Lauren Ridloff, znana również z filmu Eternals, jakiś czas temu dołączyła do obsady serialu The Walking Dead i dość szybko stała się jedną z istotnych postaci. Z okazji premiery drugiej części 11. sezonu tej produkcji na kanale FOX, spotkaliśmy się z aktorką, by zapytać ją o pracę nad finałem tej historii. Zapraszamy do lektury.
DAWID MUSZYŃSKI: Dużą część 10. sezonu twoja postać spędziła w kopalni. Nie można było zbytnio angażować jej w różne wydarzenia, ponieważ w tym samym czasie kręciłaś film Eternals Marvela. Dzięki tym produkcjom mimowolnie stałaś się ambasadorką osób głuchoniemych, udowadniając, że wszystko jest możliwe.LAUREN RIDLOFF: To prawda. Udział w tych produkcjach pozwala mi pokazać innym osobom głuchoniemym, że nie muszą rezygnować ze swoich marzeń. Jeśli chcą zostać np. aktorami, to taka możliwość istnieje. Jest dla nich miejsce w dużych, kultowych produkcjach, takich jak The Walking Dead czy Eternals. Gdyby te dwie produkcje nie były tak popularne, pewnie nie miałabym okazji, by się spotkać np. z tobą, Dawidzie, i opowiedzieć ci o mojej historii. Widownia i społeczeństwo są już na to gotowe, by takich bohaterów oglądać na ekranie. Paradoksalnie pomogła w tym pandemia, bo ludzie już są zanurzeni tym, co mieli dostępne. Są głodni nowego oryginalnego kontentu z bohaterami innymi niż dotychczas. Dlatego też czuję, że pojawiam się w idealnym czasie i będę starała się to maksymalnie wykorzystać.
Dostajesz dużo sygnałów wsparcia od organizacji zrzeszających osoby głuchonieme?
Bardzo dużo. Wiem, że wszyscy są zadowoleni, że w serialu mamy aż dwójkę przedstawicieli tej grupy, bo oprócz Connie jest jeszcze Kelly. To bardzo duże osiągnięcie. Pokazujemy przecież, że osoby głuche są różne. Cierpią na różne schorzenia i nie należy wrzucać ich wszystkich do jednego worka. To bardzo ważne i niezwykle rzadkie w telewizji. Zwłaszcza w serialach, które mają wielomilionową widownię na całym świecie. Wiesz, co jeszcze się dzięki nam zmieniło?
Co?
Sposób, w jaki The Walking Dead jest reklamowane. Nagle wszystkie materiały promocyjne dostają napisy, nie tylko sam serial. Każdy zwiastun posiada transkrypcje. To tylko pokazuje, że osoby pracujące przy tym tytule mają teraz większą wiedzę o osobach niedosłyszących.
Niestety, w przypadku The Walking Dead ta przygoda dobiega końca, bo jesteśmy właśnie w połowie finałowego sezonu. Możesz nam zdradzić, co czeka graną przez ciebie Connie?
Zacznijmy od tego, że czuję pewien smutek z powodu końca tej produkcji. To dzięki niej jestem tu, gdzie jestem. Nie podlega to żadnej wątpliwości. Gdy zaczynałam, byłam ogromną fanką The Walking Dead od pierwszego sezonu. Kibicowałam Rickowi od czasu, gdy wybudził się ze śpiączki. Miałam w stosunku do tej produkcji ogromne oczekiwania. I nagle znalazłam się na planie jako aktorka - te oczekiwania spadły na moje barki. To ode mnie zależało, jak ta fabuła dalej się potoczy. I powiem ci, że odpowiedzialność jest ogromna, bo wiem, jak bardzo ludzie liczą na dobre zakończenie. Nie chciałabym być tą, która zostanie przez wszystkich uznana za najsłabsze ogniwo opowieści. Nie mogę ci zdradzić, co się ze mną stanie. Powiem ci jedynie, że teraz będziemy żyć w społeczeństwie wizualnie bardzo bliskim do tego, co mieliśmy przed apokalipsą. Ludzie będą tam pracować, dostawać pieniądze i płacić rachunki. Dojdzie ponownie do podziału na klasy społeczne. Co - jak możesz się domyślić, Dawidzie - nie będzie niczym dobrym. Mogę spokojnie powiedzieć, że jako społeczeństwo, pomimo wszystkich wydarzeń z zombie i dyktatorów, jakich przyszło nam pokonać, niczego się nie nauczyliśmy. Zaczynamy powtarzać te same błędy.
Twoja Connie mocno różni się od tej z komiksów.
To prawda. Łączy je tylko imię. Dlatego podczas pracy nad Connie nie mogłam się oprzeć na komiksowym pierwowzorze tak mocno, jakbym chciała. Zaczęłam więc czerpać z serialu, zapożyczając pewne cechy z różnych postaci, które się przez te wszystkie lata przewijały. Jej przeszłość jest zbliżona pod względem traum do tego, co przeszli główni bohaterowie.
A pamiętasz swój pierwszy dzień na planie, bo z tego, co wiem, był wyjątkowy.
Był bardzo emocjonalny dla całej ekipy. Jak przybyłam na plan, to okazało się, że Andrew Lincoln nagrywa swoją ostatnią scenę i żegna się ze wszystkimi. Więc jak możesz się domyślić, było dużo płaczu i smutna atmosfera. I wtedy wchodzę ja, uśmiechnięta i podekscytowana, że dołączyłam do obsady mojego ulubionego serialu. Trochę odstawałam od reszty.
Byłam zaskoczona, że Andrew - mimo że był tak zajęty pożegnaniem z produkcją - znalazł czas, by do mnie przyjść, przywitać się i tak jakby wprowadzić do rodziny, którą opuszczał.
Twoja bohaterka powraca do serialu w szóstym odcinku 11. sezonu zatytułowanym On the inside, który ma bardzo horrorowy klimat. Przynajmniej dla widzów. Jak wyglądało to na planie?
Tak samo. Nie mogłam przestać się trząść i nie wiem, czy to było z ekscytacji, czy z adrenaliny, jaka mi towarzyszyła podczas tego nagrania. Łzy, które widzisz na ekranie, były prawdziwe. Byłam wystraszona, zmęczona, czyli wprowadziłam się w stan, w jakim powinna być moja bohaterka. Pamiętam, że w pewnym momencie Greg Nicotero podszedł do mnie i zapytał, czy wszystko jest ze mną dobrze, bo wyglądałam strasznie. Po zakończeniu zdjęć byłam tak przemęczona, że dosłownie przespałam cały tydzień. Tak ciężko pracujemy na planie The Walking Dead. Doceń to! (śmiech).