Natasza Parzymies o Moje Stare [WYWIAD]
Skąd pomysł na tytuł Moje Stare? Jest bardzo chwytliwy i zwrócił moją uwagę w programie tegorocznego Tofifestu. Bardzo wcześnie się na niego zdecydowałam. Od początku chciałam stworzyć film o starszych ludziach, którzy przeżywają swoją drugą młodość. I zależało mi na tym, by ta historia nie była ani smutna, ani depresyjna. Dlatego zaczęłam szukać współczesnych słów, które mogłyby być kontrastem dla stereotypowej starości. W Polsce nie jesteśmy przyzwyczajeni do wyrażeń opisujących dwie kobiety z dzieckiem. O „starych” mówi się w kontekście rodziców różnych płci, ponieważ par jednopłciowych z dziećmi jest na razie znacznie mniej. Nie mówimy o czyichś matkach w liczbie mnogiej. Myślę, że jak się poduma trochę nad tytułem, to się zrozumie dowcip. Ja się na pewno na niego złapałam. [śmiech]. Mnie takie historie o miłości wzruszają, ponieważ gdy jesteś starszy, masz już swój bagaż doświadczeń, często jesteś schorowany i społeczeństwo nie postrzega cię już ani za atrakcyjnego, ani randkującego. Jeśli miłość przetrwała do tego momentu, to oznacza, że ta więź jest niesamowicie potężna, ponieważ mimo tych wszystkich zmian, to uczucie pozostało niezmienne. Miałaś coś takiego z tyłu głowy, tworząc ten film? Tak. Chciałam opowiedzieć historię o ponadczasowości tej miłości. O tym, że ich miłość jest ponad jakimiś uprzedzeniami, wiekiem, a przede wszystkim chorobą, która odgrywa tu ważną rolę. Wydaje mi się, że w historiach o parach jednopłciowych często brakuje czułości, a twórcy skupiają się jedynie na fizycznej stronie ich relacji. Za to w Moje Stare to właśnie czułość gra pierwsze skrzypce. Pisałam scenariusz do filmu z Alicją Sokół, moją koleżanką ze szkoły. Obie wiedziałyśmy, że ta historia musi być opowiedziana w sposób wyjątkowy. Postanowiłyśmy odkryć, dlaczego ta miłość jest, jaka jest. To coś więcej niż pokazanie, jak dwie bohaterki spotykają się po latach i całują. Gdybyśmy postawiły tylko na ten aspekt cielesny, byłoby to pójście na łatwiznę. Ten pocałunek mógłby tak naprawdę nie istnieć. Tak, jest kluczowy i ważny, ponieważ nie widzimy za często na dużym ekranie dwóch całujących się kobiet, jednak bez niego ta miłość nadal by tam była; w spojrzeniach, w trosce, a przede wszystkich właśnie w czułości, z jaką się do siebie zwracają. Nie widzimy za często, a właściwie prawie wcale, takich pocałunków. Dlatego cieszę się, że mimo wszystko go uwzględniono. Zwykle narzekałabym, że mamy tego przesyt w kinie, ponieważ wielu twórców trochę nadużywa tej cielesności i seksualności, ale w tym wypadku – gdy potrzeba Google’a, by sprawdzić, czy w ogóle taki pocałunek pokazano wcześniej na dużym ekranie w Polsce – to jednak niezwykle ważna scena. Zgadzam się. Dla mnie to była najważniejsza scena w całym filmie. Zarówno na papierze, gdy ją pisałam, jak i później na planie. Gdy aktorki spytały mnie, która scena jest moim oczkiem w głowie, to odpowiedziałam, że właśnie ta. Po pierwsze, tak jak wspomniałaś, nie ma w naszym kinie takich pocałunków. Po drugie, mówimy tu o Dorocie Pomykale i Dorocie Stalińskiej, dwóch ikonach starszego pokolenia, które kochają nasi rodzice i dziadkowie. Dzięki nim ten pocałunek stał się jeszcze bardziej wyjątkowy. Tuż przed tym pocałunkiem pada chyba najważniejsze wyznanie w całym filmie: „Przepraszam, że całe nasze życie nie mogło tak wyglądać”. Sam akt był szybki i krótki, bo nie o samą cielesność nam chodziło, tylko fakt, że ten gest był zwieńczeniem ich uczucia. To była piękna scena, ale muszę przyznać, że ja wzruszyłam się najbardziej na innej, w samochodzie, gdy Ania przypomina sobie, gdzie jest i z kim jest. To był ten moment, gdy stanęły mi łzy w oczach. Bo dopiero wtedy z całym impetem dotarło do mnie, że mimo choroby Ani, Zofia nie uciekła. Choroba była równie ważna, co miłość. Moja babcia, którą kocham najbardziej na całym świecie, choruje na Alzheimera. Tak właśnie pojawił się pomysł na ten film. Na własne oczy widzę, jaka jest w tym wszystkim silna, chociaż nie jest do końca sobą. Jak mój dziadek trwa u jej boku. Ich miłość jest ponad wszystkim i właśnie to chciałam pokazać w finale Moje Stare; Zofia wie, że Ania tam jest, ale musi wymyślić sposób, by do niej dotrzeć. I robi to w najpiękniejszy możliwy sposób. Czyli babcia i dziadek byli Twoją bezpośrednią inspiracją do filmu? Tak. Ignacy Kiełczewski zgłosił się do mnie z prośbą o zrobienie dyplomu operatorskiego w Warszawskiej Szkole Filmowej. Zastanawiałam się, co chciałabym opowiedzieć. Wiedziałam, że chcę pokazać tę chorobę, a potem pomyślałam, że byłoby wspaniale, gdyby mogły to zagrać dwie wspaniałe aktorki i była to miłość jednopłciowa. W tamtym czasie przeżyłam rozstanie na tle homofobicznym, więc bolało mnie, że takie historie lubią się powtarzać, nawet w XXI wieku. Z takim pakietem frustracji i emocji zgłosiłam się do Alicji i napisałyśmy scenariusz do Moje Stare. Wersji filmu było chyba miliard. Pierwsza wersja była taka, że Ania i Zosia były ze sobą całe życie. Miały pięćdziesięciolecie poznania, a jedna z nich zaczynała już zapominać. Wzorowałam się wtedy na moich dziadkach. Jednak najbardziej dynamiczna i interesująca wydała nam się ostatecznie ta wersja, że nie widziały się przez wiele lat i mają nad sobą tykającą bombę w postaci choroby. Moje Stare to piękny i czuły film. Jednak wiem, że wiele osób uzna go za kontrowersyjny, ze względu na to, że opowiada o parze jednopłciowej. Dlatego zastanawiam się, czy trudno było znaleźć aktorki, które chciałaby zagrać główne role. Nie miałam z tym problemu. Pisałam scenariusz właśnie z myślą o tych dwóch konkretnych aktorkach. Z Dorotą Stalińską znałam się już wcześniej, ponieważ pracowałyśmy razem przy serialu Kontrola. Mówiła mi, że szuka filmu o miłości do zagrania przez starszych aktorów, więc idealnie się złożyło. Poza tym Kontrola też mówi o ludziach należących do społeczności LGBT+, więc wiedziałam, że nie będzie miała problemu z taką tematyką. Następnie skontaktowałam się z Dorotą Pomykałą. Jej z kolei nie znałam wcześniej, więc stresowałam się tą rozmową. Na szczęście jest wspaniałą osobą, jeśli chodzi o pracę z młodymi ludźmi. Przeczytała scenariusz i powiedziała, że bardzo jej się podoba i szukała właśnie czegoś takiego. Zaproponowała spotkanie, podczas którego mogłybyśmy się poznać. Ostatecznie nasza herbatka trwała dwie godziny i w ogóle nie rozmawiałyśmy o filmie [śmiech]. Kilka dni później miałam wziąć udział w gali za granicą, więc byłam przerażona. Dorota uspokajała mnie podczas naszego spotkania i powtarzała, że życie prowadziło mnie właśnie do tego momentu i miejsca. Tak właśnie wyglądały początki naszej współpracy. Nie miałam okazji obejrzeć Kontroli, ale przed wywiadem czytałam różne recenzje i wydaje mi się, że obecny jest tutaj pewien schemat, bo wszyscy pisali, że serial jest czuły i delikatny. Myślę, że to może być Twój znak rozpoznawczy w przyszłości. Jak myślisz? Myślę, że tak. Z pewnością nadal chcę opowiadać o miłości. O rzeczach, które sprawiają, że chce się żyć, że się tak górnolotnie wyrażę. Lubię celebrować emocje i życie. Projekty, które teraz rozwijam z pewnością nadal uderzają w te czułe i emocjonalne tony, więc mam nadzieję, że będzie to mój znak rozpoznawczy. Wiem z twojej rozmowy z „Vogue'a”, że tak jak ja, nie tylko lubisz górnolotne określenia, ale jesteś także romantyczką. Zamierzasz nadal tworzyć romansidła, czy może szukasz nowych wyzwań? Na pewno nie rozstaję się z gatunkiem, ale za każdym razem staram się dokładać nową cegiełkę do tych moich opowieści o miłości: czasem jest to przyjaźń, innym razem śmierć, teraz choroba. Wydaje mi się, że romansidła same się piszą. Szczególnie, że inspiruję się moimi tragicznymi doświadczeniami [śmiech]. Romansidła zawsze będą dla mnie czymś najpiękniejszym i najfajniejszym do opowiedzenia. Tak, zresztą bardzo spodobała mi się Twoja wypowiedź: „Zawsze marzyłam, żeby nakręcić romansidło, bo sama chodzę do kina, żeby się wzruszyć. Nie ma nic złego w filmie, który wyciska łzy”. Zastanawia mnie jednak, skąd wzięła się Twoja miłość do romansideł. Trudno powiedzieć. Zawsze lubiłam je oglądać. Byłam romantyczką, odkąd sięgam pamięcią. Zaczęłam tworzyć romansidła już w liceum filmowym. Szybko odkryłam, że nie tylko lubię oglądać takie historie, ale chciałabym je także opowiadać. Studia tylko utwierdziły mnie w tym przekonaniu. Kocham to, że ludzie wzruszają się i płaczą na moich produkcjach, bo to najwyższy komplement i znak, że ta historia zostanie z nimi na dłużej. Cóż, ja się popłakałam, więc ze mną ci się udało! [śmiech] Jest jeszcze jeden ciekawy wątek w historiach o miłości. Odpowiedziałaś już w innym wywiadzie na pytanie, jak unikasz kiczu. Mnie zastanawia coś innego: czy uważasz, że kicz to coś złego? Uważam, że nie ma nic złego w kiczu, o ile używa się go świadomie. Ja na studiach „przegięłam” z nim kilka razy, więc też musiałam się go nauczyć. Sama idea romantycznej miłości jest już kiczowata [śmiech], to jak szalejemy na punkcie drugiej osoby. Więc wydaje mi się, że musi być obecny w takich historiach. Wiem, że nie lubisz dosłowności. Przypomniało mi to moje refleksje podczas czytania Buszującego w zbożu. Autor nie musiał ani razu napisać, że główny bohater jest samotny, a mimo to czytelnikowi towarzyszyło to uczucie na każdej stronie. Zastanawia mnie, jak uzyskałaś podobny efekt w Moje Stare, skoro w filmie ani razu nie padło „Kocham cię”. Wydaje mi się, że to kwestia ustawienia bardzo mocnej sytuacji wyjściowej. W filmie ten konflikt i tragedia były już na starcie – bohaterki nie spędziły razem życia, jedna przypomniała sobie o drugiej podczas choroby – to znaczy, że te emocje nadal tu są. Dlatego nie trzeba było za wiele dopowiadać w dialogach. Mało osób mówi wprost o tym, co czuje. Mamy z tym problem. Z tego powodu wolę: „Przepraszam, że całe nasze życie nie mogło tak wyglądać” od: „Kocham cię”. Te dwa słowa to ostateczność. Co prawda, gdy myślę o tej historii na większą skalę, to padało w tych marzeniach „kocham cię”. Jednak wiele zależy od formatu i długości produkcji. To ciekawe, bo ja w trakcie seansu żałowałam trochę, że Moje Stare to krótkometrażówka. Widzę tu potencjał na dłuższą historię. Serial, w którym każdy odcinek to inny etap podróży Ani i Zosi do Mielna. Myślałaś o tym, by pokazać właśnie taką dłuższą wersję ich historii? Już w trakcie pisania scenariusza z Alicją wiedziałyśmy, że drzemie tu potencjał na coś większego. I wiemy, że zainteresowanie na taki format także jest. Nie chcę jednak za wiele zdradzać w tym temacie. Na pewno? [śmiech] Niestety tak, choć zwykle jestem pierwsza, żeby się przez przypadek wygadać! Ale jest na co czekać? Miejmy nadzieję, że tak. Dziękuję za rozmowę. Ja również.To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj