Produkcja zdobyła wielką popularność wśród widzów i uznanie krytyki. Nie jest to niezwykłe – wiele seriali amerykańskich telewizji kablowych reprezentuje wysoki poziom artystyczny i komercyjny. W kwestii Mr. Robot ważne jest co innego. Określany jest on często jako niepoprawny politycznie, antysystemowy, przekazujący alterglobalistyczne treści, piętnujący przywary współczesnych systemów społecznych. Warto się jednak zastanowić, czy intencje twórców są szczere i czy pod płaszczykiem ważnych treści nie jest sprzedawany popkulturowy produkt niskiej jakości. Odchodząc na chwilę od wartości merytorycznych, spójrzmy na konstrukcję fabularną. Kruchy, nieprzystosowany, główny bohater staje do walki z systemem światowego zła. Dzięki swoim unikatowym zdolnościom może zadawać bolesne ciosy, sam jednak przy każdym mocno cierpi. Ma do pomocy grupkę charakterystycznych postaci, jest emocjonalnie związany z kilkoma kobietami, a naprzeciwko stoi groźny antagonista, będący personifikacją owego złego systemu. Standard, jednym słowem. Najbardziej tradycyjny model fabularny, jaki można sobie wyobrazić - charakterystyczny raczej dla kina akcji, a nie thrillera psychologicznego.

TYLER DURDEN WYZWOLONY

Oczywiście mamy jeszcze wątek schizofrenii, co jest jasnym odniesieniem do Fight Club, filmu, który był jednoznaczną inspiracją dla twórcy Mr.Robot. Ta inspiracja przewija się zresztą wszędzie: forma, montaż, muzyka, narracja – wszystko to przesiąknięte jest Fight Clubem. W najistotniejszym momencie obie produkcje jednak różnią się znacząco. W Mr. Robot ujawnienie dualistycznej osobowości bohatera wpływa oczywiście na fabułę, ale nie zmienia przesłania. U Finchera natomiast utopijne, wolnościowe tyrady wygłasza (jak się później okazuje) niebezpieczny schizofrenik psychopata. W pewnym momencie widz staje się ofiarą żartu. Przesłanie ekranizacji książki Chucka Palahniuka można zestawić z myślą przewodnią Mr. Robot: Fuck Society! Wyzwolenie z okowów systemu kapitalistycznego, który ciemięży wszystkich wolnomyślicieli; powrót do natury, do pierwotnych, najważniejszych wartości; zintensyfikowanie relacji ludzkich poprzez ich uproszczenie i zniesienie kolejnych mediów zakłócających komunikację - bardzo szybko te utopijne, idealistyczne hasła trafiają do widza. W pewnym momencie oglądający zaczyna myśleć nad swoim życiem i w ślad za słowami Tylera Durdena szykuje się do rewolucji, mającej wyzwolić go i zniszczyć istniejący system społeczny. Niestety później przeżywa podświadomy zawód, bo okazuje się, że Fincher i Palahniuk srogo sobie z niego zażartowali. Z drugiej strony - wolnościowe tyrady wygłaszane przez wystylizowanego Brada Pitta w filmie za miliony dolarów amerykańskich producentów? To nie mogło być wiarygodne, jednak widz uwiedziony pięknym przesłaniem daje się nabrać. Wiarygodny natomiast zostaje w tym wszystkim David Fincher. Jako artysta nie oszukuje widza, nie sprzedaje miałkiego produktu. W radosnym, anarchizującym zapędzie puszcza oko, wskazuje, że nie wszystko jest takie, na jakie wygląda. W obecnym systemie rewolucja społeczna jest niemożliwa i niebezpieczna, ale po to mamy kulturę i sztukę, aby móc pofolgować sobie do woli. No url

ELLIOT ALNDERSON UWIKŁANY

W Mr. Robot jest inaczej. Oczywiście wszelkie analizy powstają w oparciu tylko o pierwszy sezon - być może w kolejnych fabuła pójdzie w zupełnie inną stronę. Do tej pory jednak sama historia jest moim zdaniem tak słaba i wtórna, że twórca na pierwszym planie stawia właśnie tematykę alterglobalistyczną i korzysta z wielu sprytnych zabiegów mających uwiarygodnić Mr. Robot jako produkcję niepoprawną politycznie. Główny bohater mówi „nienawidzę facebooka”. W kontekście negatywnym prezentowane są prawdziwe zdjęcia Marka Zuckenberga i Steve'a Jobsa. Krytykowane są wielkie sieci handlowe, dostaje się Starbucksowi. W wielu miejscach pojawiają się wizerunki współczesnych polityków i dyplomatów z jasną sugestią co do ich roli w ciemiężeniu obywateli. Według mnie twórca Mr. Robot, Sam Esmail, wie, że opowiada słabą historię. Aby nadać jej charakter i zaangażować widza, korzysta ze sprawdzonych motywów zaczerpniętych żywcem z arcydzieła Davida Finchera. O ile jednak Fincher klarownie wyjaśnia swoje intencje, to Esmail brnie w oszustwo. "Fuck society, I don’t give a shit about money" w amerykańskim serialu, produkowanym przez duże wytwórnie, z hollywoodzką obsadą i z agresywnym marketingiem w social media jest tak samo mało wiarygodne jak Tyler Durden i jego perfekcyjnie wystylizowana fryzura. Wywołuje u mnie jedynie uśmiech politowania. Można stwierdzić: hej, to tylko serial – antysystemowa otoczka została stworzona na potrzeby fabuły. Zostawmy to i cieszmy się opowieścią. Przeglądając jednak internet, czytając komentarze i dyskusje fanów, dochodzi się do wniosku, że to właśnie ten segment jest kluczowy dla wielu. Młodzi ludzie są podatni na wpływy. Nie zawsze potrafią zinterpretować przesłanie płynące z ekranów telewizorów i monitorów. Bardzo chcieliby, aby wartości prezentowane przez ich ulubione produkcje były rzeczywiste. Przy braku autorytetów w świecie, który nas otacza, normą jest szukanie ich w kulturze i sztuce. Pamiętamy przecież, jak każda przeczytana dobra książka kształtowała nas i wpływała na postrzeganie świata. Nie sięgaliśmy po nią tylko dla fabuły, ciekawej historii. Liczyliśmy, że nas wzbogaci, otworzy na nowe horyzonty. Współczesna młodzież nie czyta już takich książek; skupia się jedynie na obrazkowości, szybkiej formie, przystępnych treściach. Dlatego właśnie Mr. Robot prezentujący romantyczne, wyzwoleńcze treści tak dobrze trafia do młodych odbiorców. No url

TO COŚ WIĘCEJ NIŻ ROZRYWKA, TO CZYSTA PRAWDA

Tak brzmi jeden z wielu komentarzy na oficjalnym profilu serialu na facebooku. Myślę, że prawda serwowana nam jako odgrzane danie przez amerykańskich komercjalistów zawsze powinna być traktowana podejrzliwie. Przykład Mr. Robot przypomina pod tym względem trochę serial Lost. Przez całe sześć sezonów główny wątek fabularny owiany był wielką tajemnicą. Widzowie mieli wrażenie, że jego wyjaśnienie będzie wiązać się z ujawnieniem jakiegoś uniwersalnego humanistycznego przesłania na temat ludzkiej egzystencji, dobra, zła, bólu i szczęścia, w rzeczywistości jednak twórcy zwodzili nas, kreując kolejne zagadki, symbole, tropy, ślepe uliczki, tajemnice. Wszystko to często bez wyjaśnienia, aby tylko przyciągnąć widza do następnego odcinka. Ciągłe cliffhangery, retrospekcje, futurospekcje... W finałowym sezonie nastąpiło rozwiązanie, które chyba nikogo nie usatysfakcjonowało. Co prawda w pierwszych sezonach scenarzyści robili naprawdę dobrą robotę - garściami czerpali ze światowej literatury, ich inspiracje były właściwe - później jednak się pogubili, przestali się starać, skupili na formie. Utrzymali do końca jednak otoczkę moralnej alegorii. Dzięki temu widz został z serialem do samego finału. Nie otrzymując jednak żadnej wartościowej odpowiedzi, mógł czuć się przez twórców oszukany. Nie popadajmy jednak w skrajności. Nie chodzi przecież o to, aby całkowicie odstawić komercyjne produkcje. Świadomy widz jest w stanie czerpać z owych bardzo dużo - amerykański film i serial to przecież wspaniała rozrywka. Jeśli nie damy się złapać w pułapkę współczesnego agresywnego marketingu, możemy z czystym sumieniem czerpać radość z twórczości zza Oceanu. Poza tym nieczyste zagrania mające na celu przyciągnąć, sprzedać i nakłonić obecne są w każdej dziedzinie naszego życia. Mimo wszystko kultury i sztuki trochę szkoda. Z drugiej jednak strony niezależny twórca znający wartość swojego dzieła jest w stanie poradzić sobie bez tego lub - jak w przypadku Podziemnego kręgu - w przewrotny sposób zażartować sobie z tanich chwytów.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj