Obcy - decydujące starcie to kultowy film science fiction, którego kulisy są tematem na szalenie interesującą książkę. Autor tekstu Piotr Gociek przedstawiam Wam obszerne informacje o realizacji filmu i jego książkowej wersji.
Z pracy nad wersjami powieściowymi trzech pierwszych filmów z serii AlienAlan Dean Foster najmilej wspomina pisanie części drugiej. Przyznał to po latach w jednym z wywiadów. Pierwsza powieść była wyzwaniem szaleńczym: na całe zadanie miał zaledwie trzy tygodnie, a w dodatku szefowie wytwórni 20th Century Fox nie chcieli zdradzić nikomu, spoza wąskiego grona ludzi pracujących nad filmem, jak wygląda potwór z filmu Ridleya Scotta. Trzeba było więc tę kwestię w tekście dyskretnie ominąć. O zawartość części trzeciej trwały nieustanne spory, których dowodem jest ostateczny kształt filmu, niesatysfakcjonujący w pełni żadnego z uczestników tamtych bojów.
W przypadku części drugiej, czyli powieściowej wersji filmu Obcy - decydujące starcie (Aliens, 1986), wszystko przebiegło o wiele spokojniej. Foster pracował na podstawie pierwszej pełnej wersji scenariusza autorstwa reżysera Jamesa Camerona, ale późniejsze zmiany nie były znaczące. Czasu na pracę nad książką otrzymał dużo więcej, znalazła się też chwila na telefoniczną rozmowę z Cameronem, a także na osobiste spotkanie z H.R. Gigerem, słynnym grafikiem, projektantem postaci przerażającego ksenomorfa. Do spotkania doszło w Los Angeles. Zaowocowało nie tylko cennymi wskazówkami dla pisarza, ale także dedykacją, którą opatrzono ostatecznie książkową wersję drugiego Obcego: „H.R. Gigerowi, mistrzowi złowieszczego aerografu, który ujawnia o nas więcej, niż chcielibyśmy wiedzieć”.
Zarówno James Cameron jak i producenci od samego początku wiedzieli, jakiego rodzaju historię chcą opowiedzieć. Reżyser Terminatora i Avatara wspomina, że nie zamierzał kręcić remake’u, lecz sequel – to było dla niego oczywiste. Próba mierzenia się z arcydziełem fantastycznego horroru, jakim był oryginalny film Ridleya Scotta, byłaby z góry skazana na niepowodzenie. Paradoksalnie nie potrafił tego uczynić nawet sam Scott, którego powrót do uniwersum Aliena po kilku dekadach nie był już tak udany. Trzeba było wybrać ucieczkę do przodu. Ciekawe światło na kierunek myślenia producentów rzuca wypowiedź jednego z nich, Davida Gilera, którą znajdziemy w dokumentalnym filmie Superior Firepower: The Making of „Aliens”, przygotowanego w roku 2003 na potrzeby specjalnego wydania kolekcji filmów DVD, Alien Quadrilogy.
Otóż Giler wspomina, że początkowo przygotowania do kręcenia dalszego ciągu i (1979) miały się rozpocząć wkrótce po wielkim kasowym sukcesie filmu Scotta, ale opóźniły się wskutek zmian personalnych we władzach wytwórni. Wreszcie, po kilku latach, gdy wydawało się, że nigdy nic z tego nie będzie, kolejne kierownictwo 20th Century Fox uwzględniło w planach sequel przeboju z 1979 roku. Gdy Giler został zapytany, o jakim właściwie ciągu dalszym dyskutuje z Walterem Hillem (drugim z producentów), odparł, że marzy mu się „skrzyżowanie Śmiertelnych manewrów i Siedmiu wspaniałych”. Spodobało się.
Śmiertelne manewry (Southern Comfort, 1981) to thriller w reżyserii Waltera Hilla, który napisał też scenariusz wraz z Davidem Gilerem i Michaelem Kane’em. Opowiada o grupce żołnierzy, którzy podczas ćwiczeń na bagnach Luizjany wchodzą w konflikt z miejscowymi Cajunami i szybko stają się zwierzyną łowną dla doskonale znających trudny teren przeciwników. Siedmiu wspaniałych (1960, reż. John Sturges) to westernowa klasyka inspirowana japońską klasyką – filmem Akiry Kurosawy Siedmiu samurajów (1954). Czyli jeszcze jedna historia o brawurowej walce grupki śmiałków z przeważającymi siłami wroga. Rzeczywiście, film Obcy – decydujące starcie, czyli ciąg dalszy Obcego, okazał się opowieścią bliską tym inspiracjom.
Ale kto miał tę opowieść napisać? Przy projekcie kręcili się rozmaici autorzy, prace zlecono m.in. legendzie science fiction, jaką był Theodore Sturgeon – bez zadowalających rezultatów. Sami producenci poza hasłem „Ripley kontra obcy” też nie mieli wiele więcej do zaoferowania, toteż władze wytwórni – nie mając w ręku porządnego scenariusza – nadal traktowały przedsięwzięcie jako dość mgliste, a na pewno nie priorytetowe. W branży wciąż pokutowała opinia (której nie zmieniły ani świetne wyniki finansowe Szczęk Spielberga, ani Obcego Scotta), że horrory nie zarabiają w kinach wielkich pieniędzy.
W roku 1983 po hollywoodzkich studiach krążył scenariusz młodego, nieznanego autora zatytułowany Terminator. Autor ów zwał się James Cameron, a tekst budził wiele uznania. Duet David Giler i Walter Hill także zwrócił na niego uwagę, choć początkowo wcale nie w kontekście drugiego Obcego. Producenci szykowali się wówczas bowiem do nakręcenia nowej, futurystycznej wersji Spartakusa i chcieli, żeby Cameron napisał właśnie ten scenariusz. Panowie spotykali się, dyskutowali i wszystko zdawało się być na dobrej drodze, do chwili (nadeszła szybko), gdy obie strony zorientowały się, że mają zupełnie różne wizje filmu. Ostatnie spotkanie w tej sprawie – które, jak się wydawało, ostatecznie zakończy współpracę Camerona z Gilerem – kanadyjski reżyser opisuje tak: „Już wstawałem i miałem wyjść, kiedy David powiedział: »Mamy jeszcze taką jedną rzecz… nazywa się to Alien II«”. Wszystko w mojej głowie nagle się rozświeciło i rozdzwoniło, ale z pokerową twarzą powiedziałem tylko: »Hm, to może być ciekawe«”.
Giler i Hill nie wiedzieli wówczas, że Obcy Ridleya Scotta był jednym z dwóch ukochanych przez Camerona filmów SF (ten drugi to 2001: Odyseja kosmiczna Stanleya Kubricka). „Wróciłem do domu i pisałem bez opamiętania przez trzy dni, pochłaniając chyba z osiem dzbanków kawy”, wspomina James Cameron. Żeby wczuć się w odpowiedni klimat, zaczął czytać wszystko o wojnie w Wietnamie, co wpadło mu w ręce.
A miało to miejsce we wrześniu roku 1983. Od czego zaczynał Cameron? Giler i Hill napisali jednostronicowy szkic bez tytułu, znany nieformalnie jako The Mining Co., potem rozszerzyli go do pięciu stron tzw. treatmentu (czyli wstępnego opracowania tematu) ochrzczonego po prostu Alien II. Fabuła zwiastuje częściowo późniejszy produkt finalny: Ripley wybudzona po latach wraca z komandosami na planetę ksenomorfa, LV-426, która w tym czasie została zasiedlona przez Ziemian. Dzieci kolonistów znajdują jaja obcych, a mieszkańcy kolonii zostają „zaatakowani” albo wręcz „wyrżnięci”, pisali Giler i Hill. Zadanie, jakie postawili przed ekspedycją ratunkową, było proste: zniszczyć całą planetę. W szkicu pojawiał się jeszcze dziwaczny pseudo-fantastyczny pomysł: Ripley i jej towarzysze mieli odkryć we wraku statku ksenomorfów, że obcy są emanacją „anti-life force”, bliżej nieokreślonej niszczycielskiej siły zagrażającej istnieniu wszelkiego życia we wszechświecie. Co miałoby podbić stawkę oraz tłumaczyć potrzebę wysadzenia całej LV-426. Ale tak naprawdę Giler i Hill nie mieli zielonego pojęcia, jak powinien wyglądać trzeci akt filmu. Dowodem ich bezradności jest fakt, że ów pierwotny szkic kończy się słowami: „and then some other bullshit happens” (najłagodniej mówiąc: „a później mają miejsce różne inne pierdoły”).
James Cameron okazał się osobą wprost stworzoną do powierzonego mu zadania – nie tylko dlatego, że był wielkim admiratorem pierwszego filmu. Także dlatego, że miał w szufladzie treatment filmu SF Mother, który napisał kilka lat wcześniej zainspirowany właśnie Obcym Ridleya Scotta. Była to historia rozgrywająca się na Wenus, w której pojawia się międzyplanetarne konsorcjum górnicze prowadzące eksploatację obcej planety. By ułatwić pracę w warunkach skrajnie nieprzyjaznych człowiekowi, firma wykorzystuje miejscową formę życia do stworzenia kontrolowanych przez siebie istot (zadziwiająco podobnych do ksenomorfów Gigera i Scotta). W finale główna bohaterka, kobieta obsługująca specjalny egzoszkielet, stacza bój z samicą nowego gatunku, próbującą z kolei chronić swoje młode. „Tytuł, Matka, odnosił się zarówno do obcego, jak i do ludzkiej bohaterki filmu”, pisze J.W. Rinzler w albumie The Making of Aliens, który ukazał się w sierpniu 2020 roku. To obszerne, bogato ilustrowane wydawnictwo jest bezcennym kompendium wiedzy o powstawaniu filmu, który na polskie ekrany wszedł jako Obcy – decydujące starcie. Rok wcześniej ukazało się bliźniacze dzieło tego samego autora, zatytułowane The Making of Alien, a poświęcone kulisom powstawania oryginalnego filmu Ridleya Scotta.
Gdyby wierzyć wersji zasłyszanej w cytowanym już filmie dokumentalnym Superior Firepower: The Making of „Aliens”, dalej poszło łatwo: zachwyceni scenariuszem Camerona producenci szybko przekonali władze wytwórni Fox, że projekt ma sens i przyniesie zyski, zatem trzeba go jak najszybciej zrealizować, a ponieważ tymczasem Cameron musiał zająć się kręceniem Terminatora (wreszcie wolne terminy miał Arnold Schwarzenegger), wspaniałomyślnie obiecali, że zaczekają z realizacją na kanadyjskiego reżysera. W rzeczywistości jednak współpraca nie układała się tak dobrze.
Efektem twórczego szału Camerona był opatrzony datą 8 września 1983 tekst liczący 45 stron. Giler i Hill dopisali na stronie tytułowej, że są współautorami, zmienili nieco formatowanie, po czym… przekazali treatment dalej i zainkasowali za to czek. „Byłem naprawdę wkurzony”, mówił Cameron, „bo nie dostałem nic”. Przyszły twórca Titanica żył wówczas z pisania i w pewnym momencie zaangażowany był w pracę nad kilkoma zupełnie różnymi projektami – nie tylko własnym Terminatorem oraz drugim Obcym, ale także scenariuszem do drugiego filmu z serii Rambo. To ostatnie zlecenie stało się przyczyną szczególnej frustracji Camerona, kiedy Sylvester Stallone radykalnie przerobił to, co napisał twórca Terminatora.
Warto pamiętać, że owe 45 stron nie było jeszcze pełnym scenariuszem, a już na pewno daleko im było do profesjonalnego scenopisu. Cameron rozpaczliwie próbował robić wszystko naraz; skończył pracę nad Rambo II: The Mission (taka wtedy była nazwa projektu) mniej więcej na czas, ale nie nadążał z Alienem II – pod koniec lutego 1984 roku miał gotowe już 90 stron, lecz zadanie wciąż wymagało dalszych starań. Zarazem zaś zażądano od niego poprawek do Rambo, a dzień rozpoczęcia zdjęć do Terminatora zbliżał się nieubłaganie. Wściekły Giler – opisuje w swej książce Rinzler – słysząc, że scenariusz do upragnionego sequelu nie jest jeszcze skończony, zagroził nawet, że Cameron już więcej nie znajdzie żadnej roboty w branży filmowej.
Na szczęście dla Camerona owe 90 stron scenariusza trafiło do decydentów wytwórni Fox, którzy byli zachwyceni i postanowili poczekać, aż młody scenarzysta – wkrótce także reżyser – dopisze resztę. Nim do tego doszło, Kanadyjczyk zdążył ukończyć pracę nad Terminatorem, a film zadebiutował w kinach z wielkim powodzeniem. To oznaczało istotną zmianę: w Hollywood jesteś wart tyle, ile twój ostatni film, a Terminator okazał się żyłą złota. Nagle James Cameron stał się twórcą, o którym mówili wszyscy. No i przede wszystkim udowodnił, że jest w stanie zrobić emocjonujący, pełen akcji film science fiction. Była to dobra wróżba dla Aliena II, który wkrótce zmienił tytuł na Aliens. Zmiana była oczywiście dziełem samego Camerona – jak niemal wszystko co dobre w tym filmie. Po studiu Fox krąży legenda, że na jednym z draftów Cameron zamiast litery „S” użył znaku oznaczającego dolara, tworząc wyraz: „ALIEN$”. Co najważniejsze, sukces Terminatora oznaczał, że Cameron będzie mógł wyreżyserować także drugiego Obcego.
Podczas gdy James Cameron szykował się do kręcenia filmu, Alan Dean Foster pracował nad powieściową adaptacją scenariusza. Książkowa wersja filmu Ridleya Scotta, którą napisał kilka lat wcześniej, okazała się wielkim sukcesem nie tylko na rynku anglojęzyczny, przełożono ją i wydano m.in. we Francji, Niemczech i Włoszech. Foster nie próżnował i robił wszystko, by wykorzystać popularność, jaką zdobył dzięki powieściowym adaptacjom scenariuszy filmów z popularnych kinowych franczyz (a były to, prócz Obcego, Star Trek i Gwiezdne wojny). W pierwszej połowie lat 80. wydawał po kilka książek rocznie, pracując zarówno na zlecenie, jak i na własny rachunek. Napisał m.in. powieści na podstawie scenariuszy Coś (The Thing) i Gwiezdnego przybysza (Starman) Johna Carpentera, Krulla Petera Yatesa, Odległego lądu (Outland) Petera Hyamsa czy Ostatniego gwiezdnego wojownika (The Last Starfighter) Nicka Castle’a, ale co ważniejsze wypromował własne serie oryginalnych książek: powieści z serii Spellsinger oraz z cyklu Wspólnota Humanx.
Różnic między książką Fostera a filmem Camerona jest ponad siedemdziesiąt, ale w zdecydowanej większości nie są to różnice istotne. Warto zwrócić uwagę na dwie: jedną fundamentalną i jedną zabawną. Ta fundamentalna to fakt, że wersja filmu, która trafiła do kin, nie zawierała scen z LV-426 pokazujących życie kolonii oraz ujawniających, jak doszło do odnalezienia obcych przez kolonistów. Wersja powieściowa była więc bogatsza o wszystko to, co widzowie ujrzeli dopiero wtedy, gdy w 1991 roku Cameron zaprezentował wersję specjalną (ukazała się na nośniku Laser Disc, dziś dostępna jest zarówno na DVD jak i blu-ray). Ta zabawna to wykastrowanie książki z koszarowego języka, jakim posługują się marines – najwyraźniej ktoś w wydawnictwie Warner Books uznał, że fani fantastyki to dziatwa i młodzież, których należy chronić przed wulgaryzmami.
A czy specjalnie ważne jest to, że ciągniki Daihotai używane przez kolonistów mają po sześć kół, a nie po osiem, jak na ekranie? Niekoniecznie. Ciekawsze jest to, że oryginalnie w scenariuszu Camerona ocalała dziewczynka, Newt, ma lat sześć (a nie dwanaście), i wszelkie drobniejsze różnice, po których widać, że od samego początku Cameron bardzo skoncentrowany był na postaci Ripley i starał się rozbudować jej życiorys oraz motywację (także więź z Newt). W filmie znalazły się również sceny, które Cameron dopisał już po oddaniu scenariusza w ręce Fostera. Aktor Lance Henriksen (filmowy android Bishop) opowiadał, jak pewnego razu reżyser zadzwonił do niego z pytaniem, czy ma jakiś pomysł na ciekawe wprowadzenie swojej postaci. Henriksen nie miał. Bishop w pierwotnym scenariuszu i w powieści Fostera jest jedynym pasażerem „USS Sulaco”, który nie spędza lotu w komorze hibernacyjnej, a Ripley rozpoznaje od razu po wybudzeniu, że ma do czynienia z androidem. W filmie nieludzka tożsamość Bishopa wychodzi na jaw dopiero podczas słynnej sceny przy stole, kiedy popisuje się on, wbijając coraz szybciej ostrze noża pomiędzy rozsunięte palce dłoni swoich i szeregowca Hudsona (Bill Paxton). I jest to o wiele bardziej efektowne, mocno filmowe wprowadzenie istotnej wiadomości o owej postaci.
Wracając do książki – nietrudno zrozumieć, dlaczego Alan Dean Foster tak dobrze wspomina pracę nad powieściową wersją drugiego Obcego. Niczego mu nie ujmując, dostał świetny materiał wyjściowy od perfekcjonisty, którym był i nadal pozostaje James Cameron.
Tymczasem Cameron – oficjalnie zatrudniony już i jako scenarzysta, i jako reżyser – miał na głowie dużo więcej niż ewentualne poprawki w tekście. Walczył ze studiem o to, by film produkować mogła Gale Anne Hurd, jego ówczesna partnerka i wkrótce także żona. Walczył też o Sigourney Weaver, bez której nie wyobrażał sobie filmu, a która – o dziwo – bardzo długo nie była nawet poinformowana o tym, że sequel powstaje i że może w nim zagrać. Kiedy już Weaver poznała Camerona, przeczytała scenariusz i zgodziła się na występ, doszło do kolejnego przeciągania liny: wytwórnia uważała jej oczekiwania finansowe za zbyt wygórowane. Kilkakrotnie w trakcie prac nad Aliens widmo filmu bez Ripley stawało się całkiem realne. Była to zresztą jedna z możliwości rozważanych przez producentów, jeszcze nim zaangażowali Camerona do pisania scenariusza. Na stole leżały rozmaite opcje, a jedną z nich był pomysł, by hibernator z Ripley wewnątrz rozsypał się w proch w chwili, gdy dotkną go ludzie wchodzący na pokład kapsuły ratunkowej w celu zbadania kosmicznego znaleziska. Cameron i Hurd nie chcieli jednak filmu bez Ripley i postawili na swoim, potem musieli zaś sprostać kolejnym wyzwaniom. (Na swoim postawiła też Sigourney Weaver i zainkasowała za rolę milion dolarów – wielokrotnie więcej niż za występ w Obcym).
Dziesięć miesięcy pracy nad filmem w brytyjskich Pinewood Studios oraz w opuszczonej elektrowni Acton Lane w Londynie okazało się kolejną walką, długą i wyczerpującą. Często był to bój nie tylko z budżetem i terminami, ale także z wrogo nastawioną ekipą, w której znalazło się wielu ludzi pracujących przy oryginalnym filmie Ridleya Scotta. Uważali oni kręcenie sequelu przez Kanadyjczyka za świętokradztwo. Cameron spierał się z autorem zdjęć, który nie rozumiał jego wizji filmu, po czym zwolnił go i zatrudnił kolejnego. Musiał też w ekspresowym tempie znaleźć nowego odtwórcę roli kaprala Hicksa – obsadzony pierwotnie James Remar miał kłopoty z narkotykami, ściągnięto więc ze Stanów Michaela Biehna, znanego z Terminatora. Cameron pracował bez wytchnienia, kontrolował ujęcia i światło, sam rozwiązywał problemy techniczne, z którym nie dawali sobie rady specjaliści od efektów specjalnych. A przede wszystkim wymagał, wymagał i jeszcze raz wymagał. Nie wszystkim się to podobało, brytyjski styl pracy był inny (szczególny szok u Camerona wywoływały przerwy na herbatę). Ale to wszystko osobna opowieść. Pasjonująco snuje ją w The Making Of Aliens J.W. Rinzler.
Trud się opłacił. Film Obcy – decydujące starcie wyprodukowany za nieco ponad 18 mln dolarów zarobił w kinach wielokrotnie więcej (podawane są rozmaite szacunki, od 130 do 180 mln dolarów). Przez miesiąc po premierze utrzymywał się na szczycie amerykańskiego box office’u. Otrzymał siedem oscarowych nominacji, z których dwie zamieniły się w statuetki (za najlepsze efekty specjalne i za montaż dźwięku). pierwszą nominację do Oscara w karierze otrzymała Sigourney Weaver – i to za rolę w filmie science fiction! (Później ten sam zaszczyt spotka ją za występy w filmach Pracująca dziewczyna oraz Goryle we mgle, obydwa z 1988 roku).
Pieniądze i nagrody rzecz ważna, ale film Camerona istotniejszy jest z trzech innych powodów. Pierwszym jest uczynienie centralnym punktem opowieści silnej postaci kobiecej – milowy krok dla feminizmu w kinie akcji. Ripley była istotną częścią pierwszego Obcego, lecz Sigourney Weaver grała rolę napisaną dla mężczyzny, początkowo nikomu nie śniło się bowiem, że na pokładzie „Nostromo” znajdą się jakieś kobiety. U Camerona mamy tak naprawdę dwie główne bohaterki: Ripley po stronie ludzi i królową matkę ksenomorfów po stronie obcych. Ten konflikt okazuje się najważniejszy – gigantyczna insektopodobna maszkara broni swoich dzieci, podczas gdy Ripley ratuje małą Newt, stając się zastępczą matką. Cała reszta to efektowne militarne opakowanie.
Pierwszy film przez długi czas koncentrował się na postaci Dallasa, dowódcy statku, a Ripley okazała się kluczową postacią historii dopiero w finale. Drugi jest historią Ripley od początku do końca. „Obcy rozgrywał się w przestrzeni kosmicznej. Bohaterowie istnieli dosłownie w próżni – nie mieli przeszłości ani życia poza filmem”, tłumaczył James Cameron w wywiadzie dla magazynu „Prevue” (sierpień 1986). „Ripley przetrwała jako jedyna, bo okazała się bardzo silną kobietą; zrobiło to na mnie wielkie wrażenie. Chciałem dalej rozwijać tę postać, chciałem byśmy poznali Ripley, ujrzeli jej głębię, zobaczyli jej emocje. Aliens to film o niej w każdej scenie”. Ripley, jedyna osoba ocalała z załogi „Nostromo”, w Decydującym starciu mierzy się ze swoją największą traumą i w pewnym sensie jest to także opowieść o zemście. Silne postacie kobiece okażą się zresztą znakiem firmowym filmów Camerona: Sarah Connor z obydwu Terminatorów, Rose z Titanica, Lindsey z Otchłani, Neytiri i dr Grace Augustine z Avatara (w roli tej ostatniej ponownie Sigourney Weaver).
Teraz drugi powód, dla którego film Camerona był dziełem zarazem przełomowym, jak i – okazało się – wyjątkowym i do dziś niepodrabialnym: była to pierwsza udana produkcja wojennego filmu science fiction w duchu klasyki gatunku.
Pierwszy Obcy był horrorem, drugi – wojennym filmem akcji. Pierwszy to studium w terrorze, drugi jest dwugodzinną jazdą bez trzymanki. Pierwszy był historią spotkania z nieubłaganym, niemal niezniszczalnym wrogiem kryjącym się w zakamarkach „gotyckiej katedry w kosmosie”, jaką był statek „Nostromo”. W drugim widzimy armię obcych ścierającą się z forpocztą ziemskiej armii. Wszystko to miało swoją przyczynę daleko wykraczającą poza hasło Gilera i Hilla: „Ripley kontra obcy”. Hollywoodzcy wyjadacze niezbyt obeznani z fantastyką mieli ogromne szczęście, trafiając na prawdziwego fana.
James Cameron był wielbicielem literatury science fiction, którą żarłocznie pochłaniał od najmłodszych lat. Podczas jednego z telewizyjnych wywiadów z okazji premiery Avatara w 2009 roku tak oto spowiadał się ze swej fascynacji: „Kochałem fantazjowanie, bohaterów, pomysły obcych ras. Życie na innych planetach, odległa przyszłość i tak dalej. Mam bardzo bujną wyobraźnię plastyczną. Nie mieliśmy wtedy gier wideo ani płyt DVD – trzeba było wyobrażać sobie to, co przeczytałeś, a ja w dodatku przetwarzałem to na rysunki. Rysowałem to, co sobie wyobraziłem, czytając, wypełniając szuflady szkicami obcych, statków kosmicznych itd. W pewnym sensie przygotowywałem się do nakręcenia tego filmu już od siódmego czy ósmego roku życia” (wypowiedź z programu Tavisa Smileya, 17 grudnia 2009).
O filmie Obcy – decydujące starcie moglibyśmy powiedzieć to samo. W bardzo ciekawej biografii The Futurist: The Life and Films of James Cameron (2009) Rebecca Keegan sporo miejsca poświęca jego młodzieńczym fascynacjom. Rzeczywiście rysował obsesyjnie, tworzył własne komiksowe wersje ulubionych filmów i seriali (od animowanych produkcji Raya Harryhausena po pierwszy sezon Star Trek). Uwielbiał fantastyczne komiksy, zwłaszcza Spider-Mana. No i czytał, nieustannie czytał. Ulubieni autorzy? Wszyscy ważni – od starej gwardii po buntowników Nowej Fali. A więc: Ray Bradbury, Arthur C. Clarke, Robert A. Heinlein… ale i Harlan Ellison (który po latach oskarży Camerona o plagiat, za jaki uważał scenariusz Terminatora).
Dla filmu Obcy – decydujące starcie najważniejszy z tego grona okaże się Heinlein, którego powieść Żołnierze kosmosu (Starship Troopers, 1959) Cameron uwielbiał. Jej egzemplarze wręczał nawet aktorom na planie, by zrozumieli klimat, jaki zamierzał stworzyć na użytek tej opowieści. Film Camerona pełen jest elementów inspirowanych prozą Heinleina, ziemscy marines mówią o ksenomorfach „robale”, dokonują bojowego desantu z orbity, walkę z obcymi uważają za zwykłą część żołnierskiego rzemiosła, a i relacje między nimi mocno przypominają wcześniejszą o ponad ćwierć wieku książkę.
Duch Heinleina unosi się nad tym dziełem nie tylko dlatego, że w drugim Obcym dominują akcenty militarystyczne, ale i dlatego, że Cameron doskonale rozumiał prawdziwe przesłanie powieści Żołnierze kosmosu. Nie była ona wyrazem uwielbienia dla kosmicznego ekspansjonizmu, lecz traktatem o obywatelskich obowiązkach oraz wielkim hołdem dla zwykłych żołnierzy. Tych, którzy od tysiącleci wykonywać muszą brudną robotę i nieważne, czy do boju musieli maszerować rzymskimi drogami, zeskakiwać z okrętów na plaży w Normandii, lecieć w dżunglę śmigłowcem czy lądować ze spluwą w dłoni na obcej planecie. Cameron bardzo dobitnie podkreślał ten element w wywiadach. I tę specyficzną więź – to braterstwo broni, wspólnotę podłego losu, fatum mięsa armatniego – udało mu się w filmie pokazać. Takie podejście odrzucili natomiast Ed Neumeier (scenarzysta) i Paul Verhoeven (reżyser), kręcąc kinową wersję Żołnierzy kosmosu (1997), którą zamienili w quasi-satyrę na quasi-faszystowską dyktaturę.
Wielu miłośników fantastyki żałuje, że to nie James Cameron zekranizował klasyczne dzieło Heinleina; jestem także przekonany, że byłby on też idealnym kandydatem do nakręcenia filmu według Wiecznej wojny Joe Haldemana albo Gry Endera Orsona Scotta Carda. Stała się jednak rzecz dziwna: film Obcy – decydujące starcie, stanowiąc dzieło przełomowe pod względem realizmu wojennego w kinowej fantastyce, wyznaczył drogę, którą nikt dalej nie podążył. To także świadczy o skali talentu i unikatowym podejściu twórcy.
Wreszcie trzeci powód, dla którego kinowy przebój Camerona okazuje się punktem zwrotnym w dziejach kinowej fantastyki oraz całej franczyzy, jaką dziś stał się Alien. Powód, którego nie widzieli jeszcze decydenci 20th Century Fox podliczający wpływy z dystrybucji sequelu. Otóż James Cameron był tym, który „otworzył” uniwersum Obcego. Horror Ridleya Scotta był bowiem wydarzeniem unikatowym i jednorazowym, a próby zmonetyzowania jego fenomenu na inne sposoby okazały się fiaskiem (szybko wycofano na przykład ze sprzedaży gry i figurki wyprodukowane z okazji premiery w 1979 roku, stało się to zaś pod naciskiem rodziców oburzonych oferowaniem tych produktów jako przyjaznych rodzinie).
„Dan O’Bannon i Ridley Scott stworzyli zestaw elementów, bez których nie można się obejść. Ale wykreowali jedynie część uniwersum, ograniczając się do wnętrza statku kosmicznego”, tłumaczył Cameron w 1986 roku. On sam miał dużo większe ambicje; w jego scenariuszu najważniejsza była Ripley, to prawda, ale jednocześnie okazało się, że dostaliśmy (w detalach, napomknięciach lub sugestiach) cały nowy świat, który łatwo było dalej rozbudowywać. I tak się właśnie stało, najpierw dzięki grom komputerowym i franczyzie komiksowej Alien vs. Predator, a potem dzięki kolejnym filmom, seriom komiksowym i powieściom. Sukces Camerona sprawił, że Giler i Hill zaczęli myśleć o trzecim kinowym filmie serii, choć przecież gdy pisali swój skromny treatment The Mining Co., zamierzali w finale wysadzić planetę obcych i definitywnie zamknąć temat. Nikt wtedy nie podejrzewał, że wielka podróż przez uniwersum Aliena dopiero się zaczyna.
W tej podróży ponownie wziąć może udział James Cameron. Zapewne jako producent, być może współscenarzysta. Pytany w wywiadzie dla serwisu IGN z sierpnia 2020 roku o dalsze losy sequelu Aliens, którego reżyserem miał być Neill Blomkamp, Cameron odrzekł: „Pracuję nad tym”. O filmie pod roboczym tytułem Alien 5 wielokrotnie było głośno w ostatniej dekadzie, podczas gdy Blomkamp, reżyser obrazów Dystrykt 9 i Chappie, kojarzony jest z przedsięwzięciem od roku 2015. Sprzecznych wieści było mnóstwo, poczynając od doniesień o zmieniających się nieustannie koncepcjach prequeli Ridleya Scotta, przez informacje o zupełnie nowym scenariuszu napisanym przez Waltera Hilla, aż po spekulacje o możliwym udziale w projekcie (zatytułowanym już około roku 2017 Alien: Awakening) samej Sigourney Weaver. Póki co Cameron wszystkie siły poświęca kolejnym filmom z serii Avatar. Dlaczego więc niewinna uwaga na temat kolejnego Obcego powinna nas zaintrygować?
„Istnieją trzy rodzaje filmów: filmy wysokobudżetowe, filmy niskobudżetowe i filmy, w których nic się nie marnuje. Ja robię ten ostatni rodzaj filmów”, mówił Cameron w wywiadzie dla „Prevue” z sierpnia 1986 roku. Twórca Terminatora stara się każdego dolara z powierzanych mu budżetów wydawać efektywnie, ale jeszcze bardziej efektywny jest w wykorzystywaniu własnych pomysłów. Pokazał to po wielokroć. Kręcąc Obcych – decydujące starcie, nie tylko zrecyklował swój scenariusz Mother inspirowany filmem Scotta, ale także wykorzystał pomysł z młodzieńczego amatorskiego filmu krótkometrażowego Xenogenesis (1978). To w nim po raz pierwszy umieścił bohaterkę wewnątrz egzoszkieletu. Swą młodzieńczą fascynację filmami Jacques’a Cousteau zamienił w twórczą siłę stojącą za Otchłanią i Titanikiem. Miłość do klasycznych westernów wykorzystał natomiast w Avatarze, który jest przecież futurystycznym Tańczącym z wilkami. W jaki sposób mógłby – sięgając do tego, co już kiedyś wymyślił – ponownie wzbogacić serię Alien?
Proszę się uważnie przyjrzeć jednemu z rysunków koncepcyjnych Neilla Blomkampa. Widzimy na nim ksenomorfy noszące przedziwny sprzęt elektroniczny i współdziałające z człowiekiem (wykonujące jego rozkazy?). Mogłoby to sugerować powrót Camerona (do spółki z Blomkampem) do koncepcji ze scenariusza Mother. Przypomnijmy, że wedle części plotek krążących na temat Aliena 5 miałby to być reboot tego uniwersum, choć nie całkowity. Jego celem byłoby wyrzucenie z kanonu filmów Obcy 3 oraz Obcy: Przebudzenie, a drogą do tego – nakręcenie widowiska będącego nowym sequelem do filmu Obcy – decydujące starcie. Zatem starzejąca się Ripley raz jeszcze stanie oko w oko z ksenomorfami, tyle że teraz hodowanymi i kontrolowanymi przez Korporację Weyland-Yutani? I otworzy nową linię alternatywnych kontynuacji?
Niewykluczone. James Cameron już parę razy odmieniał historię kina – cóż to więc dla niego zmienić historię uniwersum Obcego? A wersję powieściową napisze, miejmy nadzieję, nie kto inny, jak Alan Dean Foster.