Zdawałoby się, że czasy cenzury filmowej dawno już przeminęły, a jednak co i rusz wybuchają kolejne skandale. Ba, chociażby Piękna i Bestia, niedawny przebój Disneya, stanął ością w gardle decydentom w Rosji i Malezji. Ale kto myśli, że podobne przypadki to od zawsze domena rządzonych twardą ręką państw, ten się grubo myli. Hollywood również ma sporo za uszami...
Cenzorzy swoją surową ocenę rzeczonego filmu Disneya motywowali przede wszystkim obecnością scen sugerujących homoseksualizm jednej z postaci, przybocznego głównego szwarccharakteru, niejakiego Le Fou. Rosyjski polityk Witalij Miłonow wnioskował nawet u ministra kultury, aby zakazać wyświetlania blockbustera w jego kraju ze względu na propagowanie treści nieobyczajnych. Skończyło się na tym, że Beauty and the Beast otrzymała tam kategorię wiekową przyznawaną produkcjom przeznaczonym dla widzów dorosłych. W Malezji postanowiono zaś wyciąć kontrowersyjne sceny, przez co włodarze wytwórni Disneya przesunęli premierę filmu na nieokreślony termin, tym samym wywierając presję na tamtejszych cenzorach. Wydawałoby się, że tak ostre traktowanie kinowych produkcji może odbywać się tylko w bardzo konserwatywnych krajach. Ale cenzura nie była, a może nawet i nie jest, niczym szczególnym nawet w Stanach Zjednoczonych i w uznawanym za liberalne Hollywood.
Zakazane pocałunki
Nigdzie indziej jak w Ameryce już w 1907 roku powołano pierwszą cenzurę prewencyjną, jednak na przemysł filmowy wyjątkowo restrykcyjne przepisy nałożono tam w latach trzydziestych XX wieku. A wszystko przez jednego człowieka. Był nim prezes Związku Producentów i Dystrybutorów Filmowych (MPPDA), William Harrison Hays, który w 1922 roku stanął na czele nowo powstałej organizacji, mającej na celu ochronę interesów największych wytwórni filmowych. Haysowi zlecono odświeżenie wizerunku Fabryki Snów, która w tamtych czasach uważana była za istną Sodomę i Gomorę, miejsce, które wyrzekło się zasad moralności, gdzie szerzyła się rozpusta i deprawacja. Głównym celem Związku kierowanego przez Haysa było zaproponowanie amerykańskiemu przemysłowi filmowemu obostrzeń cenzorskich, aby Hollywood już dłużej nie występowało przeciwko tak zwanym "wartościom". Przełom w pracach nad projektem nastąpił w 1927 roku, kiedy to Hays zaproponował stworzenie pewnego zestawu reguł, jakie mają być przestrzegane przez studia. Tym sposobem w roku 1930 powstał Kodeks Haysa, zbiór restrykcyjnych zasad, które obowiązywałyby wytwórnie i twórców niezależnych. Co ciekawe to nie sam zainteresowany spisał owe reguły, a redaktor Martin Quigley i jezuita Daniel A. Lord. Hays jednak wprowadził te przepisy w życie, stąd ich potoczna nazwa. Kodeks obowiązywał od 1934 roku. Ameryka weszła w nowa erę kina, w której to cenzor miał ostatnie zdanie.
Zbiór wypuszczony przez Cara Hollywood, jak wówczas nazywano Haysa, składał się z trzech ogólnych zasad i dwunastu szczegółowych kategorii. Przewidywał on na przykład, że na ekranie nie można było gloryfikować łamania prawa i innych przejawów zła, ponieważ mogłoby to negatywnie wpłynąć na moralność amerykańskiego społeczeństwa. Należało także pokazywać prawdziwe standardy życia i nie zachęcać do występku. Nagość i sceny seksu były zakazane, podobnie jak propagowanie zdrady; wolno było ją jednak potępiać. Nie można było także, co oczywiste, sugerować, że doszło do gwałtu ani kazać aktorom zbyt namiętnie się obłapiać. Najlepszym przykładem obejścia tych kontrowersyjnych postanowień może być film OsławionaAlfreda Hitchcocka. Znajdowała się tam scena pocałunku Cary'ego Granta i Ingrid Bergman. Aby jednak mogła przejść przez cenzorskie sito, reżyser pomiędzy intymne ujęcia wstawił krótkie krótkie dialogi i rozmowę telefoniczną. Film w ten sposób nie łamał zasady trzysekundowego pocałunku i został dopuszczony do dystrybucji.
Zresztą Hitchcock był reżyserem, który uwielbiał igrać z Kodeksem. Gdy do kin wchodziło bodaj najsłynniejsze dzieło brytyjskiego twórcy, Psycho, Hitchcock dodał do materiału przesłanego cenzorom znacznie odważniejsze sceny niż w pierwotnej wersji. Chciał przez to odwrócić uwagę urzędników od tych fragmentów, które za wszelką cenę musiały zostać dopuszczone do emisji. Po kłótni z przedstawicielami MPPDA Hitchcock dostał to, czego chciał, a wszystko przez przebiegły podstęp. Inne ważne zasady znajdujące się w Kodeksie Haysa związane były z poszanowaniem dla religii, narodów i ich symboli. Nie można było także używać niektórych zwrotów, chociażby "Boże" czy "Jezu Chryste", a także słów uważanych za wulgarne, jak "cholera". Najsłynniejszą sprawą związaną z tym przepisem była na pewno batalia stoczona przez twórców klasyka Gone with the Wind. Dotyczyła ona kwestii wypowiadanej w filmie przez Clarka Gable'a "Frankly, my dear, I don't give a damn" ("Szczerze mówiąc, kochana, mam to gdzieś"). Po męczącym starciu z cenzorami dopuszczono pierwotną wersję tekstu, jednak producent filmu, David O. Selznick, musiał zapłacić karę w wysokości pięciu tysięcy dolarów. Jednak opłaciło się. W 2005 roku kwestia ta znalazła się na pierwszym miejscu listy stu najlepszych filmowych cytatów skompilowanej przez American Film Institute.
"Nie" dla cenzury
Tylko w latach 1930-1945 Hays odmówił realizacji ponad stu kilkudziesięciu scenariuszy filmowych po uprzednim przeprowadzeniu restrykcyjnej kontroli z Kodeksem pod pachą. Osławiony zbiór obowiązywał aż do 1968 roku. Wtedy to rodziły się nowe ruchy społeczne będące świadectwem zmiany świadomości amerykańskiego społeczeństwa. Zaczęto ostrzej walczyć o prawa obywatelskie i idee feministyczne. W Stanach Zjednoczonych odradzały się środowiska liberalne i tolerancyjne, co sprzyjało także Hollywood, które mogło już pozwolić sobie na więcej. Nowe kategorie wiekowe nie były tak restrykcyjne. Zaczęły powstawać filmy, które w czasach rządów niesławnego szefa MPPDA nie miałyby racji bytu. Na nowo zachłyśnięto się kinem gangsterskim, co zapoczątkował film Bonnie and Clyde z 1967 roku. Opowieść o dwójce kochanków przemierzających Stany Zjednoczone i napadających na banki na pewno nie spodobałaby się Haysowi i jego armii cenzorów. A film odniósł wielki sukces kasowy i wpisał się do kanonu światowego kina. Ba, na początku wytwórnia Warner Bros, która odpowiadała za realizację filmu, sklasyfikowała go jako kino klasy B i oddała do ograniczonej dystrybucji. Jednak kiedy pojawiły się pierwsze bardzo przychylne opinie krytyków, postanowiono wypuścić dzieło Arthura Penna do zdecydowanie większej liczby kin.
Innym niezwykle istotnym dla stopniowego procesu obalania amerykańskiej cenzury filmem był horror Noc żywychtrupów. Reżyser George A. Romero umyślnie igrał z tabu – zarówno społecznym, jak i obyczajowym – ale jego film nie epatował brutalnością tylko w celu wywołania pustego szoku, zahaczał bowiem, bazując na metaforze, o bieżące wydarzenia polityczne. Ostatecznie jego wizja zombie tak głęboko zakorzeniła się w powszechnej świadomości, że stworzył esencjonalną wersję nieumarłego żywiącego się ludzkim mięsem, nieustannie kopiowaną przez kino i telewizję. Pewnym jest, że restrykcyjny Kodeks Haysa nie dopuścił by tego kultowego horroru do szerokiej dystrybucji, samo jego istnienie było symptomem nadchodzących zmian. Jakby tego było mało, Romero wprowadził jako główną postać czarnoskórego mężczyznę, co było w owych czasach zagraniem co najmniej śmiałym. Noc żywych trupów, Bonnie and Clyde czy The Wild Bunch stępiły cenzorskie nożyce. Nadchodziło Nowe Hollywood. Można sobie jedynie wyobrazić, że Hays przewrócił się w grobie.
Druga młodość Hollywood?
Rzeczone przemiany kulturowe doprowadziły do tego, że restrykcyjny i archaiczny Kodeks Haysa zastąpiono pięcioma kategoriami wiekowymi przyznawanymi produkcjom kinowym: G, PG, PG-13, R oraz X, z tym, że ostatnią w latach 90. zamieniono na NC-17. Kategoria G informowała, że dany film nie zawiera treści nieodpowiednich dla dzieci i może być pokazywany widzom w każdym wieku. PG oznaczało, że dziecko może obejrzeć dany tytuł tylko i wyłącznie pod opieką rodziców. Kategoria PG-13 była skutkiem protestów rodziców po seansie Indiana Jones and the Temple of Doom, który otrzymał oznaczenie PG (w filmie znajduje się scena wyrywania przez kapłana bijącego jeszcze serca z piersi człowieka). Rodzice domagali się, aby w podobnych przypadkach ostrzegać, że film zawiera treści nieodpowiednie dla dzieci poniżej trzynastego roku życia. Tak powstała obecnie najpopularniejsza i niejako gwarantująca największe zyski kategoria wiekowa. Jednym z kryteriów jej przyznania jest na przykład to, że przekleństwo może paść z głośnika tylko jeden raz w przeciągu całego seansu. Kategoria R, która dzisiaj dzięki produkcjom komiksowym zdaje się przeżywać swój renesans, oznacza, że widzowie poniżej siedemnastego roku życia mogą obejrzeć film tylko pod opieką osoby dorosłej.
Ciekawa jest również historia najwyższej z nowych kategorii wiekowych, mianowicie NC-17. Początkowo filmy oznaczane literą X traktowano jak zarażone trądem. Utożsamiano je z kinem erotycznym, a nawet pornograficznym, dlatego szanujący się właściciele kin nie chcieli pokazywać ich na swoich ekranach. A jednak już wtedy filmy oznaczone Iksem odnosiły wielkie sukcesy artystyczne. W 1970 roku Midnight Cowboy otrzymał Oscara dla najlepszego filmu. Dopiero w latach 90. postanowiono zmienić tę nieco absurdalną kategorię na nową, która podkreślałaby, że dany tytuł jest nieodpowiedni dla widzów poniżej siedemnastego roku życia, jednak nie są to w żadnym razie produkcje pornograficzne. Ale nadal mylny odbiór filmów opatrzonych kategorią R, a także dość elastyczne przepisy regulujące jej przyznanie sprawiły, że wielu twórców musi rezygnować ze swoich artystycznych ambicji, aby sprostać wymogom MPAA, szczególnie kiedy chodzi o blockbustery realizowane przez duże wytwórnie z myślą o gigantycznym zysku. Dlatego najczęściej stawia się na bezpieczną kategorię PG-13, również dolepianą przez MPAA niekonsekwentnie. Najlepszym przykładem niech będzie The Dark Knight z 2008 roku, który otrzymał wspomnianą kategorię mimo ukazanej na ekranie przemocy i ponurej, przesyconej nihilizmem atmosfery.
Słowem – dzisiejsze obostrzenia narzucane przez MPAA, choć czasem mogą wydawać się absurdalne, naiwne bądź zbyt rygorystyczne, nie są nawet cieniem Kodeksu Haysa, który wyrządził niegdyś nieodwracalne szkody. Ostra cenzura nie zdołała co prawda zablokować powstania takich arcydzieł jak chociażby Citizen Kane, ale trudno nie pomyśleć z żalem, ile potencjalnie genialnych filmów zdusiła w zarodku. Szczęśliwie nie ma już ona racji bytu. Chyba że gdzieś na antypodach Hollywood kolejny przebój Disneya znowu się komuś nie spodoba.