Postrzegam siebie jako kogoś, kto opowiada historie. Jeśli film nie byłby dla mnie dostępny, opowiadałbym je za pomocą innego medium, najprawdopodobniej pisząc.
Na opowiadane historii przyjdzie jeszcze czas. Dziewiętnastoletni tymczasem Peter Weir studiował prawo oraz sztukę. Sam jednak przyznał, że był beznadziejnym studentem – zamiast wykładów wolał wypady na piwo ze znajomymi. Nic więc dziwnego, że już wkrótce wyrzucono go z uniwersytetu i przez pewien czas wraz z ojcem zajmował się nieruchomościami. Dzięki tej pracy, w której z resztą odnosił sukcesy, zarobił na bilet do Europy i udał się w podróż, która zmieniła jego życie. Na statku zmierzającym do Londynu dwudziestolatek zaprzyjaźnił się z grupą aktorów, z którą, chcąc zabić nudę na pokładzie, wystawiał sztuki. Ta znajomość zaszczepiła w nim zainteresowanie teatrem, które finalnie przerodziło się w miłość do kina.
W Londynie Peter Weir korzystał z uroków kontestacyjnych lat 60. Odnalazł się w tamtejszej alternatywie, modzie, rock’n’rollu, narkotykach i pacyfistycznych poglądach, a idee, którymi wtedy nasiąknął, widoczne są w jego filmach – z niektórymi z nich krytycznie rozprawił się jednak w Wybrzeżu moskitów. Z Europy wrócił do Australii jako długowłosy i żonaty hippis, a z poślubioną w 1966 roku Wendy Stites, scenografką i projektantką kostiumów, związany jest do dzisiaj.
W przypadku moich filmów zawsze chodzi o tajemnicę, o emocjonalną siłę, która wciąga mnie w daną historię i nie mogę przestać o niej myśleć.
Nie inaczej było oczywiście w przypadku kolejnego filmu Weira, Ostatniej fali, nad którą praca okazała się dla Australijczyka niesamowitym i niezwykle wartościowym doświadczeniem. Reżyserowi udało się, choć nie bez trudu, sprowadzić plemiennych Aborygenów z samej północy Australii i zaangażować ich w filmie. Znajomość z rdzennymi mieszkańcami australijskiej ziemi wykroczyła jednak daleko poza filmowe przedsięwzięcie. Aborygeni wiele wyjawili Weirowi o swojej kulturze. Szczególnie Nanjiwarra, starszy z ich plemienia, późno w nocy zdradzał mu aborygeńskie mądrości. Reżyser wyjawił, że tematy, na które rozmawiali, były o niebo bardziej interesujące niż to, co kręcili. W głowie reżysera pojawił się więc pomysł, by poszerzyć scenariusz o zdobytą wiedzę. Szybko stwierdził jednak, że nie ma to większego sensu - film musi się kiedyś skończyć, a rozmowy z Aborygenami końca nie mają.
W filmie jest jedynie 2-3 % tego, co wiedziałem. Może jednak to, co odkryłem, miało pozostać kwestią prywatną. Może to coś, czego nie miałem ukazywać w filmie.
Także występujący w filmie aktor David Gulpilil wywarł na reżyserze ogromne wrażenie – w szczególności fakt, jak udawało mu się żyć w świecie filmu, będąc jednocześnie człowiekiem plemiennym.
Zawsze sprzeciwiałem się wszelkim rodzajom władzy, dyscyplinie, autorytetom narzucanym w szkole czy na uniwersytecie.
Jak można się domyślić, za szkołą Peter Weir nie przepadał:
Nienawidziłem szkoły i to dlatego mogłem zrobić ten film. Sam mógłbym być członkiem stowarzyszenia umarłych poetów.
Rok 1990 przyniósł komedię Zielona karta z Gerardem Depardieu i Andie MacDowell, a trzy lata później premierę miał film Bez lęku. W drugiej produkcji główną rolę zagrał Jeff Bridges, ale nie był on pierwszym wyborem reżysera. Rozważał bowiem udział Mela Gibsona, z którym wcześniej pracował przy filmie Rok niebezpiecznego życia. Co ciekawe, na końcu wspomnianego filmu grany przez Gibsona bohater wsiada na pokład samolotu... Przyznacie, że angaż reżysera Pasji w Bez lęku byłby dość zabawnym mostem pomiędzy wspomnianymi dziełami. W tym miejscu warto dodać, że podczas katastrofy lotniczej, rozpoczynającej film z Bridgesem, usłyszeć możemy fragment Symfonii pieśni żałosnych Henryka Góreckiego. Peter Weir zainteresował się twórczością polskich kompozytorów po tym, jak do gustu przypadła mu muzyka w Dekalogu i Podwójnym życiu Weroniki Krzysztofa Kieślowskiego.
Słyszałem, jak ktoś mówi o Truman Show, że to dziwaczny film. Nie wydaje mi się. Uważam, że obecnie to życie jest kuriozalne, a film jedynie to odzwierciedla - tłumaczył reżyser.
W głównej roli everymana został obsadzony, wbrew dotychczasowemu emploi, Jim Carrey. To nie pierwszy raz, kiedy Peter Weir umożliwia aktorom zagranie ról, z jakimi wcześniej nie byli kojarzeni. Podobna sytuacja miała przecież miejsce w przypadku Harrisona Forda i Robina Williamsa. Również i w tym filmie reżyser wykorzystał fragment utworu polskiego kompozytora – tym razem Wojciecha Kilara.
Co ciekawe, Peter Weir bardzo lubi Polskę i w sposób pozytywny wypowiada się o Polakach. Uważa, że pomimo traumatycznej przeszłości nasi rodacy nie stali się zgorzkniali. W związku z filmem Niepokonani, opartym na książce Długi marsz Stanisława Rawicza, w 2011 roku reżyser nagrodzony został Krzyżem Komandorskim Orderu Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej. Sama produkcja, opowiadająca o uciekinierach z syberyjskiego gułagu i kilkotysięcznej drodze, którą pokonali do Indii, kręcona była w trudnych warunkach. Ekipa uległa zatruciu pokarmowemu. W jednej ze scen, kiedy aktorzy próbowali wspiąć się na wydmę, naprawdę padli ze zmęczenia. Ed Harris wyznał później reżyserowi, że nie miał siły zawołać „cięcie”. Peter Weir traktował swoich aktorów jak ojciec i czuł się za nich odpowiedzialny. W jednym z wywiadów wyznał, że martwił go fakt, iż odtwórcy głównych ról tak mało jedli - oni jednak chcieli wyglądać przekonująco. Ed Harris opowiadał nawet, że kiedy raz wrócił do hotelu i spojrzał w lustro, nie wiedział, czy zmył z twarzy charakteryzację, czy też nie.
3 września 2020 od premiery Niepokonanych minie 10 lat, a jest to ostatni film, jaki Peter Weir do tej pory nakręcił. Tę produkcję od poprzedzającego ją Pana i władcy: Na krańcu świata dzieli natomiast aż 7 lat. W odniesieniu do długich przerw reżyser tłumaczył, że teraz chętnie spędza czas, podróżując, i docenia rodzinne życie w Australii.
W Sydney mam rodzinę, tam mieszkam i jest to pełnia życia.
Nawet jeśli Peter Weir nie zrobi już więcej żadnego filmu, to jego twórczość można uznać za kompletną. Jest artystą wyjątkowym, któremu nawet w filmach skierowanych do masowego odbiorcy udało się zachować autorski rys. Szerokiej publiczności pokazał, że życie jest czymś więcej - pod jego powierzchnią skrywa się tajemnica. Weir jest tym, za kogo się uważa - twórcą, który opowiedział już wiele historii. Takich, w których zawsze zawarta jest pewna prawda. Jego filmy są bowiem sztuką, która realizuje swój najwyższy cel– porusza w odbiorcy duchową cząstkę.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj