Garść faktów
Zacznijmy od najbardziej podstawowej sprawy, czyli celności. Jest takie powiedzenie, że łucznik olimpijski wkurza się za każdym razem, kiedy nie trafi w dziesiątkę, a tradycyjny cieszy się, kiedy uda mu się ją ustrzelić. Współczesne łuki są bardzo celne, zwłaszcza sportowe i bloczkowe. Ale nie obywa się to bez wielu miesięcy, czy nawet lat treningu, odpowiednich technik i wyposażenia. Dlatego niezmiernie bawi mnie, gdy bohaterowie w filmach czy w grach biorą do ręki łuk i od razu trafiają w dziesiątkę, dodatkowo nie prezentując żadnej poprawnej formy. Co mam przez to na myśli? Ano celowanie przy pomocy łuku to nie jest prosta sprawa, zależy od wielu czynników. Najprościej jest w łukach bloczkowych, gdzie mamy dostęp do celownika, który z reguły jest dobrze zamontowany i wyzerowany, tam wystarczy na ogół brać poprawkę na wiatr i odległość. Tyle przynajmniej jeśli chodzi o celowanie, bo ten typ łuku wcale nie jest taki prosty w obsłudze i wbrew pozorom bardzo delikatny. Nieodpowiedni sposób strzelania może nieodwracalnie uszkodzić cięciwę i kable stabilizujące. Dlatego bardzo mocno kładzie się nacisk na trzymanie i wypuszczanie cięciwy nie palcami a specjalnym mechanizmem zwalniającym, czego media rozrywkowe już nie pokazują. W przypadku łuków sportowych jest podobnie, choć tutaj celowniki nie są już tak dokładne, majdan bardziej wibruje przy zwolnieniu cięciwy, a samo trzymanie naciągniętej strzały jest bardziej wymagające. Do tego jeszcze wystarczy drobny błąd w ustawieniu przeciwwagi czy dobraniu poprawki na celowniku, a strzał można spartolić. Łuki tradycyjne, takie jak mój, działają tak samo jak sportowe. Różnica tkwi głównie w materiale, z jakiego są wykonane, w tym przypadku z drewna i włókna szklanego. Niektóre nawet umożliwiają podłączenie dodatków z łuków sportowych. Proces strzału też jest bardzo podobny, jednak przez brak, na ogół, celowników stosuje się inne techniki celowania. Najpopularniejszy jest tak zwany string walking, gdzie pióra i grot strzały działają jak muszka i szczerbinka. To także typ łuku, w którym najczęściej widzi się strzelców instynktownych. Bardzo podobnie strzela się też z łuków średniowiecznych, tam jednak większy nacisk kładzie się na paradoks łucznika, o którym za chwilę. Wszystkie te szkoły mają ze sobą kilka cech wspólnych, jak choćby punkt odniesienia, tzw. anchor point, nazywany potocznie całowaniem cięciwy. Polega to na tym, że przy naciąganiu łuku dotykamy cięciwą kącika ust bądź policzka w zależności od tego jak nam wygodniej, zawsze w tym samym miejscu. Pomaga to zachować odpowiednie skupienie strzał na celu, bo gdy już znajdziemy odpowiedni kąt celowania, zachowanie punktu odniesienia niemal gwarantuje trafianie blisko poprzedniego strzału. Kolejną cechą wspólną jest dobór strzał. Nie jest tak, ze każda strzała z każdego łuku będzie lecieć tak samo. Dobierane są one do siły naciągu oraz typu broni. W łukach średniowiecznych stosowano bardziej miękkie strzały, które w pełni korzystały z dobrodziejstw wspomnianego wcześniej paradoksu łucznika. Co to takiego? Ano cały pic polega na tym, że strzała wcale nie leci prosto. Przez to, że znajduje się ona po jednej lub drugiej stronie łuku, jest ona skierowana nieco w bok. W momencie zwolnienia cięciwy zawija się ona wokół majdanu i ruchem lekko wężowym podąża do celu. W nowszych łukach ten problem znika, gdyż przez wycięcie w majdanie strzała jest w dużo bardziej centralnej pozycji względem osi. Więc i strzały mogą być znacznie sztywniejsze. Do tego dochodzi jeszcze siła łuku. Zbyt giętkie strzały na zbyt mocnym łuku mogą się nawet złamać, a zbyt sztywne na zbyt słabym polecieć gdzieś w cholerę. Tutaj siłą rzeczy przychodzi na myśl Oliver Queen i jego kołczan pełen dziwności, w którym w zasadzie nic nie trzyma się kupy, więc powiem wprost. Jedyną strzałą, prócz tej standardowej, w jaką jestem gotów uwierzyć, jest ta z linką i kotwiczką. A to dlatego, że takie strzały, choć ze znacznie cieńszym postronkiem, bądź też raczej żyłką, stosowane są w bowfishingu, czyli technice łowienia ryb łukiem i strzałą. Zaś nagrodę bzdurki roku otrzymuje chyba strzała z paralizatorem, choć może ta z siecią? Nie wiem, za dużo ich było, a żadnej nie da się odmówić pomysłowości. Równie ważny jest chwyt. Tutaj pomijam łuki bloczkowe z powodu wymienionych wcześniej wyzwalaczy. Pierwsza i najważniejsza sprawa - nie dotykamy nigdy strzały! Brzmi to dziwnie, ale trzyma się ona stabilnie dzięki tzw. nockowi - obejmie na cięciwę. Jedynym miejscem, gdzie palce mogą mieć kontakt ze strzałą, jest sam majdan, choć też nie zawsze. Niektóre łuki historyczne pozbawione są wycięcia na strzałę i wtedy zwykle strzelec przytrzymuje ją delikatnie palcem wskazującym, czasem też robiąc z niego półeczkę pod strzałę bądź przekrzywiając nieco łuk. Jeśli zaś chodzi o dłoń naciągającą cięciwę, to w tradycyjnym łucznictwie są dwie szkoły. Albo jeden palec nad i dwa pod strzałą, albo wszystkie trzy pod, choć to jest znacznie częstsze przy string walkingu. W sportowym zaś przede wszystkim używa się tej pierwszej metody. Przy omawianiu celności nie mogło zabraknąć jednej z najbardziej mitycznych postaci ze świata łuku i masowej kultury - Robin Hood: Prince of Thieves. To od jego nazwiska wszak i domniemanego wyczynu wzięła się nazwa rzadkiego zdarzenia, kiedy to jedna strzała trafia w drugą. Od razu powiem, tak jest to możliwe. Na moim pierwszym treningu byłem tego świadkiem. Inna sprawa, że naprawdę zdarza się to bardzo rzadko, częściej przypadkiem niż w zamierzeniu. No i zwykle po prostu jedna strzała wbija się w drugą, nie czyniąc większej szkody. Żeby jednak, jak na filmach, przecięła ona trafiony rdzeń na pół, musiałaby być idealnie osłojowana albo stworzona z odpowiedniego materiału, jak na przykład bambus.Być jak Legolas...
Co ciekawe, jedną z lepiej trzymających poprawną formę popkulturalnych postaci jest... Legolas. Przynajmniej na zdjęciach, bo w filmie bywa już różnie. Oliver Queen też często nieźle sobie z tym radzi, choć obaj panowie popełniają mnóstwo grzechów w zupełnie innych aspektach strzelania z łuku. Innym, niezwykle popularnym przykładem, który nota bene na współczesne pokolenie i jego zainteresowanie łucznictwem wpłynął jak Legolas na moje, jest Katniss Everdeen, bohaterka The Hunger Games. Nie wiem, czy była to kwestia rozwoju postaci na przestrzeni książkowo-filmowej trylogii, czy po prostu sama Jennifer Lawrence się tego nauczyła. Nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że z filmu na film było coraz lepiej....albo jak Lars Anderson
To co właściwie jest nie tak z tymi popkulturowymi łucznikami? Bardzo wiele rzeczy. Sporej grupy z wyżej wymienionych filmowych postaci, a także na przykład Hawkeye'a z The Avengers - mimo poprawnej, sportowej formy - nie nazwałbym nawet łucznikami. Ale jak to - spytacie - kim więc? Strzelcami pokazowymi lub popularniej - trickshooterami. Historycznie już nawet Mongołowie posiadali własnych trickshooterów popisujących się umiejętnościami radzenia sobie z łukiem i strzałą na końskim grzbiecie. I wszystko byłoby wspaniale, gdyby nie fakt, że były to umiejętności oraz wyposażenie czysto na pokaz. Takim przykładem z życia codziennego, który przeniknął w ostatnich latach do świadomości masowej jest Lars Anderson. Człowiek, który sam wokół siebie tworzy legendę najlepszego, najszybszego i korzystającego z dawno zapomnianych technik.To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj