Spośród autorów Złotej Ery Fantastyki właśnie Bradbury’ego ceniłem sobie najbardziej, bo on był piewcą opowieści. Kto wie, być może to właśnie po lekturze jego „451 stopni Fahrenheita”, a potem „Człowieka ilustrowanego”, pojąłem, czym tak naprawdę jest książka. Że to nie kartki, nie zapach drukarskiej farby i nie fantazyjne okładki, ale właśnie zaklęta w środku opowieść przekazywana z umysłu do umysłu. To telepatia, więc nośnik jest sprawą drugorzędną. Myśli, historii, wizji nie da się spalić...

[image-browser playlist="601786" suggest=""]

Szukam w pamięci, na szybko, moich ulubionych historii Bradbury’ego, ale to trudne. Pamiętam wrażenie, jakie wywarły na mnie „Kroniki marsjańskie”, ale też przypominam sobie pierwszą lekturę opowiadań z „Człowieka ilustrowanego”, do którego to tomu doprowadził mnie... komiks z serii o Zielonej Latarni. Tak, była tam historia o wytatuowanym człowieku, nosząca ten sam tytuł, i podobała mi się na tyle, że dostrzegłszy książkę na półce, kupiłem w ciemno. Dziwnymi drogami chadza czasem kultowość, dziwnymi ścieżkami docieramy do wielkich...

Głowię się więc i głowię, przypominam sobie „Nadejdą deszcze” – historię o domu, który, mimo iż domownicy już nie żyją, nadal odprawia te same codzienne rytuały. Czasem używam tego opowiadania na swoich warsztatach, pokazując, jak można tworzyć opowieść bez bohatera. Warto nadmienić, że to właśnie ten tekst uświadomił mi taką możliwość.

[image-browser playlist="601787" suggest=""]

Z drugiej strony, gdzieś tam, na granicy podświadomości, wciąż czyha „Mały morderca” – horror o morderczym niemowlaku, klimatyczny, bez taniej, groteskowej i krwawej dosłowności, a jednak przejmujący, przerażający. Zwłaszcza dla młodego ojca, który nieopatrznie zszedł myślami na manowce literackich wspomnień. Z tekstów o zbliżonej tematyce (demoniczne dziecko) jeden tylko wywołał na mnie podobne wrażenie – „Cudowne życie” Bixby’ego. Trudno mi jednak oceniać, który z tych dwóch jest lepszy...


Po dłuższym namyśle, mam jednak faworyta konkursu głównego. Powieść „Jakiś potwór tu nadchodzi”, łączącą w sobie awanturnicze opowieści Twaina z rasowym horrorem i doprawiająca to cyrkowym szaleństwem. Dosłownie, bo cyrk pokazany jako piekło na ziemi odgrywa tu rolę kluczową. I mówiąc szczerze, zastanawiam się, czy to nie aby ta historia dała początek amerykańskim lękom związanych z klaunami. Pewnym jest, że zainspirowała Stephena Kinga, który kilkakrotnie do tego motywu wracał.

[image-browser playlist="601788" suggest=""]

Czego bym jednak nie ustawił na piedestale, jakiego tekstu bym nie wybrał, pozostałe utwory Bradbury’ego nie zostają daleko w tyle. To znakomite historie, napisane w sposób prosty i obrazowy, bo autor doskonale wiedział, jaka jest rola formy i nigdy nie próbował wynosić jej ponad treść. Gdy czytać je dzisiaj, pełne są rzecz jasna archaizmów, ale to dobrze, bo dzięki temu brzmią jak opowieści dziadka. A przecież wszyscy wiemy, że to właśnie do dziadków należy podtrzymywanie tradycji. Przekazywanie wirtualnego obrazu z głowy do głowy.

Nie wiem, jaką formę pochówku wybrał sobie Ray Bradbury, ale kremacja byłaby symboliczna. I mam nadzieję, że w miejscu jego mogiły zbierać się będą ludzie, by rokrocznie, z pamięci powtarzać ulubione fragmenty jego książek. Sam chciałbym to kiedyś zrobić... a potem powiedzieć jeszcze: „Dobranoc, dziadku Ray. Pamiętamy, możesz spać spokojnie”.

Ufam, że nie odszedł za daleko. I że usłyszy...


Jakub Ćwiek – polski autor fantastyki, znany przede wszystkim z bestsellerowej tetralogii „Kłamca”. Z zawodu pisarz, publicysta, copywriter i scenarzysta, hobbystycznie aktor i reżyser teatralny. Znawca i miłośnik popkultury. Aktywny działacz fandomu.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj