Octopus Film Festival uchodzi za wydarzenie bardzo nietypowe na filmowej mapie Polski. Mieliśmy przyjemność wybrać się na Octopusa także w tym roku i czwarta edycja zdecydowanie potwierdza, że próżno szukać drugiego takiego festiwalu.
Pamiętam, że rok temu Octopus Film Festival wjechał do kalendarza wydarzeń kulturalnych niczym rycerz na białym koniu – gdy inni odwoływali swoje imprezy ze względu na pandemię – organizatorzy gdańskiego festiwalu nie dali się wirusowi i dołożyli wszelkich starań, żeby trzecia edycja nie tylko odbyła się w sposób bezpieczny, ale też nic nie straciła na swojej jakości. Nie ma wątpliwości, że wtedy ten egzamin udało się zdać na ocenę bardzo dobrą, co zawsze niejako podnosi poprzeczkę oczekiwań wśród uczestników. Czwarta edycja zaplanowana na 2021 rok odbyła się już w nieco innej atmosferze, nieco bardziej otwartej, choć wciąż naznaczonej maseczkami i stojakami do dezynfekcji rąk.
Octopus Film Festival uchodzi za wydarzenie nietypowe i zarezerwowane dla miłośników kina gatunkowego, ale macki ośmiornicy są otwarte dla wszystkich, nawet tych średnio orientujących się w trendach współczesnego kina. Organizatorzy także w tym roku zadbali o ciekawe retrospektywy, spotkania z szerzej znanymi gośćmi oraz powrócono pamięcią do klasyków kina, które zawsze ciekawie jest zobaczyć na większym od naszego telewizora ekranie. W tym roku ponownie mogliśmy doświadczyć Konkursu Głównego, który został przemianowany z cyklu Nowe Kino Gatunkowe. To oznacza, że widzowie mogli po każdym seansie głosować na swoje ulubione produkcje poprzez wybranie oceny od 1 do 8. Tym razem w programie znalazło się aż 12 filmów wyselekcjonowanych z festiwali filmowych z całego świata, a wiele z nich po raz pierwszy miało swoją premierę w Polsce. Głosami widzów w konkursie zwyciężył film Ale miazga! i chociaż bardziej typowałem Mandibules i Slapface, nie ma sensu się obrażać – produkcja w reżyserii Alistera Griersona dostarcza kawał dobrej, nieskrępowanej zabawy i twórca doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że prócz absurdalnego humoru i przemocy, nie musi oferować niczego więcej. Z konkursu głównego na uwagę zasługują jeszczeInfluencer, znakomicie poprowadzona satyra na temat social mediów w bardzo odświeżającej formie oraz Gorejący świat– to naprawdę pokręcona do granic podróż traktująca o radzeniu sobie z traumą. Na koniec uderza mocną puentą.
Octopus po raz kolejny stworzył okazję do odświeżenia sobie klasyków kina, tym razem też tych powstałych przed laty w naszym kraju. Bohaterem jednego z cykli był Marek Piestrak – wizjoner z czasów PRL-u, który potrafił swoją wyobraźnię przekuć w naprawdę niezwykłe kinowe produkcje. Nie krępował go gatunkowy gorset, jeśli akurat miał pod ręką scenariusz filmu science fiction – podejmował się tego zadania. W ramach tego cyklu miałem okazję zobaczyć film Test pilota Pirxa i było to wielkie zaskoczenie. Liczyłem przed seansem, że dostanę pokaz kiczu, słabego aktorstwa i sklejanych na taśmę scenografii. Otrzymałem ostatecznie bardzo kompetentny film science fiction poruszający tematy z pogranicza posthumanizmu.
Do gustu przypadł mi też cykl Midnight Movies. Octopus zainspirowany legendarnymi seansami o północy, podczas których prezentowano filmy szalone i nieodpowiednie dla młodej publiki, postanowił nieco zbliżyć nas do klimatu obcowania z kulturą filmową w Stanach Zjednoczonych w latach 70. i 80. Tutaj szczególnie w pamięci zapadł mi film Tam gdzie słońce nie dochodzi, który choć nie powstał w wymienionych wyżej dekadach, to jednak świetnie wpisał się w klimat. Jest to naprawdę sprawnie utkana historia z odpowiednim balansem między szokowaniem dla szokowania a konkretnymi rzeczami do opowiedzenia. Szczegóły fabularne musicie mi jednak darować, bo szkoda byłoby psuć niespodziankę...
O stylistyce i dobrach kulturowych PRL-u przypominała nie tylko retrospektywa Piestraka, ale też cykl 997. Był to jeden z fenomenów w historii polskiej telewizji, który opowiadał o prawdziwych zbrodniach i niewyjaśnionych zdarzeniach na terenie naszego kraju. Filmy i dokumenty traktujące o programie znalazły się w ofercie festiwalu i nawet jeśli ktoś nie miał okazji zobaczyć nawet jednego odcinka z różnych względów, to samo zmierzenie się z kawałkiem historii naszej telewizji powinno stanowić pozytywną wartość. Udało się nawet spotkać z Michałem Fajbusiewiczem, prowadzącym program.
Octopus Film Festival to jednak także wydarzenie pełne zróżnicowanych atrakcji. Prawdziwą gratką okazał się przyjazd Katarzyny Figury, która na żywo przeczytała dialogi do filmu Nagi instynkt. W tym roku odbył się też pokaz Blade Runnera w reżyserii Ridleya Scotta na świeżym powietrzu w okolicy elektrociepłowni. Widzowie mieli też okazję zobaczyć film Moon w namiocie atmosferycznym, podobnym do tych, które używano podczas kręcenia Marsjanina. Były zatem okazje do wycieczek po Gdańsku i chociaż w tym roku Octopus po raz pierwszy zawitał do kina w ramach współpracy z Multikinem, to jednak wielu kinomanów doceni możliwość zobaczenia konkursowych pozycji w nieco bardziej komfortowych warunkach. Miejmy jednak jasność – leżaków w B90, trzech ekranów ustawionych obok siebie i unoszącego się zapachu industrialnego otoczenia stoczni – nie zastąpi nic.
Oczywiście zawsze można wbić szpilkę jedną lub dwie, ale nie zawsze organizatorzy są odpowiedzialni za niedogodności. W tym roku Seans ukryty pokrzyżowany został przez pogodę – planowano projekcję filmu Niech się stanie, przygotowano specjalną scenografię, aby zadziwić widzów. Reakcje były różne – od żalu po wściekłość, ale jednak organizatorzy wybrnęli z tego, oferując możliwość zwrotu za bilety i przenosząc seans do alternatywnego miejsca na terenie stoczni. Trzeba mieć na uwadze, że nie zawsze wszystko jest doskonałe i chociaż jako akredytowany dziennikarz nie miałem problemu z biletami, to jednak dochodziły mnie słuchy, że z perspektywy uczestnika czasami system rezerwowania biletów zawodzi. Jedno jednak muszę podkreślić – mimo sporej liczby seansów tylko raz wystąpił problem techniczny, gdy film puszczono bez napisów i po około 30 minutach włączono go ponownie. Jak zawsze oferta, klimat i sama organizacja przemieszczania się pomiędzy lokacjami były poprowadzone bardzo dobrze. Zawsze można czepiać się doboru niektórych filmów lub narzekać na mniej ciekawe cykle, ale to zawsze będzie kwestia indywidualna. Jeśli jednak ktoś czuł się zniesmaczony posoką w Ale miazga!, zjadaniem ludzi i przedmiotów przez odbyt lub flakami w Psycho Goremanie, to może następnym razem lepiej skorzystać z oferty przy barze z napojami wyskokowymi lub nieco inaczej wybierać z repertuaru festiwalu, który oferuje naprawdę dużo różności.