Rozrywka w stylu retro jest w cenie. Z każdym kolejnym rokiem sprzedaż płyt winylowych bije kolejne rekordy, mimo iż przed laty nośnik ten został skazany na zapomnienie. Czarne płyty odrodziły się jak feniks z popiołów i na gruzach dawnej popularności odbudowały swoją renomę. Podobnie wygląda sytuacja z konsolami z minionego wieku. Nie dość, że takie firmy jak Sony czy Nintendo wypuszczają do sprzedaży klasyki w wersji mini, to jeszcze na rynku roi się od podróbek i emulatorów starych sprzętów. Klony NES-a i SNES-a rozchodzą się na pniu, a najwięksi zapaleńcy budują własne sprzęty do retrogrania w oparciu o mikrokomputery od Raspberry. A niektóre tytuły z czasów naszej młodości możemy ściągnąć na telefon. Ktoś mógłby pomyśleć, że na tej fali retronostalgii wkrótce do łask wrócą kasety VHS. W sieci można nawet znaleźć petycje o przywrócenie filmów na tych nośnikach do wypożyczalni oraz nawoływanie do powrotu kaset wideo. Obawiam się jednak, że to scenariusz z pogranicza science fiction.

Nostalgia to nie wszystko

Powrót czarnych płyt nie był przypadkowy. Melomanom przejadły się serwisy streamingowe po brzegi wypełnione utworami, które przesłuchasz raz i o nich zapomnisz. Muzyka skomercjalizowała się do granic możliwości, a jakość skompresowanych utworów odtwarzanych na kiepskich słuchawkach dołączanych do smartfonów przestała niektórym wystarczać. Nagle okazało się, że gdzieś tam w przeszłości powstał nośnik, którego nie można było słuchać w biegu. Stworzony po to, aby delektować się muzyką w domowym zaciszu. A przy okazji oferujący bezstratną jakość dźwięku. Ci, którzy w muzyce widzieli doświadczenie wymagające pełnego zaangażowania słuchacza, zakochali się w winylach bez pamięci i wskrzesili zapomniany nośnik. Z grami retro sytuacja wyglądała nieco podobnie. Rynek zalały tytuły AAA produkowane masowo według jednego schematu, które z jednej strony robiły się coraz piękniejsze, z drugiej zaś – prostsze do przejścia, krótsze i odtwórcze. Sukces jednego formatu powodował wysyp jego klonów i klonów jego klonów. Powrót do gier retro, które nie wybaczały pomyłek i nie traktowały gracza po macoszemu, był czymś ożywczym. Może i dało się przejść je w godzinę, ale aby to osiągnąć, trzeba było opanować je do perfekcji, a nie tylko ślepo podążać za linią fabularną. Nostalgia do tytułów sprzed lat wiązała się z konkretnymi benefitami – chcieliśmy odświeżyć sobie gty, które kształtowały nas w młodości. Na pierwszy rzut oka kasety VHS również powinny wrócić w chwale, zwłaszcza w takich krajach jak Polska. Dzięki wypożyczalniom kaset mogliśmy nadrobić kulturowe zaległości PRL-u, a półka z kasetami była obowiązkowym elementem wyposażenia każdego salonu. W dobie dominacji telewizji linearnej i braku internetu kasety wydawały się wynalazkiem przełomowym, ale nadejście płyt CD szybko wypleniło ten analogowy format. Świetnie, ale dlaczego analogowe winyle przeżywają drugą młodość, a kasety VHS są – i pozostaną –  reliktem przeszłości? To proste. Mają do wyłącznie zaoferowania nostalgię, nic ponadto. Czarne płyty, choć wielkie, nieporęczne i przestarzałe technologiczne, mają coś, co formaty cyfrowe wypracowywały przez lata: doskonałą jakość. Mówi się, że muzyka z winyli jest cieplejsza, głębsza i bardziej selektywna. I jest w tym sporo prawdy, w końcu zapisano ją w bezstratnym formacie. Muzyka w mp3 poddawana jest kompresji, aby zajmowała mniej miejsca, a proces ten odbija się na jakości nagrania. Dopiero pojawienie się bezstratnych formatów plików i takich portali jak Tidal pozwoliło uzyskać analogowe brzmienie w cyfrowym formacie.
Zdjęcie: Pixabay
Niestety, zapis analogowy sprawdza się w muzyce, ale w filmach – niekoniecznie. Istnieją dwa główne powody, dla których VHS-y nigdy nie podążą ścieżką wytyczoną przez czarne płyty. Ograniczenia technologiczne samych nośników oraz sposób funkcjonowania współczesnych telewizorów. Nie ma sensu szczegółowo opisywać działania tych technologii, skupmy się na tym, co najważniejsze – jakości obrazu. Kiedy kasety VHS wchodziły na salony, odbiorniki telewizyjne nie wyświetlały filmów za pośrednictwem matrycy naszpikowanej pikselami. Kineskopy były wyposażone w lampy elektronowe, które wystrzeliwały w stronę ekranu pokrytego luminoforem trzy strumienie elektronów odpowiadające za wyświetlanie kolorów zielonego, czerwonego i niebieskiego. Te, łączą się ze sobą, były w stanie wygenerować dowolną barwę. Lampy wyrysowywały obraz za pomocą poziomych linii, a tych, w zależności od systemu, było 576 (PAL) albo 486 (NTSC). Niezależnie jakiej rozdzielczości obraz dostarczyliśmy do odbiornika, ten zawsze wyświetlał określoną liczbę linii. Kasety VHS przystosowano do pracy z tego typu odbiornikami, zapisywano na nich obraz w formie analogowej. Gdybyśmy chcieli przełożyć jakość nagrań na współczesne standardy, to okazałoby się, że VHS-y rejestrowały materiały wideo przy rozdzielczości 335×576 pikseli dla formatu PAL oraz 333×480 pikseli dla systemu NTSC. W tym miejscu moglibyśmy w zasadzie skończyć ten wywód, gdyż przepaść pomiędzy PAL-owskim systemem wideo a FullHD jest kolosalna. Gdy oglądamy materiały w rozdzielczości 1080p, do naszych oczu dociera przeszło 10-krotnie więcej punktów świetlnych, niż podczas oglądania filmów PAL. O 4K nawet nie ma co wspominać. Klasyczne VHS-y nie były projektowane z myślą o współpracy z matrycami współczesnych telewizorów. Filmy zarejestrowane na tym nośniku po odpaleniu na nowoczesnym odbiorniku będą wyglądały po prostu źle. Co nie oznacza, że zapis magnetyczny nie sprawdziłby się do zapisu materiałów w wysokich rozdzielczościach. Wręcz przeciwnie, pod koniec lat 90. powstały kasety D-VHS, które były w stanie zarejestrować filmy w rozdzielczości 1920 × 1080 pikseli. Niestety, pojawiły się na rynku zbyt późno, dopiero w 1998 roku, kiedy było już niemal pewne, że to płyty DVD wyprą nośniki magnetyczne.

Obraz to nie wszystko

Słaba rozdzielczość to nie jedyna wada kaset wideo. Nośnik ten jest także nieporęczny oraz podatny na uszkodzenia mechaniczne. Kiepskiej jakości taśmy lubiły zwijać się i zrywać, a z biegiem czasu, w miarę regularnego oglądania – degradowały się ze starości. Do tego dochodzi długotrwały proces przewijania, magnetowid musiał nawinąć na nowo taśmę, aby kasetę można było odtworzyć po raz kolejny. Kolejną wadą nośnika jest jego rozmiar – płyty DVD były wielokrotnie mniejsze. Nic dziwnego, że tak szybko wyparły VHS-y. Dlaczego tak ułomny nośnik stał się kultowy? Cóż, to dość proste – przed laty VHS-y były najpowszechniejszym nośnikiem, do kopiowania treści wideo. Doskonałym narzędziem zarówno dla filmowców amatorów, jak i dla piratów nielegalnie dystrybuujących filmy. Petycje o wskrzeszenie VHS-ów, które znalazłem w sieci, nie spotkały się z ciepłym przyjęciem, wsparło je raptem kilkadziesiąt osób. I nie zdziwię się, jeśli kasety wideo na zawsze pozostaną tylko ikoną popkultury. Bo o ile powrót do gier sprzed lat czy płyt winylowych może być odświeżającym doświadczeniem, to bliskie spotkanie z VHS-ami  tylko rozczaruje współczesnego widza, przyzwyczajonego do oglądania filmów Full HD na smartfonie. Obraz w rozdzielczości 335 × 576 pikseli w dobie filmów 4K? To coś więcej niż anachronizm. Pozwólmy kasetom VHS odejść w spokoju, znacznie lepiej będzie im w naszych wspomnieniach z młodości niż w parze z wielkimi, 50-calowymi telewizorami wyświetlającymi przeszło 20 milionów pikseli.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj