Paul Rudd – Amerykanin, ale trochę Brytyjczyk
Paul urodził się w New Jersey w 1969 roku. Jest synem żydowskiego małżeństwa, które przybyło do USA z Londynu. Ich przodkowie pochodzili z terenów Polski, Białorusi i Rosji. Jego nazwisko jest skróconą wersją nazwiska jego dziadka – Davisa Rudnitzky (wcześniej zapisywaną jako Rudnitsky). We wczesnych latach duży wpływ na niego miała rodzina. Był wychowywany w judaizmie reformowanym (nieortodoksyjny) i miał nawet bar micwę. W szkole czuł się jak outsider, bo nie był chrześcijaninem. Choć nie uważa się za przesadnie religijnego, to jednak czuje mocną więź ze społecznością żydowską. Zresztą jego żona Julie Yaeger, z którą jest od 20 lal, też jest Żydówką. Aktor za sprawą rodziców pochodzących z Anglii uwielbia herbatę (z mlekiem!), racuszki i pudding. To było częścią jego dorastania – tak jak czytanie komiksów, które wujek przysyłał mu z Wielkiej Brytanii. Nie były to przygody Avengersów czy Batmana, ale dziecięce opowieści The Dandy lub antologie The Beano. Jako dziecko i młody mężczyzna zawsze mógł liczyć na rodziców.Powiedzieli mi, że mogę zostać kimkolwiek zechcę, ale muszę na to ciężko zapracować. Zapewnili mi także dom, w którym mogłem uwierzyć w siebie, więc kiedy zaczynałem, czułem, że jestem w stanie podbić świat.
Rodzice Paula Rudda często się przeprowadzali ze względu na prace. Aktor do 10. roku życia mieszkał w trzech stanach i chodził do wielu różnych szkół, w których musiał się od nowa aklimatyzować. Choć czasem mu dokuczano, to starał się zaprzyjaźnić z nowymi kolegami, aby zostać zaakceptowanym. Często w tym celu opowiadał dowcipy o… Żydach. Wydaje się, że podróże to część jego DNA. Możliwe, że przygotowało go to do zawodu aktora, który wymaga przebywania poza domem wiele miesięcy i odnajdywania się w nowych sytuacjach.
Teatr, przełomowe role i napad
W młodości Paul Rudd chciał zostać... malarzem lub grafikiem, ale szkoła artystyczna wiązała się z wysokimi kosztami. Interesował się też występami na scenie, ale w ramach stand-upu w stylu Steve’a Martina czy Mela Brooksa. Ostatecznie wybrał studia w szkole aktorskiej American Academy of Dramatic Arts, a także uczęszczał na zajęcia na University of Kansas. Choć Rudda kojarzymy głównie z filmowych i serialowych ról, to teatr zajmuje w jego sercu szczególne miejsce. Wziął udział w trzymiesięcznych letnich warsztatach w British American Drama Academy na Uniwersytecie Oksfordzkim w 1993 roku. Podczas pobytu za granicą zagrał w Hamlecie w reżyserii Bena Kingsleya.Kochałem to. Uwielbiałem pracować nad dziełami Szekspira. Uwielbiałem mieszkać w akademikach w Oksfordzie, chodzić po kampusie, pić herbatę i zapamiętywać kwestie sztuki. Moje włosy sięgały do połowy pleców. Byłem entuzjastyczny, optymistyczny i chłonąłem wszystko.
W 1997 roku wystąpił na Broadwayu w sztuce The Last Night of Ballyhoo, a rok później w Lincoln Center Theatre. W kolejnych latach miał okazję jeszcze kilka razy występować na Broadwayu oraz w Londynie w sztuce Kształt rzeczy – na jej podstawie powstał film, w którym powtórzył swoją rolę. Na pewno te sceniczne doświadczenia pozwoliły mu się rozwinąć aktorsko.
Na ekranie zadebiutował w 1991 roku w reklamie Super Nintendo, a rok później zagrał w serialach telewizyjnych Sisters i Wild Oats. Przełom w jego karierze nastąpił w 1995 roku, gdy wystąpił w komedii romantycznej Słodkie zmartwienia (1995) u boku Alicii Silverstone, która w tamtym czasie była bardzo popularna. Jednak o mały włos na tej roli zakończyłaby się przygoda Paula Rudda z aktorstwem. A wszystko przez to, że został napadnięty, gdy wychodził z samochodu. Napastnik chciał go okraść i nawet do niego strzelił. Rudd opowiadał, że poczuł, jak kula otarła się o jego włosy na głowie, ale zachował spokój. Następnego dnia wrócił na plan i opowiedział ekipie o całym zdarzeniu, w którym stracił plecak ze scenariuszem i discmanem w środku. Co ciekawe, w Słodkich zmartwieniach pojawia się scena, w której główna bohaterka zostaje obrabowana, a złodziej przystawił jej broń do głowy… Czyżby ktoś przewidział, że wydarzy się coś podobnego w prawdziwym życiu?
Paul Rudd nie uważa się za komika, ale komedie zdominowały jego karierę
Na szczęście Paulowi nic się nie stało, a jego kariera aktorska mogła powoli rozkwitać. Zaliczył występ w Halloween 6: Przekleństwo Michaela Myersa, ale horror został zmiażdżony przez krytyków. Dostał też angaże w komediach romantycznych (Pechowa przesyłka, Moja miłość), ale przełom przyniosła mu dopiero rola Mike’a w kultowych Przyjaciołach. I nie była to epizodyczna postać, lecz chłopak, a potem mąż Phoebe.Nie uważam się za komika, ponieważ nie przejmuję się zbytnio żartami. Myślę, że z humorem poradziłem sobie z każdą traumą w moim życiu. Gdy dorastałem, byłem fanem komików i komedii. Wciąż jestem.
Tak naprawdę dopiero rola w Wet Hot American Summer (2001) pomogła mu udoskonalić komediowe umiejętności, a przy okazji pozwoliła świetnie bawić się na planie.
Wszyscy byliśmy przyjaciółmi. Wszyscy mieszkaliśmy w obozie. Aż do tego filmu nigdy nie pracowałem nad żadną komedią, która odpowiadałaby mojemu poczuciu humoru. To znaczy, Słodkie zmartwienia były błyskotliwe, ale Wet Hot American Summer było pierwszą tak przewrotną rzeczą, jaką kiedykolwiek zrobiłem.
Rola Ant-Mana zmieniła życie Rudda, ale pozostał normalnym człowiekiem
Na szczyt wyniosła go rola w Ant-Manie, dzięki której dołączył do MCU. A niewiele zabrakło, a nie wystąpiłby w tej produkcji. Wszystko z powodu tego, że Edgar Wright postanowił zrezygnować z reżyserii ze względu na różnice w wizji artystycznej. Marvel Studio nakazano mu zmiany w scenariuszu, nad którym pracował przez wiele lat wraz z Joe Cornishem. Odejście Wrighta zszokowało Evangeline Lilly i Paula Rudda. Ostatecznie zdecydowali się zostać w obsadzie, a Rudd pomógł w pisaniu nowego scenariusza. Dzięki temu Ant-Man został pozytywnie przyjęty przez fanów Marvela.Prawdopodobnie stałem się większym samotnikiem. Wydaje mi się, że mój świat, o dziwo, trochę się skurczył. Ale kocham to, co robię, bo bycie aktorem to zaszczyt. To był mój cel i tego chciałem. To zaszczyt pracować z Marvelem.
Większa popularność nie wpłynęła negatywnie na Paula Rudda. Nawet do tytułu najseksowniejszego żyjącego mężczyzny, którym został wyróżniony w wieku 52 lat, podchodzi z dużym dystansem. W wywiadzie z magazynem People powiedział, że otrzymał już wiele etykiet – miły, arogancki, uprzejmy, pracowity – ale seksowny jest dla niego nowością.
Wiem, że gdy ludzie o tym usłyszą, powiedzą: „Co?”.
Dodał też, że to nie jest fałszywa pokora. Uważał, że jest wielu innych ludzi, którzy powinni otrzymać ten tytuł. Wyznał nawet, że gdyby wybór należał do jego żony, to z pewności nie zostałby wybrany. Zażartował, że nie zagłosowałaby na niego, ale pewnie na Keanu Reevesa. Przyznał, że on też by tak zrobił.
Mimo sławy Paul Rudd pozostał normalnym człowiekiem, który interesuje się sportem. Żywo kibicuje drużynom baseballu, NFL czy lekkoatletom z Kansas City. Nawet miał okazję być narratorem w programie dokumentalnym Hard Knocks o sezonie footballu amerykańskiego. Ponadto jest współwłaścicielem sklepu ze słodyczami w Rhinebeck w stanie Nowy Jork, który uratował wraz z Jeffreyem Deanem Morganem przed zamknięciem, gdy poprzedni właściciel, ich przyjaciel, niespodziewanie zmarł.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj