Na każdym festiwalu oczywiście zdarzają się jednostki, które nie chcąc, zabłądzą i trafią przypadkiem do kina. Na Off Plus Camera, wydaje mi się, tych osób jest niewiele, a nawet jeśli są, to doskonale się maskują. W Krakowie ten festiwal w czasie swojego trwania tworzy unikalną społeczność, do której każdy chce należeć. Posiadanie identyfikatora, karnetu, akredytacji nie wiąże się z pytaniami "po co" i "co to daje", ale zyskuje natychmiastową i bezwarunkową aprobatę. Co roku zresztą notuje się wzrost liczby zgłoszeń do wolontariatu. Naturalnie swój wpływ ma na to obecność Uniwersytetu Jagiellońskiego i Akademii Górniczo-Hutniczej, uczelni od lat będących w czołówce szkół wyższych w naszym kraju, czyniących z Krakowa miasto prawdziwie studenckie. Nietrudno znaleźć jednak szereg innych zajęć, inicjatyw, w których można by skanalizować swoje chęci do pracy i w inny sposób wykorzystać czas wolny.
Kontrast między niedzielnymi widzami, kinofilami i filmoznawcami dobitnie pokazał na przykład obraz Shane'a Carrutha pt. "Upstream Color". Choć amerykański, efektowny wizualnie, dynamicznie zmontowany - film był dość trudny w odbiorze. Każda grupa osób wychodząca z sali kinowej toczyła zażartą dyskusję i, w zależności od posiadanych kompetencji, zdania zaczynały się od "co autor miał na myśli", po psychoanalizę wizualnych wodotrysków i rozpatrywanie zachowań bohaterów według klucza filozoficznego. Niemniej paradoksalnie, każdy z argumentów, każda dyskusja, była jednakowo słuszna i wartościowa. Elementy filmu podawane w wątpliwość przez jedną stronę były konfrontowane z opinią drugiej, wzbogacając tym samym obydwa podejścia.
W inny sposób wszystkich zjednało z kolei Panaceum. Film Stevena Soderbergha wyróżniał się wśród festiwalowych pozycji plejadą hollywoodzkich gwiazd. Chyba żaden inny obraz nie mógł się pochwalić nawet jednym nazwiskiem pokroju Rooney Mary, Channinga Tatuma czy Jude'a Law. Obraz reżysera "Solaris" uwiódł wszystkich bez wyjątku i przeniósł z krakowskiej sali kinowej do świata elity Nowego Jorku. Gdy doszło do niespodziewanego punktu zwrotnego (ci, którzy widzieli film, na pewno nie mają wątpliwości, o jaki moment chodzi), na fotelach podskoczyli i bezgłośny okrzyk zaskoczenia wydali wszyscy. Panaceum pobudziło prymarne instynkty widzów i wydawało się, że za drzwiami sali ich reakcjami dyryguje sam reżyser. Tak jak robił to na przykład w jednej z finałowych scen "Hitchcocka" tytułowy bohater.
To właśnie wielka wartość Off Plus Camera, której mogą zazdrościć inne festiwale. Swojej społeczności nie unifikują w ten sposób Nowe Horyzonty, gdzie liczba seansów odbywających się dziennie może łatwo spowodować migrenę i do rzeczywistego zetknięcia z kinem dochodzi nie na projekcjach, ale wyłącznie na spotkaniach z twórcami. Bliski każdemu może wydać się, ze względu na swój charakter, festiwal w Gdyni. Tam jednak największe dysputy dotyczą często nie samego filmu, ale jego wymowy ideologicznej. W polskim kinie zbyt mało się eksperymentuje, nie próbuje się zaskoczyć widza. Zdobywający coraz większą popularność na całym świecie nurt neomodernizmu ma u nas właściwie tylko jednego reprezentanta. "Las" Piotra Durmały przeszedł zupełnie bez echa, nie docierając do większej publiczności. Ten pewnego rodzaju monotematyzm sprawia, że wymieszanie się niedzielnych widzów z wytrawnymi kinomanami w Trójmieście nie jest tak zauważalne.
Off Plus Camera wydaje się robić zaś to, co udaje się od dawna Dwóm Brzegom. W Kazimierzu Dolnym zbliża się ludzi i przedstawia im magię kina. Kraków, choć opakowany w bardziej komercyjny papier, w gruncie rzeczy podąża tą samą drogą.
[[55]]