Mieszkam w Kopenhadze od niemal dwóch lat. Często słyszę pytania "Jakie to miasto?", "Kim są Duńczycy?". Wzorem Jezusa, odpowiadam przypowieścią.
Piękne, czyściutkie fasady kamienic skrywają ponure speluny. Pierwsza wizyta robi naprawdę duże wrażenie. Idę sobie zamiecioną ulicą, mijam odszprycowane lale, zadbanych mężczyzn i dziarskich rowerzystów, skręcam, naciskam klamkę i jestem w innym świecie. Stoliki pokryte zielonym filcem czy czymś podobnym, dym tanich szlugów, chłopy nad wódką i pięćdziesiątką, tłok. Siadam sobie w kąciku, tak że mogę patrzeć głównie na ludzi stłoczonych przy barze na wysokich stołkach. Siedzą i piją, piję i ja.
Nagle z tego rzędu wypada kobieta. Bach, gruchnęła plecami o podłogę, leży oszołomiona i macha kończynami niczym żuczek obrócony przez jakieś złośliwe dziecko. Kobiecina jest stara, a stolik wysoki. Ludzie siedzą obok niej tak jak wcześniej. Żaden nawet nie spojrzy. Podrywam się, pochylam, chcę podać rękę. Kobieta jest przerażona. Mam mordę zbira, więc może dlatego. Albo z jakiegoś innego powodu. Nikt inny jednak nie chciał jej pomóc. Kobieta w pośpiechu wybiega z knajpy. I tyle.
Uważam, że ta opowieść dobrze oddaje stosunki międzyludzkie panujące w Danii. Jeśli mi nie wierzycie, zobaczcie film Polowanie z Madsem Mikkelsenem. Ale nie o nim chcę tu wspomnieć.
Uwielbiam kino Nicolasa Windinga Refna i zdumiewa mnie głębokość jego wglądu w człowieka; ta rzadka zdolność widzenia nas wszystkich nagich, jednocześnie groźnych i kompletnie bezbronnych. Jesteśmy w jego oczach jak bezlitosne dzieci. Tak, Refn jest Duńczykiem. Kontrast pomiędzy chłodem Kopenhagi a treścią jego filmów nie mógłby być większy.
Jego Bronson opowiada o najdłużej osadzonym więźniu w Wielkiej Brytanii. Rzeczony Bronson (pseudonim z ringu) nikogo nie zamordował, nie zorganizował żadnego zamachu. Poszedł siedzieć za jakąś bzdurę i siedzi do dziś – jest piekielnie agresywny, drobne wyroki ułożyły się w życie za kratkami. Bronsonowi to pasuje. W więzieniu czuje się jak w domu.
Nie ma tutaj właściwie akcji, o fabule możecie zapomnieć, realia przedstawiono pretekstowo, skorzystano z rozwiązań teatralnych, na upartego trudno szukać nawet ról drugoplanowych. Są tylko ludzkie cienie, dekoracje i Tom Hardy zawłaszczający przestrzeń wyłącznie dla siebie – koncert jednego aktora; aria, co ma wszystkie arie pod sobą. Jego Bronson jest groźny i uwodzicielski, brutalny, szalony, w jakiś sposób sympatyczny i całkowicie niemożliwy do ogarnięcia. To czysta siła życia, witalność pięknego smoka, śmiejący się diabeł, stworzenie z innego świata, ludzkie bardziej niż my wszyscy razem wzięci. Własnym pięknem opromienia przemoc. Coś potwornego.
O co w tym chodzi? O nic. Bo ludzie u Refna są nadzy, bez przeszłości i przyszłości. Nie wiemy, skąd przyszli ani dokąd zmierzają. Tak jak jesteśmy golusieńcy sami przed sobą i też nie wiemy, co z nami, biednymi zbójami będzie.
Łukasz Orbitowski - pisarz i dziennikarz, aktualnie, poza niezliczonymi opowiadaniami, ma na swoim koncie 12 książek, najnowsza powieść Szczęśliwa ziemia trafi do księgarń 23 października. Autor między innymi doskonale przyjętego przez krytykę "Tracę ciepło" (nominacja do Nagrody im. Janusza A. Zajdla, Złote Wyróżnienie Nagrody Literackiej im. Jerzego Żuławskiego), "Świętego Wrocławia" (Srebrne Wyróżnienie Nagrody Literackiej im. Jerzego Żuławskiego, nominacja do Nagrody im. Janusza A. Zajdla), zbioru opowiadań "Nadchodzi" oraz głośnych "Widm" (Złote Wyróżnienie Nagrody Literackiej im. Jerzego Żuławskiego). Jest laureatem Stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego "Młoda Polska" 2012. Poza beletrystyką pisze felietony dla "Gazety Wyborczej" i "Nowej Fantastyki". Mieszka w Kopenhadze.