Peter Weir kończy 76 lat. Jak hipis i nonkonformista został magiem kina?
21 sierpnia urodziny obchodzi Peter Weir, reżyser Ostatniej fali i Świadka. Z tej okazji postanowiliśmy przyjrzeć się sylwetce wyjątkowego twórcy. Jaki wpływ młodość Australijczyka miała na jego późniejszą twórczość?
Peter Weir urodził się 1944 roku w rodzinie należącej do klasy średniej, a jego ojciec był agentem nieruchomości. Przyszły reżyser wychował się nad morzem, blisko portu w Sydney, i uczęszczał do prywatnej szkoły dla chłopców. Czytał komiksy i fascynował się Ameryką, a w sobotnie popołudnia chodził do kina z tatą lub z kolegami. Jednak w dzieciństwie to nie opowieści o superbohaterach wywarły na niego największy wpływ. Kiedy był małym chłopcem, tata przed snem opowiadał mu wymyślone, podzielone na odcinki historie. To właśnie przekaz tych fabuł rozbudził w nim zamiłowanie do opowieści. W jednym z wywiadów wyznał:
Na opowiadane historii przyjdzie jeszcze czas. Dziewiętnastoletni tymczasem Peter Weir studiował prawo oraz sztukę. Sam jednak przyznał, że był beznadziejnym studentem – zamiast wykładów wolał wypady na piwo ze znajomymi. Nic więc dziwnego, że już wkrótce wyrzucono go z uniwersytetu i przez pewien czas wraz z ojcem zajmował się nieruchomościami. Dzięki tej pracy, w której z resztą odnosił sukcesy, zarobił na bilet do Europy i udał się w podróż, która zmieniła jego życie. Na statku zmierzającym do Londynu dwudziestolatek zaprzyjaźnił się z grupą aktorów, z którą, chcąc zabić nudę na pokładzie, wystawiał sztuki. Ta znajomość zaszczepiła w nim zainteresowanie teatrem, które finalnie przerodziło się w miłość do kina.
W Londynie Peter Weir korzystał z uroków kontestacyjnych lat 60. Odnalazł się w tamtejszej alternatywie, modzie, rock’n’rollu, narkotykach i pacyfistycznych poglądach, a idee, którymi wtedy nasiąknął, widoczne są w jego filmach – z niektórymi z nich krytycznie rozprawił się jednak w Wybrzeżu moskitów. Z Europy wrócił do Australii jako długowłosy i żonaty hippis, a z poślubioną w 1966 roku Wendy Stites, scenografką i projektantką kostiumów, związany jest do dzisiaj.
Po powrocie do rodzinnego kraju pracował w Commonwealth Film Unit (dzisiejszy Film Australia), karierę zawodową rozpoczynał też w telewizji, a dokładnie w stacji ATN-7. W 1971 pół roku spędził Wielkiej Brytanii, gdzie studiował produkcję filmów fabularnych. I to wtedy zaczął coraz wyraźniej widzieć siebie w roli reżysera. Jego pełnometrażowym debiutem był horror Samochody, które zjadły Paryż, a rok później światło dzienne ujrzał okrzyknięty arcydziełem Piknik pod Wiszącą Skałą. Co ciekawe, w latach 70. w Australii nakręcenie filmu na podstawie książki nie było czymś często spotykanym. Pomysł musiała oczywiście zaakceptować autorka literackiego pierwowzoru, Joan Lindsay. Artyści spotkali się więc na lunchu na ranczu pisarki. Widoki i otoczenie australijskiej natury sprawiły, że Peter Weir poczuł się niemalże jak w historii opowiedzianej w Pikniku pod Wiszącą Skałą. Postanowił zadać pytanie, czy ta tajemnicza i nierozwiązana historia jest prawdziwa. Pisarka nie udzieliła odpowiedzi i kazała więcej o to nie pytać. Reżyser doszedł jednak do wniosku, że tak naprawdę nie ma to większego znaczenia.
Pierwsze filmy Petera Weira przypadły na rozkwit kina australijskiego i wpisały się w nową falę na tym kontynencie. Najbardziej interesująca jest jednak przynależność jego dzieł do australijskiego neogotyku, a to ze względu na obecne w nich motywy zetknięcia z czymś nieznanym i niewytłumaczalnym. Warto dodać, że w tych czasach reżyser zafascynowany był Carlem Gustavem Jungiem, czytywał Carlosa Castanedę i Emmanuela Vellokovsky’ego, tak więc już w we wczesnej fazie jego twórczości doszukiwać możemy się newage’owych idei. Reżyser interesował się duchowością, snami, religiami, filozofią oraz kondycją i miejscem człowieka w świecie – a i te motywy możemy obserwować w zasadzie w całej jego twórczości.
W jednym z wywiadów Peter Weir wyjawił także, czym kieruje się, wybierając temat swojego filmu, czy decydując się na jego nakręcenie. Jak możemy się domyśleć, w tym procesie intelekt nie pełni nadrzędnej roli, ważniejsze są natomiast emocje i intuicja. Do konkretnego projektu reżysera popycha coś w rodzaju nieświadomej siły:
Nie inaczej było oczywiście w przypadku kolejnego filmu Weira, Ostatniej fali, nad którą praca okazała się dla Australijczyka niesamowitym i niezwykle wartościowym doświadczeniem. Reżyserowi udało się, choć nie bez trudu, sprowadzić plemiennych Aborygenów z samej północy Australii i zaangażować ich w filmie. Znajomość z rdzennymi mieszkańcami australijskiej ziemi wykroczyła jednak daleko poza filmowe przedsięwzięcie. Aborygeni wiele wyjawili Weirowi o swojej kulturze. Szczególnie Nanjiwarra, starszy z ich plemienia, późno w nocy zdradzał mu aborygeńskie mądrości. Reżyser wyjawił, że tematy, na które rozmawiali, były o niebo bardziej interesujące niż to, co kręcili. W głowie reżysera pojawił się więc pomysł, by poszerzyć scenariusz o zdobytą wiedzę. Szybko stwierdził jednak, że nie ma to większego sensu - film musi się kiedyś skończyć, a rozmowy z Aborygenami końca nie mają.
Także występujący w filmie aktor David Gulpilil wywarł na reżyserze ogromne wrażenie – w szczególności fakt, jak udawało mu się żyć w świecie filmu, będąc jednocześnie człowiekiem plemiennym.
Co ciekawe, przez to, że w młodości specjalnie nie interesował się kulturą, Peter Weir miał pewne braki w wykształceniu i znajomości historii kina. Aż do 1978 roku nie czuł się w pełni profesjonalnym filmowcem. Wtedy to postanowił chwilowo zaprzestać tworzenia filmów i przez 12 miesięcy oglądał dzieła klasyków kina, m.in. Griffitha, Hitchcocka czy Chaplina. Ten kurs okazał się mieć doskonały wpływ na jego reżyserską kondycję. W 1981 roku nakręcił bowiem wojenne Gallipoli – najmniej osobisty, za to swój ulubiony film, z którego był dumny i który otworzył mu drogę do kariery w Hollywood.
Pierwszym filmem, który Peter Weir nakręcił w Ameryce, był Świadek z Harrisonem Fordem. W dziele poruszył charakterystyczny dla siebie temat spotkania z obcą kulturą. Produkcja zgarnęła dwa Oscary i osiem nominacji, dobrze poradziła sobie również w box office. Rok później premierę miało Wybrzeże moskitów, w którym reżyser kontynuował współpracę z gwiazdą Indiany Jonesa. W filmie, który podważał utopijną wizję stworzenia raju na Ziemi, początkowo główną rolę zagrać miał Jack Nicholson. Pojawiły się jednak pogłoski, że aktor zrezygnował, ponieważ w dziczy nie chciano zapewnić mu satelity lub pozwolić lecieć na mecz Lakersów, który koniecznie pragnął obejrzeć. Po latach reżyser sprostował tę plotkę i stwierdził, że warunek Nicholsona mógłby bez problemu zostać spełniony, ale do współpracy nie doszło z powodu innych zawodowych zobowiązań gwiazdora.
Trzy lata później widzowie mieli okazję oglądać jeden z najbardziej znanych filmów Petera Weira - Stowarzyszenie Umarłych Poetów. Dzieło zachęca do sięgania w życiu po niezwykłość i wolność, uczy nonkonformizmu, indywidualizmu i samodzielnego myślenia, czyli tych wartości, które dla reżysera są nadrzędne. Jak sam mówi:
Jak można się domyślić, za szkołą Peter Weir nie przepadał:
Rok 1990 przyniósł komedię Zielona karta z Gerardem Depardieu i Andie MacDowell, a trzy lata później premierę miał film Bez lęku. W drugiej produkcji główną rolę zagrał Jeff Bridges, ale nie był on pierwszym wyborem reżysera. Rozważał bowiem udział Mela Gibsona, z którym wcześniej pracował przy filmie Rok niebezpiecznego życia. Co ciekawe, na końcu wspomnianego filmu grany przez Gibsona bohater wsiada na pokład samolotu... Przyznacie, że angaż reżysera Pasji w Bez lęku byłby dość zabawnym mostem pomiędzy wspomnianymi dziełami. W tym miejscu warto dodać, że podczas katastrofy lotniczej, rozpoczynającej film z Bridgesem, usłyszeć możemy fragment Symfonii pieśni żałosnych Henryka Góreckiego. Peter Weir zainteresował się twórczością polskich kompozytorów po tym, jak do gustu przypadła mu muzyka w Dekalogu i Podwójnym życiu Weroniki Krzysztofa Kieślowskiego.
Jeśli o muzykę chodzi, Peter Weir uważa, że jest ona królową wszystkich sztuk i od zawsze była dla niego inspiracją. Muzyka pozwala bowiem uwolnić reżyserowi to, co tkwi w jego nieświadomości. W filmowym doświadczeniu zapewnia zaś widzom uczucie zagłębiania się w nieznaną rzeczywistość – wystarczy wspomnieć ścieżkę dźwiękową do Ostatniej fali. Weir słucha muzyki na każdym etapie pracy nad filmem: zarówno kiedy pisze scenariusz, wieczorem po dniu zdjęciowym, jak i w procesie postprodukcji. Często słucha jej również, by zahamować natłok napływających myśli. W tym celu wybiera muzykę instrumentalną, ewentualnie ze słowami w językach, których nie zna, aby nie zostać naprowadzonym na konkretne kwestie. Podobnie sprawa ma się z operą – woli słuchać jej, nie wiedząc, o czym artyści śpiewają, i dać się ponieść samej muzyce.
Truman Show to kolejny ważny w karierze Petera Weira film, który porusza kwestię tożsamości. W obfitującym w gnostyckie motywy filmie bohater odkrywa, że całe jego życie jest jednie iluzją, więzieniem zbudowanym przez sportretowanego przez Eda Harrisa demiurga.
W głównej roli everymana został obsadzony, wbrew dotychczasowemu emploi, Jim Carrey. To nie pierwszy raz, kiedy Peter Weir umożliwia aktorom zagranie ról, z jakimi wcześniej nie byli kojarzeni. Podobna sytuacja miała przecież miejsce w przypadku Harrisona Forda i Robina Williamsa. Również i w tym filmie reżyser wykorzystał fragment utworu polskiego kompozytora – tym razem Wojciecha Kilara.
Co ciekawe, Peter Weir bardzo lubi Polskę i w sposób pozytywny wypowiada się o Polakach. Uważa, że pomimo traumatycznej przeszłości nasi rodacy nie stali się zgorzkniali. W związku z filmem Niepokonani, opartym na książce Długi marsz Stanisława Rawicza, w 2011 roku reżyser nagrodzony został Krzyżem Komandorskim Orderu Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej. Sama produkcja, opowiadająca o uciekinierach z syberyjskiego gułagu i kilkotysięcznej drodze, którą pokonali do Indii, kręcona była w trudnych warunkach. Ekipa uległa zatruciu pokarmowemu. W jednej ze scen, kiedy aktorzy próbowali wspiąć się na wydmę, naprawdę padli ze zmęczenia. Ed Harris wyznał później reżyserowi, że nie miał siły zawołać „cięcie”. Peter Weir traktował swoich aktorów jak ojciec i czuł się za nich odpowiedzialny. W jednym z wywiadów wyznał, że martwił go fakt, iż odtwórcy głównych ról tak mało jedli - oni jednak chcieli wyglądać przekonująco. Ed Harris opowiadał nawet, że kiedy raz wrócił do hotelu i spojrzał w lustro, nie wiedział, czy zmył z twarzy charakteryzację, czy też nie.
3 września 2020 od premiery Niepokonanych minie 10 lat, a jest to ostatni film, jaki Peter Weir do tej pory nakręcił. Tę produkcję od poprzedzającego ją Pana i władcy: Na krańcu świata dzieli natomiast aż 7 lat. W odniesieniu do długich przerw reżyser tłumaczył, że teraz chętnie spędza czas, podróżując, i docenia rodzinne życie w Australii.
Nawet jeśli Peter Weir nie zrobi już więcej żadnego filmu, to jego twórczość można uznać za kompletną. Jest artystą wyjątkowym, któremu nawet w filmach skierowanych do masowego odbiorcy udało się zachować autorski rys. Szerokiej publiczności pokazał, że życie jest czymś więcej - pod jego powierzchnią skrywa się tajemnica. Weir jest tym, za kogo się uważa - twórcą, który opowiedział już wiele historii. Takich, w których zawsze zawarta jest pewna prawda. Jego filmy są bowiem sztuką, która realizuje swój najwyższy cel– porusza w odbiorcy duchową cząstkę.