Zaczęło się fantastycznie. Autor Głowy rodziny przez pięć minut z sukcesem zabawiał publiczność w Dolby Theater, jak i tą przed telewizorami. Już pierwszy dowcip rozbawił nawet największego ponuraka Złotych Globów, czyli Tommy’ego Lee Jonesa. Szybko i z gracją prowadzący wytknął Akademii pominięcie w nominacjach reżyserskich Bena Afflecka, obligatoryjnie zażartował z perfekcjonizmu aktorskiego Daniela Day-Lewisa i nawet lekko podważył wartość Oscara, śmiejąc się, że po zeszłorocznej wygranej Jeana Dujardina, słuch o francuskim aktorze zaginął.

Nieznaną szerszej publiczności twarz Setha MacFarlane’a intensywnie reklamowano w telewizyjnych spotach i na oscarowych plakatach. I zgodnie z tą akcją promocyjną, gospodarz uroczystości był jedną z najważniejszych części ceremonii. Prowadzący doskonale zdawał sobie sprawę z oczekiwań wobec swojej osoby i po chłodnej reakcji widowni na jego niektóre odważne żarty, potrafił obrócić sytuację i wyśmiać decyzję producentów o zaangażowaniu go w tej roli.

Monolog początkowy z odhaczania kolejnych gratulacji i drobnych uszczypliwości związanych z tegorocznymi nominacjami, zmienił się w ocenianie poczynań MacFarlane’a na żywo. W solowym wystąpieniu prowadzącemu przeszkodził kapitan James T. Kirk, który przybył z przyszłości, by ratować tegoroczną galę. Jak się okazuje, twórca "Teda" miał zaplanowane kilka obraźliwych numerów. Nie może być!

[image-browser playlist="594122" suggest=""]©2013 ABC

Choć teoretycznie William Shatner zaprezentował skandaliczne (ponoć) zachowanie MacFarlane’a, to i tak trudno uznać podrywanie Sally Field, skarpetkową parodię "Lotu" czy piosenkę "We saw your boobs" skierowaną do aktorek, za szczególnie obrazoburcze. Oczywiście Ricky Gervais kilka lat temu przy okazji Złotych Globów znacznie rozszerzył granicę rzeczy, z których można żartować. Jednak wszystkie początkowe skecze na Oscarach były nawet mniej ryzykowne niż niedawny występ Amy Poehler i Tiny Fey.

Autotematyzm był świetnym pomysłem na rozpoczęcie ceremonii, ale dużo lepiej sprawdziłby się w krótszej formie. Krytyka MacFarlane’a z ust Jamesa T. Kirka szybko się wyczerpała i stała się przewidywalna, a w rezultacie zwyczajnie mało zabawna. Na dodatek w całość wpleciono jeszcze taneczno-wokalne numery prowadzącego wraz z innymi znanymi twarzami Hollywoodu. Miało to wprowadzić motyw przewodni tegorocznej gali, świętowanie muzyki w filmie, ale znów tylko wydłużyło to już i tak przeciągane otwarcie ceremonii. Całość zamknęła się w 18 minutach – zwykle trwało to przynajmniej dwa razy krócej.

Zupełny brak energii i wolne tempo, które cechowały gag z Shatnerem wyznaczyły ton dalszej części imprezy. Aż do ostatnich 30 minut nie było niemal żadnych pamiętnych przemówień i czy innych niespodziewanych wydarzeń. Cała gala szła jak po sznurku, idealnie z ustalonym wcześniej scenariuszem. Oprócz oczywiście systematycznie generowanego opóźnienia, które skończyło się przedłużeniem planowego czasu ceremonii aż o 35 minut. Iskra, z jaką Seth MacFarlane rozpoczął 85. galę Oscarów już nie powróciła. Przedstawianie prezenterów było dość zachowawcze (podobnie jak i wykonanie "Skyfall" przez Adele) i nijak nie przypominało dowcipu znanego z seriali animowanych stacji FOX. Dopiero gdy na scenę wyszedł Mark Wahlberg oraz wygenerowany komputerowo tytułowy bohater "Teda", zrobiło się bardziej sprośnie i ryzykownie. Jednorazowa brawura zginęła jednak w natłoku kolejnych hołdów dla muzyki filmowej.

[image-browser playlist="594123" suggest=""]©2013 ABC

Na oscarowej scenie nie brakowało śpiewających gwiazd - była Norah Jones, Shirley Bassey, Adele Adkins, Jennifer Hudson, Catherine Zeta-Jones, Barbra Streisand oraz cała obsada "Les Miserables". Choć trudno odmówić ich występom uroku, w świetle przeciągającej się gali wydawały się one coraz bardziej niepotrzebne. Niezbyt udanie wypadło też wykonywanie przez orkiestrę motywu ze "Szczęk" na znak upływającego końca czasu na podziękowania. Charakterystyczny motyw Johna Williamsa był zbyt inwazyjny i dość brutalnie wcinał się w przemowy kolejnych laureatów. Nad orkiestrą udało się za to zapanować Quentinowi Tarantino – mistrz narracyjnej dekonstrukcji ma najwyraźniej władze nie tylko nad swoimi produkcjami.

Miłym akcentem była piosenka na zakończenie. Kristin Chenoweth i Set MacFarlane próbowali podsumować galę, kpiąc sobie nieco z tych, którzy wrócą do domu z niczym. Wypadło to jednak znacznie poniżej oczekiwań. Na wpół improwizowane dialogi między kolejnymi zwrotkami zupełnie nie wychodziły śpiewającym, a i sam tekst pozostawiał wiele do życzenia. Nikt chyba nie przebije Neila Patricka Harrisa podczas Tony Awards, który po mistrzowsku rozprawia się ze wszystkimi najważniejszymi wydarzeniami sprzed ostatnich dwóch godzin. Może w końcu przyszła jego pora na prowadzenie tej największej w Hollywood uroczystości? Jego prowadzenie gali rozdania nagród Emmy było nienaganne.

Sethowi MacFarlane'owi poprawność polityczna Akademii Filmowej podcięła skrzydła. O ile rzeczywiście aktorowi udało się przemycić kilka błyskotliwych żartów, o tyle chyba nie da się powiedzieć, że "był sobą". Zatrudnienie zupełnie innej osobowości niż zwykle w roli prowadzącego, nie wpłynęło na samą galę. Wszystko perfekcyjnie wyreżyserowano, dokładnie tak jak przed laty. Czy naprawdę akademików nie stać na więcej?

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj