Każdy powinien mieć swojego dostawcę kultury. Moim jest niejaki Pan Ropień. Pan Ropień jest człowiekiem poważnym i niesłychanie serio traktuje kulturę. Słucha jedynie srogiej muzyki i ogląda wyłącznie dobre filmy. Przynajmniej tak próbuje. Do tego ma swoje zdanie i dysponuje zdolnością jego uzasadnienia. Nie o każdym można to powiedzieć. Na każdym spotkaniu Pan Ropień wręcza mi całe stosy filmów, które muszę zobaczyć – Pan Ropień dokładnie mnie odpytuje i domaga się rozmowy o każdym dostarczonym arcydziele. Jednym z nich był Zabójczy Joe z Matthew McConaughey w roli tytułowej.
A było kiedyś tak, że obudziłem się niesłychanie zmaltretowany. Przyczyna mojego złego samopoczucia była jasna; chwyciłem się nadziei, że cierpienie minie i postanowiłem obejrzeć jakiś fajny film. Wesoły albo straszno-śmieszny. Sam tytuł Zabójczy Joe zapowiadał właśnie coś takiego, zwłaszcza że zacny Matthew kojarzył mi się raczej z repertuarem romantycznym. Po pół godzinie zrozumiałem ogrom własnej pomyłki, odnosząc jednocześnie pokrętny sukces – cierpienie wylewające się z ekranu sprawiło, że zapomniałem o własnym złym samopoczuciu.
Już sam pomysł wyjściowy jest tak prosty, jak szokujący – chłopak, drobny dealer, postanawia zabić własną matkę. Potrzebuje pieniędzy z ubezpieczenia. Naturalnego sojusznika znajduje w ojcu, który najwyraźniej tęskni za stanem wolnym. Do tego trudnego zadania wynajmują zawodowego zabójcę i jednocześnie policjanta. Bierze on 25 tysięcy dolarów, a potem nie można go zatrzymać. Zwłaszcza jeśli ma ochotę na córkę krwiożerczego tatusia, jedyną jasną figurę w tej porąbanej rodzinie.
Zaczyna się mocno, a potem śruba zostaje już tylko dokręcana, aż stracimy oddech. Znam osoby, które po obejrzeniu sceny finałowej przysięgały, że już nigdy nie zjedzą kurczaka z KFC. O co chodzi? Napisałbym, że trzeba zobaczyć samemu, ale nie napiszę – można, lecz jest to zadanie dla odważnych. Na pierwszym planie Zabójczy Joe jest jednak zapisem rodzinnej patologii, groteskowo przesadzonym, a jednak mającym posmak prawdy.
Wiele się mówi o transformacji, jaką przeszedł Leo DiCaprio, by umknąć przed klątwą Titanica. Matthew McConaughey idzie podobną drogą, uwalniając się od wizerunku pięknego chłoptasia. Tu ujawnił się jako rasowy, amerykański psychopata, zdolny zabić bez mrugnięcia okiem, do tego niepozbawiony uroku i mądrości. W moim prywatnym rankingu doszlusował do grona najwybitniejszych aktorów, jakich mamy szczęście/nieszczęście oglądać. No i zabójca co się zowie – zamordował nawet mojego kaca.
Poprzednie odsłony cyklu OGLĄDAJ Z ORBITOWSKIM:
Łukasz Orbitowski - pisarz i dziennikarz, aktualnie, poza niezliczonymi opowiadaniami, ma na swoim koncie 12 książek, najnowsza powieść Szczęśliwa ziemia trafi do księgarń 23 października. Autor między innymi doskonale przyjętego przez krytykę "Tracę ciepło" (nominacja do Nagrody im. Janusza A. Zajdla, Złote Wyróżnienie Nagrody Literackiej im. Jerzego Żuławskiego), "Świętego Wrocławia" (Srebrne Wyróżnienie Nagrody Literackiej im. Jerzego Żuławskiego, nominacja do Nagrody im. Janusza A. Zajdla), zbioru opowiadań "Nadchodzi" oraz głośnych "Widm" (Złote Wyróżnienie Nagrody Literackiej im. Jerzego Żuławskiego). Jest laureatem Stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego "Młoda Polska" 2012. Poza beletrystyką pisze felietony dla "Gazety Wyborczej" i "Nowej Fantastyki". Mieszka w Kopenhadze.