ADAM SIENNICA: Jest taka jedna scena w twoim filmie Nina, która mnie pozytywnie zaskoczyła. Ten moment, kiedy postać Julii Kijowskiej tłumaczy siostrze, że zakochała się w osobie, w drugim człowieku. Płynie z tego pozytywne przesłanie. Olga Chajdas: To był nasz zamiar. To jest właśnie główne przesłanie tego filmu. Za bardzo siedzimy w pewnych normach, nazwach. Bardzo je potrzebujemy od wczesnego wieku. Nina w pewnym momencie wyswobadza się z tego. Jest to film o dążeniu do jakiejś wolności wewnętrznej. To nie jest coming out z jej strony. Ona nie odkrywa, że jest lesbijką. Ona odkrywa, że to uczucie, które się w niej, budzi do drugiej osoby, która akurat jest kobietą, uwalnia ją z jakichś więzów. Widzimy miłość i to ona jest w tym momencie najważniejsza. Jeżeli to się czyta w filmie, to super. Dokładnie nam o to chodziło. To nie jest film o stawianiu się lesbijką, tylko o tym, jak rodzi się nowe uczucie i co ono w nas wyzwala. Widzę w tym zaletę, bo czasem filmowcy poruszający taką tematykę przesadnie idą w łatki… Bardzo uciekałam od kina, które sztandarowym obrazem polskiego społeczeństwa LGBT. Cieszę się, że udało nam się uchwycić to środowisko – głównie kobiece, bo na tym się skupiliśmy. Nie jest to film o wywieszenie tęczowej flagi i pójściu na paradę. Nie o to chodziło. Nie dotyka on kwestii politycznych ani społecznych, Nie jest o martyrologii polskiego środowiska LGBT. Wszyscy wiemy, jak jest źle, więc po co to pokazywać? To nie jest dokument. Wydawało mi się, że przez to, że pokażemy, jak mogłoby być, na jakim poziomie możemy prowadzić dyskusję. To dobre, że pokazujesz bohaterki przez pryzmat ich człowieczeństwa, uczucia, nie przez kwestię orientacji seksualnej. Wczoraj mieliśmy fajną rozmowę i spotkanie po filmie w Szkole Wajdy, w której byłam z 10 lat wcześniej z pierwszym pomysłem na film. To było ciekawe zetknięcie z tym, co wykładowcy pamiętają z tamtego scenariusza, a co teraz jest na ekranie. Padło nawet takie pytanie: W sumie jest to tak uniwersalnie poprowadzone, że Magda mogłaby być facetem. Jeśli chodzi o uniwersalizm tematu, zgodzę się, ale jest w tym zarazem coś kuszącego, że Nina dzięki poznaniu Magdy odkrywa siebie i swoje ciało. Jest to dla niej jakoś wyzwalające biologicznie i fizycznie. Uniwersalizm jest ważny w takim filmach, bo dzięki temu może trafić do szerszego grona odbiorców. Zgadzam się. Nawet padło, że jest to film mainstreamowy, co mnie bardzo cieszy, bo na tym nam zależało. Aby nie był to hermetyczny film, ale żeby przez język i inne czynniki trafił do szerszej publiki. A do tego film wygląda zachwycająco. Niektóre kadry są przepiękne! Tomek Naumiuk, mój operator, jest tak zdolną bestią filmu, że naprawdę trzeba mu się przyglądać. Nawet mój kolejny projekt filmowy tez chcę z nim robić. Nie wyobrażam sobie nikogo innego. Rzeczywiście bardzo konsekwentnie budowaliśmy ten świat wizualnie. Trochę zaryzykowaliśmy z językiem i technologią opowiadania. Myślę, że się opłaciło. Mam nadzieję, że udało nam się osiągnąć oryginalny wygląd. Jak wyglądała ta współpraca z operatorem? Tomek bardzo wcześnie dołączył do tego projektu. Jeszcze na etapie, gdy z Martą Konarzewską pisałyśmy scenariusz. On ma niesamowitą intuicję. Przechodziliśmy przez ten tekst dobre kilka lat temu i on szybko odkrywał różne fałsze, które mogły występować. Szukaliśmy tego, aby wtedy już to było prawdziwe. Gdy już się zbliżaliśmy do produkcji, nazwaliśmy sobie ten film dwoma słowami: intymny i sensualny. Do tych słów staraliśmy się znaleźć technologię. O jaką technologię? Dużo szukaliśmy inspiracji w klimacie retro, jak na przykład w fotografii Todda Hido. Tomek znalazł taki piękny album jego autorstwa zatytułowany Intimate Distances. Wydało nam się to bardzo ciekawe, bo budujemy tę intymność też na tym, że ludzie się od siebie oddalają. Szukaliśmy, jak to opowiedzieć, a jako że nam podobał się styl starej fotografii, Tomek uznał, że będziemy kręcić na obiektywach fotograficznych. Kręciliśmy supernowoczesną kamerą Panasonic VeriCam, która jest bardzo czuła. Był to pierwszy film, który powstał przy jej użyciu. Tomek wymyślił sposób na dołączenie do niej starych, zdartych obiektywów Zenita. To było ryzykowne, bo już nie było odwrotu. Było jasne, że faktura obrazu będzie właśnie tak wyglądać. Ten pomysł powstał jeszcze przed realizacją, a nie w post-produkcji. To dało nam walor, jakby to wszystko było przez przymgloną, podrapaną szybę. Wydawało mi się to bardzo ciekawe i oryginalne. Trochę właśnie jak ze wspomnianej przeze mnie fotografii. Co ciekawe, nawet staraliśmy się odtwarzać konkretne zdjęcia. Był to taki hołd dla tego typu twórczości, bo po prostu trzeba korzystać z dobrych rzeczy.
fot. materiały prasowe
Wspomniane przez ciebie oddalenie dobrze oddaje wątek małżeństwa. To chyba najsmutniejszy wątek. Zależało nam na tym, by to małżeństwo było fajne i żeby cena zdrady była wysoka. Mąż, którego gra Andrzej Konopka, nie jest facetem, na którego patrzysz i wiesz, że ona musi go rzucić. Nie jest ch**em. Jest po prostu normalnym, kochającym facetem. Może jest z innej klasy niż Nina, bo to trochę klasowy mezalians. Ciężko takiego faceta zostawić. On nie daje jej powodu. Lata starania się o dziecko może nie sprawiły, że się oddalili od siebie, ale nie mają za bardzo jak ze sobą rozmawiać. Wydaje się, że to uczucie się wypaliło przez to wszystko, co wydarzyło się w ich życiu. Za dużo przeżyli ze sobą. Na pewno gdzieś się jeszcze kochają. Dużo rozmawiałam z parami, które starają się od lat o dziecko. Jest to trudny moment. W tej walce przestaje być istotne, o co ona się toczy, bo pozostaje tylko fakt, że ona jest. Może to doprowadzić do kryzysu. Jeśli tyle energii poświęcasz na stworzenie nowego człowieka w domu, nie wzmacniając swojej relacji, to musi mieć konsekwencje. To pewnie potęguje się, jak przez te lata starania, nic nie wychodzi. Wówczas skupienie na tym pewnie rośnie. Fakt, wtedy to po prostu już nie pamiętasz, czy chciałeś mieć dziecko, czy walczysz o nie, bo nie możesz go mieć. Mamy strasznie zakodowane posiadanie potomstwa. Nie mówię o aspekcie biologicznym, bo albo się to czuje, albo nie. Bardziej chodzi mi o aspekt społeczny, który delikatnie poruszamy. Po prostu to dziecko musi się pojawić. Nina osadzona jest w takiej rodzinie, w której wszystko się dzieje po kolei. Są te małżeństwa, potem dzieci. Jest to rodzina bardzo mieszczańska, inteligencka. Wszystko ma swoją nazwę, kolejność i miejsce. Przychodzi taki moment, kiedy musimy zadać sobie pytanie, czy tego chcemy. Właśnie to odkrywa Nina. To chyba też jest ważne przesłanie, by znaleźć w sobie odpowiedź na to pytanie. Dziecko nie musi być odpowiedzią dla każdego. Nie chodziło mi o to, by powiedzieć, że pary heteroseksualne się wypalają, bo chcą mieć dzieci. Znam wiele par, które cierpią z tego powodu, że nie mogą mieć potomstwa. Z jakiegoś powodu mamy wbudowane w biosystem, że to musi być nasze dziecko pod względem biologicznym. Są domy dziecka, można adoptować. Jednak ta walka o swoją kontynuację genetyczną jest silna. Analizując opinie o filmie w sieci, zauważyłem zarzut, że środowisko LGBT jest oparte na stereotypach. Co o tym sądzisz? Kompletnie tego tak nie widzę. Mamy bogate to środowisko na ekranie, bo są piłkarki, matki z dziećmi, DJ-ki, dziewczyny, które chodzą na imprezy. Jeśli mówimy o stereotypach, to chyba wynika to z tego, że w polskim kinie jest bardzo mała reprezentacja lesbijek. Gdy widz nagle widzi nagromadzenie postaci, to od razu myśli, że to jakieś klisze. Nie mam tego poczucia. Widzowie idą na jakiś film ze swoimi oczekiwaniami. Jedni zostawiają je za salą kinową i oglądają po prostu film. Najgorzej jest, że gdy zostajesz z tym na seansie. U jednych jest to ideologia lub potrzeba aktywizmu. Gdy idziesz z oczekiwaniem, że film będzie głosem w sprawie, okazuje się, że tak nie jest. To tylko historia miłosna, która przy okazji dzieje się pomiędzy dwiema kobietami. Nie jest to jednak agitka. Pokazanie mniejszości na ekranie jest ważne, by takie osoby mogły zobaczyć postacie takie, jak oni. Gdy miałam 18-19 lat, w czasach początków internetu, gdy trzeba było łączyć się przez telefon z fatalną prędkością, pamiętam, że trudno było zobaczyć odbicie siebie w kinie. Nigdy nie ukrywałam swojej orientacji. W polskim w ogóle tego nie było, a przy zagranicznym trzeba było ściągać, przez ten strasznie działający internet. Pomyślałam sobie, że gdy zrobię pierwszy film, będzie on dla mnie. I przez to też dla wielu dziewczyn. Jednak przez to, że jest ich tak dużo, okazuje się, że nie każda znajduje to odbicie w moim filmie. Mam nadzieję, że zacznie powstawać więcej filmów o mniejszości. A przecież to też na przykład mniejszość Wietnamska. A mamy też aktorów takiego pochodzenia. A kino może zmienić postrzeganie mniejszości? Była taka ciekawa teoria, że pewien amerykański film przedstawił czarnoskórego prezydenta. Wtedy to było nie do pomyślenia. Natomiast dwa lata później został wybrany Barack Obama. Okazuje się, że jeśli ludzie się z czymś opatrzą, staje się to dla nich naturalne. Były prowadzone takie badania, na ile kinematografia ma szanse na zmianę postrzegania mniejszości. To chyba ma miejsce od wielu lat. Pamiętam, jak w latach 90. oscarowa Philadelphia budowała w świadomości fakt, że istnieje coś takiego jak AIDS. Tak, ale to była opowieść o tym, jak to jest żyć z AIDS. Obecnie jednak powstają filmy, w których bohaterowie przy okazji są chorzy. To jest różnica. Tak jakby wtedy potrzebna była ta inicjacja, a teraz możemy iść krok dalej. Tym właśnie miała być Nina, krokiem dalej. Przeskoczyłam parę kroków w świadomości polskiej, że trzeba w ogóle wprowadzić reprezentację i pokazać, jaki jest ten świat. My przeszliśmy od razu do historii, która jest uniwersalna i mainstreamowa. W niej przy okazji są reprezentantami środowiska LGBT. Tak jak lubię seriale i dużo ich oglądam, to okazuje się, że w prawie każdym amerykańskim serialu jest wątek lesbijski. To jest niesamowite. Jest jakiś bum, aby główna bohaterka przynajmniej miała romans z dziewczyną [śmiech]. Skoro już zaczęłaś temat seriali, zdradź proszę, co lubisz oglądać. Teraz akurat przypominam sobie Breaking Bad i to naprawdę było świetnie zrobione. Bardzo lubię The Crown. Piękne kino. Obecnie seriale wyglądają jak filmy, tylko mają więcej czasu, by rozwinąć bohaterów. Sama też byłaś związana z serialami. Pamiętam strasznie niedoceniany w Polsce serial Głęboka woda. Przepiękny! Strasznie żałuję, że nie powstały kolejne odcinki. Ostatnio nawet Marcin Dorociński mi o nim przypomniał. Często o nim rozmawiamy. To był naprawdę duży krok, którego pomysłodawca była Magdalena Łazarkiewicz. Polacy w czasach emisji tego serialu narzekali: nie ma polskich seriali na światowym poziomie. To właśnie była taka produkcja! Zgadza się. Zresztą nawet został serial doceniony na świecie. Dostaliśmy wyróżnienie na Prix Europa oraz nagrodę główną na Prix Italia. To jest serial, który był rozpoznawalny na świecie. Troszkę niedoceniony w Polsce. Cały czas pojawia się problem, bo jak oceniać wartościowe seriale. Czy na podstawie wyników oglądalności, czy jakości? Niestety, ale większość stacji ocenia na podstawie oglądalności. Na przykład był bardzo dobry serial Ekipa, który miał oglądalność na poziomie 500 tysięcy widzów. Wydawało nam się to świetnym wynikiem, ponieważ był to dość ambitny political fiction. Telewizja nie była zachwycona wynikiem. Liczyli na więcej. Dla porównania w tym samym roku w USA wyszedł Mad Men, który miał oglądalność zaledwie 400 tysięcy widzów. Stacja jednak była zachwycona, bo mieli produkt prestiżowy. My się cały czas tego uczymy, że nie wyniki są kluczem do oceny seriali. Wszyscy teraz pewnie liczą, że 1983 Netflixa będzie skokiem jakościowym wśród polskich seriali. Po obejrzeniu wszystkich zmontowanych odcinków, mam poczucie, że udało nam się zrobić krok do przodu. Naprawdę nie mamy czego się wstydzić. Możesz coś więcej powiedzieć o swojej pracy przy tym serialu? Robiłam dwa odcinki. Netflix bardzo się cieszył, bo zawyżył swoje statystki w kwestii wprowadzenia kobiet reżyserów, ponieważ 1983 reżyserowały cztery kobiety. Agnieszka Holland, Kasia Adamik, Agnieszka Smoczyńska i ja. Jest to bardzo ciekawa, trochę dystopijna historia, która dzieje się w 2003 roku. 20 lat po zamachach terrorystycznych, które zmieniły bieg historii w Polsce. Mamy do czynienia z bardzo abstrakcyjną wizją Polski, w której mamy milicję, świat, w którym wolność jednostki jest stawiana na drugim miejscu po dobru publicznym i bezpieczeństwu. Zauważyłem w komentarzach w sieci, że niektórzy boją się, że 1983 pójdzie w kierunku nawiązywania do obecnej politycznej sytuacji w Polsce. Jak to będzie wyglądać? Nie było takiego zamierzenia. Kompletnie. To nigdy nie miał być serial, który miał komentować w jakikolwiek sposób sytuację polityczną w Polsce. Jest to rozrywka, ale też z głębią. Bohaterowie są fajni, bo 1983 jest – tak jak w USA mówią – serialem character driven, czyli mamy trójkę mocnych bohaterów, którzy przeprowadzają nas przez ten świat. Każdy reprezentuje inny jego element i musi się zmagać z rzeczywistością w inny sposób. Coś się zmienia w temacie. Coraz więcej dobrych seriali powstaje w Polsce. Rzeczywiście, ostatnie lata to był jakiś boom. Uczymy się to robić i dobrze.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj