Dlaczego zdecydował się Pan odejść od kabaretu na rzecz stand-upu? Interesowałem się stand-upem już od dłuższego czasu, jeszcze w okresie liceum. Stacja RTL 7 pokazywała z polskim lektorem program z występami zagranicznych komików. Pewnego dnia zobaczyłem w nim angielskiego stand-upera, Jaspera Carrotta. Byłem zafascynowany tym, że potrafi być sam na scenie i rozśmieszać ludzi. Przyznam jednak, że gdy zacząłem występować w kabarecie, to bałem się być solo na scenie i raczej wolałem chować się za postacią. To trwało bardzo długo. W kabarecie jest łatwiej, ponieważ ma się partnerów i energia rozkłada się równomiernie na wszystkich. Pewnego dnia w końcu postanowiłem spróbować czegoś nowego, ponieważ kabaret już mi nie wystarczał. Wszedłem na scenę stand-upową, zobaczyłem, że mam bliski kontakt z ludźmi, mogłem mówić im o moim spojrzeniu na świat i dlatego postanowiłem zrezygnować z kabaretu i przejść na stand-up. Pytam o powód przejścia, ponieważ jest w ostatnim czasie tendencja, że wiele osób związanych z kabaretem przechodzi do stand-upu, choćby Mariusz Kałamaga czy Grzegorz Dolniak. Co takiego oferuje stand-up, czego nie może dać kabaret, oprócz oczywiście możliwości solowego występowania? Kiedy bawiłem się na początku w kabaret, gdy jeszcze nawet nie zarabialiśmy na występach, graliśmy w bardzo małych klubach i mieliśmy bliski kontakt z publicznością. Kiedy kabaret stał się bardziej popularny, zaczęliśmy występować w większych halach i przez to trochę straciliśmy kontakt z odbiorcą. Gdy wyszedłem na scenę stand-upową, poczułem się jak w czasach studenckich i wspomnianej zabawy w kabaret. Pomyślałem, że jest to fantastyczny powrót do korzeni. Druga rzecz to stand-up jest ogromnym wyzwaniem. Myślę, że dlatego kabareciarze, którzy lubią sprawdzać się w trudnych sytuacjach, postanowili spróbować swoich sił w tej formie. Pamiętam, że na początku jeszcze mylono monolog kabaretowy ze stand-upem. Teraz stand-up jest na absolutnym topie, a kabaret wszedł w pewną stagnację. Jak to wygląda z Pana perspektywy? Stand-up stał się rozrywką dla trochę młodszych odbiorców, a kabaret jest przez nich traktowany jak rozrywka ich rodziców, dlatego postanowili go porzucić. Jednak z drugiej strony patrząc po moich kolegach i koleżankach, kabaret ma się całkiem nieźle. Problemem kabaretu jest to, że stand-uper może dla przykładu napisać rano swój materiał i już wieczorem, jak ma na to siłę, przetestować go przed publicznością. W przypadku skeczu kabaretowego, po jego napisaniu, trzeba się spotkać, aby go omówić, potem przeprowadzić próby, każdy musi nauczyć się tekstu. Kabaret jest trudniej złożyć pod względem czasowym. Stand-up wcześniej był bardziej dosadny, wręcz fekalny, jednak obecnie bardzo ładnie się rozwinął. Niektórzy stand-uperzy mówią o ważnych rzeczach, mają świetne przemyślenia na scenie. Uwielbiam rozkminki Antka Syrka-Dąbrowskiego, Abelarda Gizy czy Karola Kopca. To pokazuje jak szeroką sferą jest komedia i jak każdy może odnaleźć swoją drogę do rozśmieszania. A stand-up i kabaret to dwie odrębne formy rozrywki czy jednak żyją ze sobą w pewnej symbiozie? Kiedyś te dwie sfery mogły żyć oddzielnie, ponieważ miały różną publiczność. Teraz publiczność lekko się wymieszała. Stand-uperzy wcześniej mogli mieć za złe kabareciarzom, że przychodzili do ich środowiska. Jednak wydaje mi się, że kabareciarze zrobili coś dobrego dla stand-upu, ponieważ widownia kabaretowa ciekawa tego, jak ludzie z tej sfery radzą sobie w innej formie komediowej, po prostu przychodziła na występy. Wielokrotnie takie osoby zostawały potem ze stand-upem na dłużej.
fot. Comedy Central
Sam pamiętam z własnego doświadczenia, gdy stand-up wchodził do naszego kraju, to po prostu z ciekawości chciało się zobaczyć coś nowego, nieważne jaki styl i jaki humor reprezentował dany komik. Uważam, że tak powinno być dalej. Niektórzy stand-uperzy, którzy byli wtedy początkującymi komikami, teraz są prawdziwymi gwiazdami ze świetnymi żartami. Warto sprawdzić, jeśli nie do końca wówczas rozumieliśmy ich poczucie humoru, jak rozwinęli się przez te lata. Sam widzę po sobie, że mój poprzedni program, czyli "W splot", nijak ma się do obecnego, czyli "Bardzo mi przykro, buby już nie będzie", który jest o kilka milionów lat świetlnych lepszy. A gdzie na swojej osi rozwoju umieściłby Pan Comedy Club, program, w którym miał Pan okazję występować zarówno jako komik, jak i prowadzący? Comedy Club to jest jedyny program, który nie bał się od początku stand-uperów. Teraz w produkcji pojawiają się młodzi, nieznani artyści i potrafią zrobić doskonały występ dzięki swoim tekstom. Jednym z nich jest Patryk Gosiński, który bardzo mnie zaskoczył pod względem dojrzałości scenicznej. Comedy Club pozwala, aby tacy ludzie mogli zaistnieć. W stand-upie tak naprawdę każdy z komików, którzy występują na naszej rodzimej scenie ma swój własny styl i punkt widzenia na świat. I to jest właśnie moc stand-upu. W kabarecie niektóre żarty ze względu na bardzo otwartą publiczność muszą być wygładzone. Jeśli coś mnie denerwuje w kraju, to potrafię o tym powiedzieć na scenie. Tak jest ze wszystkimi stand-uperami. Potrafimy opowiedzieć się po danej stronie, nie jesteśmy ugrzecznieni. A jest jakiś temat, z którego nie należy żartować? Spotkał się Pan w swoich występach z sytuacją, że widzom jakiś żart bardzo się nie spodobał? Nie ma tak, że z czegoś nie należy żartować. Należy z wszystkiego się śmiać, tylko trzeba znaleźć na to dobry sposób. Uważam, że za mocno podany żart może kogoś urazić. Jednak można sobie zażartować z czegoś w dobry sposób. Mark Twain powiedział, że "Komedia to tragedia plus czas". W pewnych sytuacjach jakiś czas musi minąć, żeby można do nich podejść z humorem. Komedia jest swoistym wentylem bezpieczeństwa. Jeśli nie zaczniemy żartować z niektórych tragedii, to eksplodują nam czaszki. Miałem w swoim życiu pewne ciężkie sytuacje, które potrafiłem zamieniać w żart, gdy o nich mówiłem, tylko dlatego, żeby nie oszaleć. Komedia jest formą terapii dla ludzi. A jest coś takiego jak uniwersalny temat żartów, który wejdzie w każdej publiczności? Obawiam się uniwersalizmu w pisaniu moich żartów z jednego powodu. Jeśli żart jest uniwersalny, to istnieje możliwość, że wielu komików na niego wpadnie. Dlatego staram się mówić o rzeczach jak najmniej uniwersalnych. Jednak jest coś takiego jak żart everyman, który dotyczy nie tylko stand-upera, ale również jego widza. To sytuacja, w której odbiorca może powiedzieć "Też tak miałem" i utożsamić się z historią, którą opowiadamy. Z tego, co Pan powiedział, można wywnioskować, że wtórność, to najgorsze, co może spotkać stand-upera. Z pewnością. W kabarecie nazywaliśmy to graniem kubłami, czyli wykorzystywaliśmy coś, co już umieliśmy w kolejnych skeczach, bo wiedzieliśmy, że to zadziała. Własna wtórność jest najgorszym, co może spotkać komika. Jeśli odbiorca widzi, że w każdym programie jesteś identyczny, po prostu nie będzie marnował czasu na przychodzenie na twoje występy. To jest największa trudność w stand-upie, że trzeba się ścigać samemu ze sobą. Grając swój najnowszy program przez pierwsze występy włączałem sobie dyktafon na scenie, żeby zorientować się jak podany żart trafia najbardziej. Gdy jest się na scenie nie można bowiem idealnie tego ocenić. Na koniec chciałbym jeszcze zapytać o to, jaką ma Pan radę dla młodych stand-uperów, którzy startują? Najlepiej, żeby nie myśleć o tym, kiedy mogę wystartować i odkładać to cały czas, tylko napisać kilka żartów i pójść na open mica, żeby zobaczyć czy jesteśmy śmieszni i stand-up naprawdę nas bawi. To że jesteśmy zabawni w towarzystwie na imprezie nie znaczy bowiem, że będziemy dobrzy na scenie. Z drugiej strony ktoś, kto jest mrukiem, może się nagle okazać, że potrafi bawić publiczność. Jeśli robienie stand-upu cię nie bawi, to nie rób tego, bo po co sobie niszczyć życie. Wielki finał 7. sezonu Comedy Club już w najbliższy weekend 27-28 listopada o godz. 22:30 na kanale Comedy Central.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj