Coraz rzadziej można zobaczyć Jana Englerta na dużym czy małym ekranie. Dlaczego? O to postanowiliśmy go spytać podczas wizyty na planie 2. sezonu serialu Diagnoza.
DAWID MUSZYŃSKI: Zastanawiam się, jak przekonano pana do udziału w tym serialu? Aktor z takim dorobkiem raczej na liczbę ofert nie narzeka.„Jan: I tu pana zdziwię. Ja niezwykle rzadko odstaję oferty. Obecnie pracuję częściej jako urzędnik czy pracodawca niż jako aktor. (Jan Englert jest dyrektorem artystycznym Teatru Narodowego w Warszawie – przy. red.)
Jakoś nie chce mi się wierzyć, że nie ma dla pana ról w kinie czy telewizji.
Nie ma. Dlatego jak dostałem ofertę, która była w miarę interesująca (bo jakieś tam oferty dostaję, ale niewarte rozważania), to ją przyjąłem. W Diagnozie zaproponowano mi ciekawą, pełnowymiarową postać, która mnie zaintrygowała.
Z ciekawości sięgnął pan po pierwszy sezon czy sam scenariusz panu wystarczył?
Przeczytałem cały scenariusz. To, co mogłem, to nawet obejrzałem. Ale nie wiedziałem jeszcze wtedy, że zagram w tym serialu.
To kogo przyszło panu zagrać w Diagnoza? Pozytywny charakter? Czarny charakter?
Aż tak dużo to nie chce zdradzać, by nie odbierać widzom przyjemności z odkrywania fabuły. Powiem tyle, ile mogę. Gram Oliwiera Krynickiego, szefa polskiego oddziału firmy farmaceutycznej Global Vita, która jest fundatorem badań nad nowym lekiem na endometriozę. Jest to prawdziwy dżentelmen: elegancki szarmancki i pełen dyplomacji. Twardo stąpa po ziemi. Ma charakter przywódcy, jest wymagający wobec podwładnych oraz niezwykle sprawnie porusza się w korporacyjnych rozgrywkach. Doskonale zna wszystkich najważniejszych „graczy”, zawsze potrafi dopiąć swego, wierząc, że cel uświęca środki.
To komu będzie uprzykrzać życie?
Nie zdradzę chyba tajemnicy, jak powiem, że Ani granej przez Maja Ostaszewska.
Czy dla aktora z takim doświadczeniem rola w serialu ma znamiona jakiegoś wyzwania?
Nie ma doświadczenia, które byłoby pełne. Za każdym razem wchodzimy do nowej wody, nowej rzeki, nowego nurtu. To spotkanie z trochę innym językiem opowiadania historii. Przyzwyczajanie się do oczekiwań innych niż do tej pory. Tak naprawdę w tej pracy nie powtarza się nic. Uczucie jest może niby takie samo, ale jednak wszystko dzieje się za każdym razem inaczej.
Powiedział pan, że teraz jest bardziej urzędnikiem…
Tak jestem postrzegany.
Na planie lubi pan trochę dyrektorować? Czy automatycznie pan to w sobie wycisza?
Na planie nie protestuję nigdy. Zdarza mi się mieć jakieś sugestie scenariuszowe.
W tym przypadku również?
Nie będziemy wchodzić już w takie drobiazgi (śmiech). Ale oczywiści zdarzają się momenty, kiedy czegoś mi w tej postaci brakuje, by była kompletna. Nie mam jednak wtedy nastawienia, że wszystko jest źle i trzeba wywalić do kosza, tylko staram się wyciągnąć z niej coś jeszcze. Coś extra.
Taka inicjatywa od aktora, który chce „udoskonalić’ graną przez siebie postać jest pożądana przez reżyserów czy niemile widziana?
Generalnie to zależy od reżysera i producenta. Aktor zawsze chciałby czegoś więcej. Chciałby wzbogacić propozycję, którą dostał, nie zawsze celnie. Czasami jest to zupełnie niepotrzebne. Rzadko się zresztą dostaje taki materiał literacki, który by nie wymagał jakichś poprawek reżyserskich. Wyjątkiem jest jedynie Szekspir, który ingerencji nie znosi. Z drugiej strony, najlepiej widać to w teatrze, jedna rola grana przez dwóch różnych aktorów jest diametralnie inna. Każdy aktor swoją osobowością dopełnia to, co jest napisane. Dowcip tylko polega na tym, żeby to, co gramy, było pełnowymiarowe, a nie naszkicowane, bo wtedy to jest nieciekawe.
Czy aktorzy z pana renomą, a jest ich kilku, mogą sobie pozwolić na pewnego rodzaju wybredność w doborze scenariuszy, czy może nasz rynek jest tak mały, że chcąc nie chcąc, trzeba przyjmować każdą rolę?
To jest szczęście aktora, jeżeli ma taką pozycję, że może wybierać. Ja już mogę wybierać chociażby z racji wieku (śmiech). Są więc takie role - jakby to powiedzieć, by nie wyjść na zarozumiałego bufona - dla których nie widzę powodu, by tracić czas wyłącznie dla zarobienia dużych pieniędzy. Bo nie oszukujmy się, zarabiam duże pieniądze. Jeśli więc nie muszę ulegać presji finansowej, to wybieram takie role, z których jestem później zadowolony.
A nostalgia też gra tutaj dużą rolę? Po dłuższej przerwie czuje pan chęć poczucia tej adrenaliny na planie filmowym?
Powiem tak, jeśli ma pan fajny scenariusz (lub ktoś z pana znajomych taki ma), w którym jest dla mnie przewidziana jakaś wybitna rola, to wspólnie znajdziemy reżysera i jestem gotów rzucić wszystko, by się temu projektowi poświęcić. Ale takie szczęście ma jeden aktor na tysiąc.