Trudno o nazwisko, które jest bardziej na czasie. Jasne, osoby pokroju Ala Pacino czy Roberta De Niro to gwiazdy ponadczasowe, które zawsze przyciągną ogromną widownię i zrobią sporo medialnego szumu, ale ostatnie lata nie były dla nich najłaskawsze. Z kolei każde wyjście do sklepu Roberta Downeya Jr. jest wydarzeniem opisywanym na całym świecie, lecz i on zdaje się spadł z miejsca nr 1. Na ekranie widzieliśmy go ostatnio rok temu w Iron Manie 3, a jego najbliższy film to sequel The Avengers, w którym blask jego chwały odrobinę przysłonią inni aktorzy z filmów Marvela. W produkcji zabraknie również Toma Hiddlestona, co oznacza, że i on będzie utrzymywał się jeszcze przez chwilę poza pierwszymi stronami gazet i portali. Tego zaś nie może powiedzieć Benedict Cumberbatch.

W ścisłej czołówce brytyjski aktor znajduje się już od lat dzięki zdobywającemu coraz większą popularność Sherlockowi. Ostatnie miesiące były jednak dla niego szczególnie udane – nie dość, że fani wciąż pamiętają jego rolę w filmie Star Trek Into Darkness oraz słyszą jego głos w trylogii "Hobbit", to pojawił się w dwóch obrazach nominowanych do Oscara: 12 Years a Slave i August: Osage County. Początek tego roku to także powrót do roli słynnego detektywa i znów wzniesienie się na wyżyny. W Polsce tuż przed przyjazdem Cumberbatcha TVP zaczęło emitować zaś wszystkie trzy sezony Sherlocka. Nie było i nie ma gorętszego nazwiska ani nad Wisłą, ani na świecie.

Można byłoby powiedzieć, że Off Plus Camera trafiło w dziesiątkę, gdyby nie fakt, że Benedict Cumberbatch głównie kojarzony jest z mainstreamem. Duża część z jego ostatnich filmów to hollywoodzkie blockbustery, a tym nieco bardziej kameralnym projektom i tak daleko do kina niezależnego. To ostatnie zaś przecież promuje krakowska impreza.

W Polsce odkryto nieznane do tej pory oblicze aktora, czyli jego kolektyw produkcyjny SunnyMarch. Założona razem z kilkoma przyjaciółmi firma zajmuje się realizacją skromnych projektów filmowych, których budżetom daleko nie tylko do setek milionów dolarów, ale nawet do jednego miliona zielonych. Do Krakowa przywiózł "Little Favour", swój najnowszy film, w którym nie tylko zagrał jedną z głównych ról, ale także go wyprodukował.

Dla wielu fanów Cumberbatcha fakt, że podczas festiwalu nie mówiono głośno o Sherlocku czy "Hobbicie", był niewątpliwie sporym zawodem. Nie zorganizowano spotkania z aktorem w cyklu "Camera On", w którym przez godzinę mógłby podzielić się z fanami anegdotami z planów swoich ostatnich wielkich produkcji czy odpowiedzieć na nurtujące wszystkich pytanie: Kiedy zobaczymy czwarty sezon serialu BBC?! Zamiast tego w stolicy Małopolski rozmawiał właściwie wyłącznie o SunnyMarch i "Little Favour", a na dodatek jego obecność na festiwalu ograniczyła się do kilkudziesięciu minut Q&A po projekcji jego krótkiego metrażu. Podczas spotkania obecni byli również Adam Ackland, Adam Selves oraz Nick Moran, współtwórcy filmu, którzy ku niepocieszeniu wielu fanów również zabierali głos i tym samym kradli cenne minuty, kiedy mógł coś powiedzieć sam Cumberbatch.

Choć takie zachowanie fanów może się wydawać nieuczciwe, to jednak doskonale wpisuje się ono w to, co działo się jeszcze przed samym spotkaniem. Pomimo tego, że projekcja filmu "Little Favour" odbywała się o godz. 11.00, już o godz. 6.00 (!) przed kinem Kijów.Centrum zaczęły się zbierać pierwsze osoby. Kiedy wybiła godzina rozpoczęcia, sala wypełniona była po brzegi, a trzeba dodać, że był to mieszczący ponad 800 osób i zarazem największy tego typu obiekt w Krakowie. Przed kinem stało zaś jeszcze co najmniej drugie tyle Cumberbitches, jak zwą się chętnie sami fani aktora.

Film "Little Favour" niestety zawiódł, podobnie jak odbywająca się po nim rozmowa. Obraz opowiadał o Wallasie (Cumberbatch), byłym żołnierzu ciągle zmagającym się z horrorem wojny, który pewnego dnia musi spełnić prośbę swojego przyjaciela – zaopiekować się jego około 10-letnią córką. Szybko okazało się jednak, że to zadanie – żadne zaskoczenie – nie będzie takie łatwe, jak się wydawało. Trwający nieco ponad 20 minut obraz obfitował w bardzo przeciętnie zrealizowane sceny akcji, które przerywały szczątkową i dość przewidywalną fabułę.

Cumberbatch, jak przyznał później, zagrał Wallace’a, bo szukał jakiegoś wyzwania fizycznego. Na dobrą sprawę trudno było ocenić, czy zadaniu podołał. Praca kamery skutecznie maskowała wszystkie niedoskonałości choreograficzne i budżetowe, co sprawiało, że widzowie czuli się podobnie, jak chociażby oglądając serial Arrow, w którym również nie brakuje trzęsącego się obrazu i błyskawicznie zmieniających się ujęć.

Podczas spotkania omawiano proces powstawania filmu i najczęstsze problemy pojawiające się przy produkcji kina niezależnego. Choć podczas dyskusji nie było ani momentu nudy, to jednak trudno nie przyznać, że nie wykorzystano potencjału, jaki istniał w osobie Cumberbatcha. Oczywiście, ciekawie było zobaczyć jego drugą, nieznaną zbyt dobrze stronę (za działania w jej ramach wręczono mu także statuetkę "Pod Prąd"), niemniej nie był to temat, na który chcieli rozmawiać obecni na spotkaniu fani.

Po zakończeniu słychać było wiele jęków zawodu, a nawet krzyków złości. Na spotkanie z aktorem przyszli bowiem nie tylko mieszkający w okolicy krakowianie, ale również wiele osób mieszkających z dala od stolicy Małopolski. To właśnie ci ostatni musieli być najbardziej smutni, wychodząc z kina Kijów.Centrum, gdzie słowo Sherlock padło zaledwie raz, a Sauron, Smaug i Khan pozostały jedynie w głowach każdego z obecnych. Trudno pewnie za to winić organizatorów – ci na pewno byli świadomi tego, kim jest Benedict Cumberbatch, a taka, a nie inna sytuacja wynikła z chęci aktora. Do Krakowa Cumberbatch przyjechał promować swoją firmę i najnowszy film – dokładnie to też zrobił. Szkoda jednak, że tylko to.

Niemniej zobaczenie słynnego aktora na żywo dla wielu będzie i tak przeżyciem niezapomnianym. Podczas spotkania, gdy Cumberbatch mówił, na sali panowała grobowa cisza, a obecni fani chwytali każde słowo swojego idola. Dla innych przeżyciem niezapomnianym będzie to z innych powodów – np. ze względu na atmosferę, jaka temu wydarzeniu towarzyszyła. Liczba chętnych przerosła chyba oczekiwania nawet najlepszych analityków, a wciąż niewiarygodnym wydaje się fakt, ile osób pojawiło się przed kinem o świcie tylko po to, żeby chociaż na sekundę zobaczyć aktora na własne oczy. Po spotkaniu fani podzielili się na dwie części – jedna rzuciła się w pogoni za aktorem, by zrobić sobie zdjęcie lub zdobyć autograf (niestety i tak nie było na to szansy), druga pobiegła na scenę, by zgarnąć butelkę wody, z której wcześniej pił. Cumberbitches na żywo.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj