tych, którzy nie wiedzą – Beetleborgi opowiadały o trójce wielbicieli komiksów. Postacie do walki ze złem przemieniały się w tytułowych herosów. Mieliśmy tam wiele popkulturowych elementów, których połączenie nie powinno działać, a działało. Oprócz bohaterów w komiksowych zbrojach i potworów otrzymaliśmy również stwory z nawiedzonego domu (wśród nich wampir, mumia oraz cała ferajna klasycznych potworów) i klauna z magicznymi mocami. Ten miszmasz skradł moje serce. Ostatnio obejrzałem sobie kilka odcinków Power Rangers i Beetleborgów. Zestarzały się strasznie, ale i tak mam do nich sentyment.  Co ciekawe, komiksowych superbohaterów poznałem dzięki ekranowym opowieściom z herosami. Razem z przyjaciółmi uwielbialiśmy oglądać seriale o Spider-Manie, Srebrnym Surferze, Fantastycznej Czwórce czy Supermanie. Śledziliśmy historie zarówno superbohaterów Marvela, jak i DC, dlatego do tej pory nie opowiadam się po żadnej stronie w tym "konflikcie" fanów. Oczywiście miałem swojego faworyta. Podejrzewam, że wielu z Was, czytających ten artykuł, również stawiało produkcję, o której za chwilę wspomnę, na pierwszym miejscu wśród animacji. Był to Batman: The Animated Series! To jeden z najlepszych seriali, jakie powstały w historii – i to nie tylko, jeśli chodzi o animowane projekty. Pełen akcji, ze świetnie napisanymi historiami i postaciami, a także mrocznym i niepowtarzalnym klimatem. Do dziś moim ulubionym superbohaterem jest właśnie Mroczny Rycerz. Cały czas czekam, aż jakaś platforma streamingowa (oczywistym wyborem wydaje się HBO Max) zamieści w swojej bibliotece kultową produkcję o obrońcy Gotham City.  Lata 90. to również czasy, gdy telewizje publiczne walczyły o uwagę młodszego widza. Pamiętacie Wieczorynki na TVP1? Smerfy i Gumisie? Szkoda, że Telewizja Publiczna zdjęła je z anteny, bo dzieciaki mogły poznać wiele wspaniałych kreskówek. Jedynym pocieszeniem jest to, że sporo z tych produkcji jest dostępnych na platformie Disney+, wśród nich wspomniane GumisieKacze opowieści czy Chip i Dale: Brygada RR. Każda szanująca się stacja publiczna bardzo dbała, aby zatrzymać przed ekranem młodego widza. Uwielbiałem  kreskówki Hanna-Barbera emitowane w TVP, czyli między innymi takie bajki jak Miś Yogi czy Kocia ferajna. Zawsze również byłem w Team Flinstonowie, jeśli chodziło o dwie najpopularniejsze kreskówkowe rodziny studia. Stało się tak, ponieważ nie za bardzo lubiłem Jetsonów. Gdy byłem mały, raczej nie interesowały mnie fabuły zahaczające o science fiction (a dzisiaj jest to mój ukochany gatunek obok thrillerów). Korzystałem z bloków bajkowych na otwartych kanałach, jak tylko mogłem. Produkcją, którą do dzisiaj darzę ogromnym sentymentem, był Walter Melon. Sama koncepcja fabuły była doskonała, ponieważ łączyła różne twory popkultury i tworzyła świeże parodie. Dla przypomnienia: Walter Melon był tak zwanym "bohaterem do wynajęcia" (w polskiej wersji o głosie genialnego Mariana Opani). W każdym odcinku musiał na jakiś czas zastąpić inną znaną postać z popkultury. I tak otrzymywaliśmy odcinki, w których występował jako zastępczy Rocky, Batman, członek Power Rangers czy Indiana Jones. W Polsce doczekaliśmy się również 2. serii, w której Melon był wynajmowany do podmianki przez postacie historyczne takie jak Juliusz Cezar czy Leonardo da Vinci. Produkcja była emitowana w paśmie TVN-u zwanym "Bajkowe kino" i na dobre skradła moje serce. Oprócz cykli seriali animowanych, które miały stacje publiczne, nawet CANAL+ postanowił odkodowywać się na kilka godzin dziennie, aby młodsi widzowie mogli obejrzeć Looney Tunes. I tak pewnym stałym elementem mojego dnia stały się kreskówki o przygodach Królika Bugsa i spółki. Pierwszy raz oglądałem je rano przed wyjściem do szkoły (były to powtórki z popołudnia poprzedniego dnia), a drugi raz po południu po powrocie z niej. Innym ważnym gatunkiem, który kształtował popkulturowo młodych widzów w latach 90., było anime. Akcja była w nich wyolbrzymiona do granic możliwości, jednak miało to w sobie mnóstwo uroku. Mogę śmiało powiedzieć, że gdy na RTL 7 zaczynał się kolejny odcinek serii Dragon Ball, to podwórka pustoszały. Później w szkole trwały rozmowy na temat kolejnego epizodu i fanowskich teorii. Omawialiśmy sceny, najlepsze akcje itp. Do dzisiaj mam duży sentyment do tej japońskiej bajki z francuskim dubbingiem i polskim lektorem. To samo tyczyło się Kapitana Tsubasy czy Kapitana Jastrzębia w polskim tłumaczeniu. Nie ukrywam, że każdy chłopak chciał być na boisku jak tytułowy bohater  i wykonywać przeróżne piłkarskie akcje. Wspomniane dwie produkcje – a także takie anime jak Yattaman czy Czarodziejka z Księżyca – wiele wnosiły do życia mojego i moich rówieśników. Wyraziste, kolorowe postacie, inny sposób animacji oraz historie, które poruszały zupełnie nowe, fantastyczne tematy. Do dzisiaj to ważny gatunek w moim popkulturowym serduchu.  Podsumowując: lata 90. były pełne seriali aktorskich i animowanych dla dzieci i młodzieży, które potrafiły kształtować wyobraźnię młodych widzów. Nie pomylę się chyba, jeśli napiszę, że wielu dzisiejszych twórców, którzy wychowali się w tym okresie, inspiruje się w swoich projektach serialowych, filmowych, growych, literackich czy komiksowych wspomnianymi wyżej produkcjami. Przy tym nasuwa mi się również jedna myśl... Wydaje mi się, że w latach 90. popkultura mocno spajała grupy młodych odbiorców. O odcinkach różnych seriali rozmawiało się w szkole. Każdy oglądał  to samo. Dzisiaj trochę to zanika, ale z powodu, który nie jest wcale minusem. Po prostu platformy streamingowe dają nam wielki wybór seriali i zdarza się, że w paczce przyjaciół  każdy ogląda co innego. Popkultura stała się po prostu polem do rywalizacji o widza, co z jednej strony jest świetne, bo mamy dostęp do wielu dobrych projektów. Z drugiej strony gdzieś zanika wspólne dzielenie dóbr świata ekranu. Moi Drodzy Czytelnicy, wracajcie czasem do tamtych czasów, pielęgnujcie w sobie popkulturowe dziecko, które w Was drzemie. Gdy ono zaniknie, to zostaniemy z pewną pustką w sercu, którą trudno zapełnić. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj