Zombie narodziły się w ludzkiej świadomości na długo przed wkroczeniem na hollywoodzkie salony. Wyrosły z haitańskich wierzeń, a do życia powróciły dzięki popkulturze. Na przestrzeni swojej wieloletniej egzystencji pełniły różnorakie funkcje – od alegorii konsumpcjonizmu poprzez ukazanie upadku wartości moralnych aż po rozrywkę w najczystszej postaci. Ich liczba w kulturowych dziełach nieustannie rośnie, tak samo jak liczba pomysłów na ich przedstawianie.
Słowu zombie przypisany jest konkretny obiekt wizualny. Wyobraźnia typowego konsumenta kultury podsyła mu obraz rozkładających się zwłok ożywionych przez nie do końca zidentyfikowanego wirusa i zatopionych w marazmie życia po śmierci. Powoli przemierzają Ziemię w poszukiwaniu jedynej przyjemności ich "życia" – świeżego, ludzkiego mięsa. Taki stereotyp myślowy zawdzięczamy ojcu filmów o zombie, George'owi A. Romero. Nie znaczy to jednak, iż był on pierwszym reżyserem, który przedstawił postać żywego trupa na dużym ekranie. Trudno jest wyznaczyć dokładny moment w historii, kiedy pierwsze zombie pokracznie wyszło z grobu i zaczęło straszyć bogu ducha winnych widzów. Wielu mianem pierwszego zombiaka określa nowotestamentową postać Łazarza (zwolenników owej teorii odsyłam do sympatycznej i krwawej krótkometrażówki "Pięść Jezusa" autorstwa Adriana Cardony i Davida Muñozy). Obszar poszukiwań odpowiedzi na przedstawioną zagadkę zawęża się w okolicy wysp Haiti. Wielu podróżników, a także powracających do domu amerykańskich żołnierzy (Haiti było okupowane przez USA w latach 1915-1934) przywoziło w rodzinne strony opowieści o czarnej magii i tajemniczych rytuałach voodoo.
Dziwne początki
Pierwszy film o żywych trupach funkcjonuje pod niewinną nazwą "Białe zombie" (V. Halperin, 1932). Inspiracją do jego powstania stała się sztuka teatralna adaptująca powieść Williama Seabrooka "Magiczna wyspa". Książka stanowi zapis przygód amerykańskiego dziennikarza, który miejscami nadmiernie wyolbrzymia satanistyczny wymiar religii voodoo. Opowieść Seabrooka zwróciła uwagę amerykańskiego społeczeństwa na barbarzyńskie rytuały mogące nawet przywracać do życia zmarłych. Ożywione za pomocą czarnej magii ciała wykorzystywano do ciężkich, niewolniczych prac. Współczesna nauka rzuca więcej światła na praktyki stosowane przez kapłanów voodoo. Zazwyczaj ciała ofiar nie były do końca martwe, lecz doprowadzone do stanu uśpienia, a do "życia" przywoływał je tzw. proszek zombie – mieszanka substancji otępiających zmysły i ciało. Bezmyślnie wierne swemu panu (w filmie gra go bezbłędny Bela Lugosi), haitańskie zombie były tak niebezpieczne, jak groźny potrafił być ich władca. Wraz z jego śmiercią nieumarli również zostawali unieszkodliwieni.
Zombie movies z tamtego okresu bronią się wiernym nawiązaniem do haitańskich korzeni ożywionych trupów. Niskobudżetowy film Halperina mimo odniesionego sukcesu (ponad osiem milionów dolarów zysku) nie utrwalił jednak pozycji zombiaków w horrorowym uniwersum. Nie dokonały tego również inne pozycje z tegoż podgatunku, m.in. "Król zombie" Jeana Yarbrough, "Zemsta zombie" Steve'a Sekely’ego (oba tytuły warte uwagi ze względu na sympatyczną rolę Mantana Morelanda) czy "Wędrowałam z zombie" Jacques'a Tourneura. Świat najwyraźniej nie był jeszcze gotowy na medialną apokalipsę zombie. W drugiej połowie XX wieku miało się to na zawsze zmienić.
Zombie znane i lubiane
Rok 1968 bezsprzecznie stał się cezurą filmów o zombie. Wtedy to światło dzienne ujrzały żywe trupy wykreowane przez umysł amerykańskiego debiutanta – wspomnianego już George’a A. Romero. Jego nazwisko zapisało się na kartach horrorowej historii złotymi zgłoskami, a przedstawiona przez niego w Nocy żywych trupów wizja upadku świata stała się pierwowzorem dla przyszłych pokoleń nieumarłych. Romerowe zombie cieszyły się przede wszystkim większą wolnością aniżeli ich haitańscy bracia. Nie posiadały już pana, który wydawałby im rozkazy. Istnienie "nowych zombie" było rezultatem wirusa, choroby zakaźnej lub innych (najczęściej bliżej nieokreślonych) czynników zewnętrznych. Zaraza rozprzestrzeniała się z szybkością epidemii. Ugryzienie lub kontakt z krwią chorego sprawiało, iż w szybkim tempie to zombie zaczęły stanowić statystyczną większość mieszkańców Ziemi. Romero wyreżyserował na przestrzeni 40 lat sześć filmów z zombie w roli tytułowej, tym samym określając pewne prawa, jakimi od tej pory będą się rządzić filmy opowiadające historię chodzących trupów.
Jakkolwiek wygląd haitańskich zombie nie wyróżniał się na tle zwykłych ludzi, a ich anormalność uwidaczniała się głównie poprzez ospałe zachowanie, tak w przypadku współczesnych trupów pierwszym widocznym objawem było gnijące ciało przemienionego. Cera umarłego stanowiła mieszankę szarości, bieli i czerni, a w późniejszych latach charakterystyczną cechą zombie stały się liczne otwarte rany zdobiące jego ciało. Tym samym zachowane zostały zasady rządzące śmiercią. Po ustaniu wszelkich czynności życiowych ciało zmarłego powoli, acz konsekwentnie obumiera i gnije, nie jest w stanie się regenerować. Im bliżej dekady, tym bardziej filmy Romero starają się sprostać oczekiwaniom coraz bardziej wymagających kinomanów. Liczba żywych trupów wzrasta, ich szkaradność pogłębia się, a żywi bohaterowie lokowani są w coraz większych, a tym samym bardziej opuszczonych, przestrzeniach. Zauważalna staje się również ekspansja terytorialna. Zombie zmuszone są nieustannie poszerzać tereny, na których żerują. Z typowo horrorowych opowieści narodziły się prawdziwie survivalowe obrazy. Postacie również przeszły swego rodzaju ewolucję – w pierwszych zombie movies to przede wszystkim mężczyzna stanowił synonim obrońcy, był wojownikiem i opiekunem słabszych (szczególnie kobiet i dzieci). Z czasem kanon ten uległ zmianie. Boom na feminizm wykreował postać prawdziwej bohaterki – nieustraszonej i inteligentnej dziewczyny obdarzonej silnym instynktem przetrwania. Idealny przykład stanowi tu postać Sarah (Lori Cardille) z Dnia żywych trupów (1985), która cechowała się niebywałą odwagą. Ponadto pod stosem wnętrzności, pourywanych kończyn oraz przy akompaniamencie jęczącego zawodzenia ożywionych zmarłych Romero zgrabnie przemycał aluzje odnoszące się do zimnej wojny i przemian społecznych oraz krytykował powszechny konsumpcjonizm.
Kultura pożera zombie
Fenomen żywej śmierci najbardziej przejawia się w zachowaniu odbiorców zombie movies. Niejeden fan horroru w obliczu zagrożenia atakiem niedźwiedzia czy pożaru nie wiedziałby, jak się zachować. Jeśli jednak chodzi o apokalipsę zombie, praktycznie każdy nastolatek jest na to przygotowany. Ba, wielu dorosłych Amerykanów posiada w pełni wyposażony bunkier na wypadek nagłego ataku żywych trupów. Za kulminację nastrojów fanatyków zombiaków niewątpliwie można uznać podręcznik przetrwania autorstwa Maxa Brooksa. Pisarz przedstawia wizję prawdziwego końca świata, zapewniając, że po lekturze Zombie survivalu czytelnik w razie zagrożenia będzie w stanie rozpoznać pierwsze stadium infekcji, zneutralizować zagrożenie oraz przetrwać w świecie opanowanym przez chodzące trupy. Wszak – jak trafnie Brooks zauważa – "mitologia zombie zakłada tylko przetrwanie. Nie ma mowy o zwycięstwie". Na długo jednak przed wydaniem książki amerykańskiego pisarza źródłem inspiracji dla rzeszy wielbicieli survivalu były filmy i książki oscylujące wokół tematyki apokalipsy zombie. Wszelkie fikcyjne obrazy, które swoimi tytułami nawiązywały do nieumarłych, tak naprawdę opowiadały o ludziach, którym przyszło żyć w takim, a nie innym świecie. Zombie movies na równi plasują się z wszelkiej maści filmami survivalowymi. Stanowią kopalnię wiedzy na temat przetrwania w postapokaliptycznym świecie, której kompendium stanowi wspomniany wyżej Podręcznik technik obrony przed atakiem żywych trupów.
Jak każdy szanujący się podgatunek zombie movies stosuje w swoich dziełach synkretyzm. Łączenie horroru o tematyce zombie-survivalowej z komedią, romansem czy kinem klasy B stało się już zasadą. Aby dotrzymać kroku zmieniającym się standardom, zombie z biegiem czasu stały się szybsze, groźniejsze oraz bardziej nieobliczalne. Prawdziwy skok adrenaliny, który może zapewnić najlepsze kino akcji, zawierają w sobie takie filmy jak 28 dni później czy World War Z, gdzie szkaradne kreatury są zdecydowanie lepszymi sprinterami niż ich przyszłe ofiary. Ich szybkość znajduje również zastosowanie w kulturze popularnej. Szturmem wdzierają się na telewizyjne, literackie i komiksowe salony. Sztampowym przykładem bezsprzecznie pozostaje w tym przypadku The Walking Dead. Komiks autorstwa Roberta Kirkmana stopniowo podbijał serca wielbicieli żywej śmierci. Skromna grupa komiksolubów w 2010 roku rozrosła się do zastraszającej liczby fanów dzięki stacji AMC, która odważnie wzięła na warsztat projekt serialu opowiadającego o apokalipsie zombie. Nowy nabytek stacji cieszył się dużą popularnością dzięki różnorodnym rysom charakterologicznym postaci oraz realistycznej aparycji zombiaków. The Walking Dead stanowi pełnoprawny serial survivalowy. Oparty na komiksie, właściwie tylko inspiruje się swym pierwowzorem. Kirkman, który jest także scenarzystą serialu, elastycznie podchodzi do jego fabuły, dzięki czemu telewizyjny wytwór stanowi zgoła inne dzieło. Przez cztery sezony utrzymywał się na wielu top listach i co roku bije kolejne rekordy oglądalności.
Początek końca?
W ramach przemian kulturowych ikony filmowego strachu powoli zatracają swój przerażający urok. Wampiry swój upadek zaliczyły w momencie, w którym wychodząc na słońce, poczęły się szklić brokatowym blaskiem i walczyć o miłość pięknych niewiast. Wilkołaki nie przetrwały próby czasu – urbanizacja pozostawiła puszcze i lasy daleko za sobą, a fantazja filmowców nie radzi sobie z satysfakcjonującym wyobrażeniem człowieka w ciele wyrośniętego wilka. Frankenstein natomiast najpełniej wywierał strach w latach 30. Zdawać by się mogło, iż jedynie duchy i zombie mężnie trwają na polu bitwy o widza. Te pierwsze bronią się prawdopodobieństwem zdarzeń ukazanych na ekranie, natomiast zombie movies swego sojusznika odnajdują w najnowszej technologii i zdolnościach charakteryzatorskich ekipy filmowej. Ich turpistyczny wizerunek można nie tylko podziwiać z bezpiecznej odległości, lecz także doświadczyć go na własnej skórze (dosłownie!). Popularne od kilku lat marsze zombie (zombie walk) obrazują pomysłowość zwykłych obywateli zafascynowanych tematyką horrorową. Dobry makijaż i obdarte ciuchy zamienią każdego żywego obywatela w chodzącego truposza.
Jednakże wizerunek zombie również wchodzi w strefę zagrożenia. W celu odświeżenia postaci ledwo słaniającego się na nogach trupa kilku reżyserów postanowiło uczłowieczyć zombie. Końcowy efekt w wielu przypadkach był skrajny. Przykładem ciekawej realizacji wspomnianego pomysłu jest niewątpliwie Fido w reżyserii Andrew Currie. Udomowiony zombiak, który zaprzyjaźnia się z małym chłopcem, podbił serca widzów w 2006 roku. O krok dalej idzie Jonathan Levine swoim filmem Wiecznie żywy. Lekka i bardzo przyjemna komedia romantyczna na moment spycha postać zombie w otchłań syndromu Edwarda Cullena. Miejmy nadzieję jednak, że krwiożercza postać zaprze się gnijącymi kończynami i nadal pozostanie powłóczącym nogami kawałkiem mięsa z krwiożerczym instynktem.
[image-browser playlist="577664" suggest=""]17. edycję Festiwalu Filmowego Cropp Kultowe w Katowicach opanują nieumarli. Pojawią się między 16 a 25 maja zarówno na ekranach kin - w czasie cyklu poświęconego filmom o zombie, jak i na ulicach miasta - w czasie przemarszu pod hasłem ZOMBIE WALK. Więcej informacji na www.croppkultowe.pl.