Po znakomitym dreszczowcu zaprezentowanym przez Ridleya Scotta w filmie Obcy z 1979 roku, postanowiono iść za ciosem i stworzyć sequel Obcy - decydujące starcie. I do dziś jest to doskonały przykład na udany sequel.
W czasach filmowych franczyz liczne kontynuacje i spin-offy nie są już niczym zaskakującym, a niekiedy wręcz są pożądane przez widzów. Dotyczy to także zupełnie nowych produkcji, które dopiero mogą zaprezentować potencjał swojego świata wykreowanego i jeśli pieniądze w kinowych kasach będą się zgadzać, możemy być pewni, że druga część będzie kwestią czasu.
O sequelach nie zawsze mówi się dobrze, bo już niejednokrotnie kontynuacje zawodziły fanów. A to nie było ducha pierwszej części, a to dokonano zupełnie innych wyborów wykraczających poza wyobrażenia widowni na dalsze losy bohaterów, a to postanowiono zrobić wszystko dwa razy mocniej i szybciej, co też nie zawsze przynosiło pozytywny skutek. Nie ma jednak mowy o klątwie sequeli i jeśli ktoś chce tylko spieniężyć swój produkt, to musi liczyć się z niezadowoleniem fanów. Historia kina zna całe mnóstwo udanych kontynuacji i jedną z takich jest na pewno powrót do świata Obcego w filmie Obcy - decydujące starcie od Jamesa Camerona.
Obcy - 8. pasażer Nostromo z 1979 roku jest filmem kultowym, rozkładanym na czynniki pierwsze przez widzów i filmoznawców na całym świecie, którzy ze stoperem w ręku wyliczają czas ekranowy głównego zagrożenia wymyślonego na potrzeby tej historii. Gdy okazuje się, że to raptem kilka minut, dzieło Ridleya Scotta imponuje jeszcze bardziej. Udało się stworzyć imponujący i niezwykle klimatyczny gotycki horror w realiach kina science fiction, w którym musiano od początku dostrzegać potencjał na franczyzę, bo odczuwalna była aura kultowości. Gapowicz na statku „Nostromo” według projektu Hansa Rudolfa Gigera doczekał się więc możliwości goszczenia we wszystkich możliwych mediach (niedługo powstanie też serial), a jedną z lepszych kontynuacji bez wątpienia jest ta druga, prowadzona przez Jamesa Camerona.
Zanim jednak doszło do premiery drugiej odsłony, widzowie musieli poczekać 7 lat. Wyobrażam sobie zniecierpliwienie fanów, ale być może to jeden z tych elementów odpowiedzialnych za zwiększenie szans na sukces kontynuacji. Tworzenie w pośpiechu i kucie żelaza póki gorące niejednokrotnie kończyło się fiaskiem dla producentów i potencjalnych filmowych serii. Czas i nabranie nowej perspektywy pozwala – przynajmniej na papierze – na wypracowanie udanego balansu między duchem oryginału a zupełnie nowymi pomysłami, bo przecież nikt nie chciałby odtworzenia od linijki tego, co już poznaliśmy. Przy jednym się jednak Cameron upierał, bo w obawie przed wysokimi żądaniami Sigourney Weaver, studio proponowało mu napisanie nowego scenariusza bez postaci Ellen Ripley. Ten jednak odmówił i od początku chciał kontynuować tę historię w oparciu o postać twardej, ale również – jak pokazuje druga część – wrażliwej bohaterki, która w swoich czasach łamała stereotyp o roli kobiecej postaci w kinie akcji.
Działania Camerona miały korzyści, które nie wszyscy od razu dostrzegali. Krytykowano go między innymi za odejście od mrocznego i kameralnego klimatu, na rzecz wielkich giwer i kadrów wypełnionych postaciami oraz Ksenomorfami. To prawda, że zrobiło się mniej kameralnie, ale wcale nie stracił na tym klimat historii, która pobiegła równie atrakcyjnymi torami futurystycznej opowieści o walce z trudnym do zdefiniowania zagrożeniem. Cameron zebrał najciekawsze elementy z jedynki i przetworzył je w udany sposób na własną modłę, co zaowocowało równie strasznym, co widowiskowym obrazem.
Nie brakuje więc odpowiednio budowanego klimatu, niezwykle pomysłowych scen akcji, kapitalnych scenografii i wspomnianych ogromnych giwer z robiącym wrażenie pozostałym wyposażeniem marines. Widzowie przez lata słusznie zauważyli, że Cameron odarł jednocześnie z Obcych aurę tajemniczości, ale też nadał im przy tym innego charakteru, który pasował akurat do jego filmu. Są bardziej namacalne, nie wyglądają tym razem jak aktor w kostiumie i poruszają się w jeszcze bardziej przerażający sposób. Idąc też za duchem pierwszej części, Obcy pojawia się dopiero po upływie godziny trwania seansu.
W tej beczce miodu musi się jednak znaleźć też łyżka dziegciu, bo kosztem wielkich atrakcji stracili bohaterowie. Charakter Ripley został pogłębiony dzięki jej relacji z dziewczynką Newt, a także dobrze wypada Kapral Dwayne Hicks jako twardy wojownik o wrażliwym sercu, ale cała reszta potraktowana została skrótowo lub posłużyła za mięso armatnie, co jednak jesteśmy w stanie wybaczyć. Trudno za to zrozumieć zasadność zabierania na akcję postaci Cartera J. Burke'a, który musiał być obowiązkowym gościem w garniaku i który zapomina, czym jest honor w momencie, gdy chcą mu spalić przybytek wart grube miliony.
Skoro mówimy o pieniądzach, warto wspomnieć o kolejnym drogowskazie dla przyszłych sequeli. Przy drugiej części zwiększono budżet, ale nie był on jeszcze tak spory, żeby James Cameron mógł pozwolić sobie na wszystko. Może te ograniczenia pozwoliły właśnie na bliższe trzymanie się ducha oryginału, bo choć mamy większą obsadę i jeszcze więcej akcji, to jednak kombinowanie z efektami praktycznymi i pobudzanie kreatywności pozwoliło na masę naprawdę kapitalnie nakręconych scen i pojedynków. Kino zna całe mnóstwo przykładów, kiedy twórcy i producenci zachłysnęli się sukcesem i wpakowali jeszcze większe pieniądze na kontynuacje, chcąc powtórzyć to z nawiązką. Poniżej zestawienie najlepszych sequeli według Rotten Tomatoes na podstawie procentu pozytywnych recenzji w tym serwisie. Zobaczcie, na którym miejscu znalazł się omawiany tutaj film.
W Obcy - decydujące starcie mamy wzorowe połączenie zasad rządzących danym uniwersum z przetworzeniem ich pod styl innego reżysera, który kapitalnie czuł się w sytuacjach, gdy broń trzymana przez umięśnionych marines mogła rozkwasić niejedną łepetynę Ksenomorfa. Wisienką na torcie jest starcie z bossem, kiedy to Ripley za pomocą maszyny do przenoszenia towaru staje do walki z Królową Obcych. Wcześniej mieliśmy horrorowy klimat, rozłożenie klocków po LV-426 i odpowiednie budowanie napięcia. Koniec to pełnia satysfakcji, kiedy Ripley kopie kolejny kosmiczny tyłek. Sequel doskonały? Chyba nie, bo wciąż jedynka w moim subiektywnym odczuciu jest filmem bardziej kompletnym, ale jeśli kontynuować takie arcydzieła, to właśnie w taki sposób, jak zrobił to James Cameron.