Operatorzy kinowi od niemal stu lat kurczowo trzymają się 24 klatek. Peter Jackson liczył na to, że jego Hobbit rozpęta rewolucję i sprawi, że w kinie zobaczymy więcej filmów w 48 klatkach. Od premiery pierwszej części trylogii minęło przeszło sześć lat, a wiekowy standard wciąż ma się dobrze.
W początkowych latach kinematografii nie istniał żaden standard dotyczący rejestrowania materiałów filmowych ani ich odtwarzania. W pierwszych dziesięcioleciach XX wieku operatorzy realizowali swoje dzieła w 16-24 klatkach, a kina dość swobodnie podchodziły do materiału źródłowego. Niejednokrotnie zdarzało się, że osoby obsługujące projektory wyświetlały filmy w wyższym klatkażu, aby nadać im nieco więcej dynamiki.
Na początku lat 20. średnia wartość wyjściowego klatkażu wahała się od 20 do 26 klatek i być może rozstrzał ten utrzymałby się znacznie dłużej, gdyby w kinematografii nie rozpoczęła się era filmu dźwiękowego. Nadeszła rewolucja, która wymusiła na branży wypracowanie standardu, którego trzymaliby się zarówno filmowcy, jak i operatorzy projektorów. Nagle ścieżka dźwiękowa stała się integralną częścią nagrania, a nie wyłącznie tłem dla projekcji. Jeśli dialogi wypowiadane przez aktorów miały odtwarzać się synchronicznie z filmem, należało ustalić, w ilu klatkach będzie odtwarzać się i nagrywać produkcje dźwiękowe. Tak narodził się 24-klatkowy standard, który w kinie przetrwał aż do dziś.
W międzyczasie pojawiła się telewizja, która wprowadziła sporo zamieszania na rynku. Częstotliwość odświeżania obrazu w pierwszych telewizorach była ściśle powiązana z częstotliwością napięcia w gniazdku elektrycznym. Niestety, na świecie nie wypracowano jednego, uniwersalnego standardu, co zaowocowało dość istotnym rozłamem. Doprowadziło to do powstania kilku systemów wyświetlania transmisji telewizji. Tam, gdzie korzystano z gniazdek 50 Hz, materiały wideo odtwarzano przy 25 klatkach (systemy PAL i SECAM), zaś w państwach z 60-hercowymi gniazdkami przy 30 klatkach (NTSC). Jednak były to różnice tak nieznacznie, że przy odpowiedniej konwersji filmy zachowały swoją naturalną płynność.
Problem pojawił się w momencie, w którym postęp technologiczny pozwolił rejestrować i odtwarzać obraz w wyższym klatkażu. Kiedy odbiorcy telewizji zdążyli przyzwyczaić się do płynności nagrań rodem z oper mydlanych czy teatru telewizji, kino wciąż tkwiło w 24 klatkach. I wtedy pojawił się
Peter Jackson ubrany cały na biało, który stwierdził, że kino przejdzie na 48 klatek, a jego
The Hobbit: An Unexpected Journey będzie prekursorem, który rozrusza tę skostniałą branżę.
W grudniu minęło sześć lat od premiery pierwszej części trylogii, a kino jak stało na 24 klatkach, tak stoi na nich dalej. A ci, którzy oglądali
Hobbita w 48 klatkach, dziś wspominają ten eksperyment w dwójnasób:
- Co ten Jackson zrobił!
Hobbit wyglądał jak tania telenowela!
- Świetna robota, Jackson, filmy w końcu nabiorą dynamiki.
I najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że obie grupy mają racje. Filmy 48-klatkowe rzeczywiście przypominają opery mydlane, ale daleki byłbym od nazywania tego wadą. Hobbit był o wiele płynniejszy niż inne filmy, ale wydawał się sztuczny, gdyż przez lata obcowania z klasycznym kinem przyzwyczailiśmy się do tego, że produkcje ze srebrnego ekranu lekko smużą, zdają się płynąć wolnym tempem. Produkcja Jacksona dążyła zaś do hiperrealizmu, do uchwycenia jak największej liczby detali świata przedstawionego
W tym miejscu moglibyśmy zawiesić temat i stwierdzić, że eksperyment Jackson skończył się klapą, a 24 klatki zawsze będą rządzić na wielkim ekranie. Mogłoby to jednak być zbyt pochopne stwierdzenie.
Hobbit w dniu swojej premiery mógł wydawać się dziwny. Ale od tego czasu branża zmieniła się nie do poznania. Telewizory 4K spowszedniały, Netflix zaczął pożerać telewizję linearną, a granie w 4K przy 60 klatkach na sekundę powoli staje się możliwe. Ze wszystkich stron atakują nas treści w wysokim klatkażu. To już nie tylko telenowele czy spektakle Teatru Telewizji, w 60 klatkach obejrzymy wiele seriali i odpalimy mnóstwo gier, zarówno na pecety, jak i konsole. Rewolucja wisi na włosku i to, co nie udało się Jacksonowi, za kilka lat może udać się innemu twórcy.
Na naszych oczach rodzi się nowe pokolenie odbiorców, któremu wysoki klatkaż nie będzie kojarzył się z tanimi operami mydlanymi. Gdyby
Hobbit w 48 klatkach zadebiutował w tym roku, prawdopodobnie wśród najmłodszych widzów spotkałby się ze znacznie cieplejszym przyjęciem niż w 2012 roku.
Moje nastawienie do tego typu produkcji również uległo zmianie na przestrzeni ostatnich lat. Film Jacksona utrwalił się w mojej pamięci jako ciekawe doświadczenie, którego raczej nie chciałbym powtarzać oglądając inne filmy. Dziś, po długim romansie z Netflixem w 4K i włączonym upłynnianiem obrazu w telewizorze przyzwyczaiłem się do efektu opery mydlanej w filmach i serialach.
Nie łudzę się, że za rok/dwa z kin znikną filmy kręcone w 24 klatkach i zastąpią je duchowi spadkobiercy
Hobbita. To zbyt radykalna zmiana, aby udało się przeprowadzić ją w tak krótkim czasie. Nie zdziwię się jednak, jeśli w dłuższej perspektywie czasowej przepowiednia Jacksona spełni się i w kinach upowszechni się 48 klatek.
I nawet nie będę jakoś specjalnie marudził, kiedy do tego dojdzie. Do wysokiego klatkażu trzeba się po prostu przyzwyczaić, aby przestać traktować go jako coś nienaturalnego. Wszak to filmy 24-klatkowe bardziej zniekształcają i idealizują rzeczywistość.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h