W trzecim miesiącu tego roku polskie kina już oficjalnie próbują przejść z roku 2013 na 2014. Na ekrany trafiły Witaj w klubie i Ocalony, dwa filmy nominowane do Oscarów, których wcześniej nie można było nad Wisłą zobaczyć. Zapowiedzią sezonu letniego są zaś dwa wielkie blockbustery - 300: Początek imperium i Kapitan Ameryka: Zimowy Żołnierz.

300: Początek imperium

Mateusz Dykier: Jestem fanem pierwszej części i Zacka Snydera w ogóle. Tak wielkim (ale nie fanatykiem!), że aż pisałem o nim pracę magisterską. Na "dwójkę" też się napaliłem i muszę przyznać, że wyszedłem tylko połowicznie zadowolony. Technicznie bez zarzutu, istny majstersztyk, hołd Snyderowi oddany, w końcu slow motion mamy częściej niż przyzwoitość nakazuje. Fabuła? No niby coś tam jest, ale szczątkowo. Ale za to mamy Evę Green nago. Taki akcyjniak w antycznych klimatach. Do obejrzenia i zapomnienia.

Dawid Rydzek: To był zły pomysł od początku. Źle się to zapowiadało i źle się to skończyło.

Adam Siennica: Jasne, film pod każdym względem gorszy od pierwszej części, ale i tak oferuje solidną rozrywkę. Krew się leje, choreografie imponują, więc frajda jest.

Kamil Śmiałkowski: Kiedy przed premierą pierwszego filmu podczas konferencji prasowej, w której brałem udział, japońska dziennikarka spytała Snydera i Millera o ew. ciąg dalszy, śmiechu było co niemiara. Teraz już tak zabawnie nie jest. Polecam wyłącznie fanom Evy Green. Całą resztę widzieliście w "jedynce" albo "Spartakusie".

Gracja Grzegorczyk: Już po obejrzeniu trailera wiedziałam, że ten film będzie totalną porażką, i niestety nie pomyliłam się. Produkcja tak naprawdę dla nikogo.

Kamienie na szaniec

Kamil Śmiałkowski: Dobrze zrealizowany, acz wątpliwy w swej wymowie film. Dobrze mi się oglądało, a potem miałem refluksa. Albo i gorzej. Szkoda, bo mogło być naprawdę dobrze.

Mateusz Dykier: Niczego się po tym filmie nie spodziewałem, jak zresztą po większości polskich adaptacjach lektur. No i miałem rację. Twórcy chcieli dobrze, a wyszło jak zawsze.

Tylko kochankowie przeżyją

Jan Stąpor: Hipnotyczny i wciągający, jednak nie dla każdego. Wyjątkowo wyśmienity, acz specyficzny film.

Dawid Rydzek: Stylowi Jarmuscha niestraszne są wampiry. Pomimo wykorzystania (jeszcze trwającej zdaje się) mody na temat krwiopijców, to wciąż to samo, co widzieliśmy w "Nieustających wakacjach" i "Inaczej niż w raju". Czyli dla fanów reżysera pozycja obowiązkowa.

Kamil Śmiałkowski: Najlepszy film w klimacie powieści Anne Rice, jaki kiedykolwiek nakręcono. Piękny, urzekający i trochę senny. I chyba naprawdę na chwilę zasnąłem (jak to na Jarmushu). Ale i tak polecam.

Gracja Grzegorczyk: Jarmusch dalej zachwyca swoim niecodziennym stylem i leniwym opowiadaniem historii. I choć momentami razi wtórność reżysera, to całość ogląda się znakomicie. O ile jest się fanem jego twórczości i opowiadania na dużym ekranie historii dla samego opowiadania historii.

Witaj w klubie

Mateusz Dykier: Film z oscarowymi kreacjami. Cóż więcej można rzec? Matthew przekonujący, Leto fantastyczny, historia dobra, jest trochę śmiechu i dramatu. Pozytywnie mnie film zaskoczył. Na pewno trzeba go obejrzeć.

Jan Stąpor: Bardzo dobrze się ogląda; fabuła trochę tendencyjna, jednak popisy aktorskie wynagradzają wszystko, przede wszystkim McConaughey, który kolejnym razem potwierdza, że nie jest tylko doskonale wyrzeźbionym torsem. Umie grać i to wspaniale!

Dawid Rydzek: Zaskakujące, jaki ten film jest momentami zabawny. Jeśli usłyszy się tematykę, o której traktuje, każdy chyba liczy na klasyczną rzewną historię, a tak nie jest. Nie wiem natomiast, czy zapisze się w annałach kina na długie lata… chyba jednak nie. Wyśmienite aktorstwo, świetna realizacja, ale ostatecznie trudno uznać to za arcydzieło.

Kamil Śmiałkowski: Dobre. Po prostu. Kawałek niegłupiego, dobrze zagranego kina. I w pełni zasłużone Oscary (choć idea aż takiego odchudzania się do roli wydaje mi się lekko przesadzona).

Jędrzej Skrzypczyk: To, co jest najciekawsze w tym filmie, to to, że rola McConaugheya nie wybija się w ani jednym momencie na pierwszy plan, przez co można się zastanawiać, czy Akademia podjęła dobrą decyzję, dając mu statuetkę. Ale na tym polega chyba potęga tego filmu - historia ważniejsza jest od aktorów, którzy całkowicie jej podporządkowani, robią swój kameralny performance. Nie jest to może kino wybitne, ale na pewno poruszające.

Muppety: Poza prawem

Mateusz Dykier: To, ile gwiazd się pojawiło w tym filmie, powinno być odnotowane w jakiejś księdze Guinessa czy gdzieś. W rolach piątoplanowych mamy takich gigantów jak chociażby Tom Hiddleston. Momentami jest zabawnie, momentami żenująco. Lepsze niż pierwsza część, ale szału nie ma. Jeśli jesteście fanami Muppetów, kupujecie ich humor i estetykę, to będzie się podobać. Dobre do obejrzenia, zjedzenia popcornu i wyłączanie mózgu.

Adam Siennica: Jak pierwsza część perfekcyjnie odtwarzała magię "The Muppet Show", tak ten sequel ponosi w tym aspekcie kompletną porażkę. Nie ma tego "czegoś", nie ma dobrego humoru, a sama inspiracja historiami z dawnych przygód Muppetów nie stanowi jeszcze podstawy dobrej fabuły. Widać, jak bardzo odczuwalny jest brak Jasona Segela, którego pasja do Muppetów z pierwszej części zrobiła hit, a druga staje się bez niego nieporozumieniem.

Need for Speed

Mateusz Dykier: Duży plus za sceny kaskaderskie bez użycia efektów specjalnych. Robione w starym stylu, zasługują na pochwałę. Minus? Wszystko inne. Przez brak przesadnie widocznych efektów CGI samochody wydają się jakieś takie ospałe… dialogi pisane były chyba na kolanie, zamiast wyrazistej muzyki z gier postawiono na podniosłe melodie, a bohaterowie to tekturowe figurki bez osobowości. "Szybcy i wściekli" to to nie są.

Kapitan Ameryka: Zimowy żołnierz

Mateusz Dykier: Bodajże najlepszy film Marvela, jaki powstał. Świetna choreografia walk, efekty i więcej Czarnej Wdowy! Historia wciąga, a mimo że kontynuuje linię zapoczątkowaną przez "Mroczny Rycerz powstaje" i "Iron Man 3" (czy kostium czyni cię bohaterem?), jest dobrze poprowadzona. Konwencja szpiegowskiego thrillera - słuszna, a komiksowe smaczki aż wyciekają z ekranu. Ciekaw jestem, jak poprowadzą dalej uniwersum, bo film nieco namieszał pod koniec, ale myślę, że wyjdzie to na plus. Zaskakujący przykład, że sequel może być o trzy długości lepszy niż pierwsza część.

Jan Stąpor: Może na początku nieco za ostro go oceniłem, bo w sumie to całkiem dobry film (choć od bycia bardzo dobrym dzielą go lata świetlne), jednak wciąż jest parę rzeczy, które nie dają mi spokoju. Do dzisiaj nie jestem w stanie znaleźć odpowiedzi na pytanie, dlaczego Zimowy Żołnierz miał na ramieniu symbol komunizmu, mimo iż został powołany przez organizację formalnie wywodzącą się z przeciwstawnej ideologii politycznej. Na pewno chwalę sobie efekty specjalne, które były gustownie skomponowane, większość kreacji, no i w sumie ten para-thrillerowsko-szpiegowski klimat.

Adam Siennica: Najlepszy film Marvela o pojedynczym superbohaterze. Soczysty thriller konspiracyjny z napięciem i emocjami. W końcu Marvel tworzy film dojrzalszy, ciekawszy i jednocześnie przez to wszystko lepszy.

Dawid Rydzek: Rewelacja i zarazem ogromna niespodzianka. Screen Junkies w swoim szczerym zwiastunie "Avengersów" nazwali kiedyś Kapitana "postacią, za którą nikt nie przepada, ale po prostu musi się w tym filmie znaleźć". Wtedy trudno się było z tym nie zgodzić, ale to już koniec - od "Zimowego żołnierza" zacząłem być fanem Steve'a Rogersa. Jasne, czasem zbyt efekciarsko, fabuła jawnie przesadzona, a tytułowy czarny bohater jest właściwie tylko jednym z pięciu głównych wątków, jakie się rozgrywają, i to wcale nie tym najważniejszym. Trudno jednak nie podziwiać Marvela za odwagę, z jaką zmieniają swoje uniwersum, nie boją się zmienić statusu quo i dbają, by widzowie w każdym filmie mieli jakąś niespodziankę. W przeciwieństwie do DC, nie silą się na sprzedawanie w swoich filmach ambitnych treści, choć czasem nawet i one się trafiają. Poza tym nie można nie zakochać się w tym, jak żonglują popkulturowymi tropami i - przede wszystkim - filmowymi gatunkami. To wszystko filmy o superbohaterach, ale jak wspaniale obrazy o Iron Manie flirtują z science fiction, Hulku z monster movie, Thor z fantasy, pierwszy "Kapitan..." z filmem wojennym, a drugi ze szpiegowskim czy politycznym thrillerem.

Kamil Śmiałkowski: Się przyłączę. Bardzo dobre. Spójne z uniwersum fabularnie i cudnie osobne gatunkowo. A co najważniejsze, super, że twórcy znaleźli pomysł na tę równie papierową co Superman postać. Bo ci z DC boksują się od lat i im jakoś nie wychodzi. Brawo, już czekam na resztę tegorocznego wysypu kinowych Marveli.

Jędrzej Skrzypczyk: Wielkim fanem filmowego uniwersum Marvela nie jestem, a "Captain America: Pierwsze starcie" jest jednym z najgorszych filmów, jakie widziałem w życiu. I nagle się okazuje, że powstaje świetne kino. Jak wspomniał Kamil, Kapitan Ameryka został okropnie potraktowany w poprzednich filmach, a tutaj wreszcie dostaje swoje pięć minut, które wykorzystuje w stu procentach. Walki wyglądają super, fabuła wreszcie nie irytuje głupotą i niekonsekwencją… ale to nadal kino Marvela - ja jednak czekam na to, co pokaże stajnia DC.

Michał Kaczoń: To i ja się przyłączę do ogólnych pochwał, bo z kina wychodziłem zachwycony, usatysfakcjonowany i zaintrygowany fabularną woltą, którą zaserwowali twórcy, a która wpłynie na całość uniwersum. Gęsta atmosfera i niegasnące pytanie, komu można ufać, połączone z rozwiniętymi bohaterami, którzy posiadają odpowiednią chemię (sceny tercetu Steve-Natasha-Sama - znakomite), dały wspaniały efekt obrazu, który oglądało się z uśmiechem na ustach. Szkoda, że postać Zimowego Żołnierza jeszcze nie w pełni rozwinięta, ale taki wstęp do dalszej historii dobrze rokuje na przyszłość. Marvel zrobił to ponownie - zauroczył mnie swoim filmem i sprawił, że nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału ich kinowego serialu. Ja chcę jeszcze raz!

Noe: Wybrany przez Boga

Adam Siennica: Ubóstwiam powieść graficzną Aronofsky’ego, która wywołuje wielkie emocje i jest zarazem wizualną ucztą. Dlatego tym bardziej nie rozumiem, co poszło nie tak, że Aronofsky stworzył film tak horrendalnie nierówny i momentami kiczowaty film. Wszelkie zmiany w stosunku do powieści graficznej są zaskakująco złe (wygląd olbrzymów) i odbierają tej historii ludzki czynnik, który jest tak bardzo tutaj ważny. Warto obejrzeć jedynie dla świetnych kreacji Russella Crowe’a i Jennifer Connelly, bo poza nimi - rozczarowanie.

Dawid Rydzek: Wydaje mi się, że w "Źródle" Aronofsky miał jeszcze jakieś większe ambicje, tylko ostatecznie nie do końca wszystko wypaliło. Tutaj za to tak jakby ich w ogóle nie miał i próbował w stylu klasycznego blockbustera po prostu zekranizować znaną biblijną opowieść, w niektórych miejscach lekko ją podkręcając. Komiks rzeczywiście był świetny, film mu nie dorównuje. Jest tu kilka pomysłowych konceptów i fragmentów, które każą powiedzieć "WOW", ale - co zaskakujące - nie są nimi te, których byśmy się spodziewali. To drobne rzeczy, jak np. ujęcie upadłego anioła wracającego do Nieba, które widzimy z perspektywy kosmicznej, lub fenomenalne sekwencje poklatkowe pokazujące rozwijanie się świata roślin i zwierząt. Ponad sto milionów dolarów budżetu nie wystarczyło natomiast, by realistycznie pokazać wchodzące do Arki zwierzęta, a i sam potop, choć trudno w to uwierzyć, w żaden sposób nie jest efektowny.

Grand Budapest Hotel

Jan Stąpor: Chyba pierwszy film, w którym konwencja i estetyka będąca marką Andersona zaczęła mnie naprawdę denerwować. Możliwe, że ambicje nieco go zjadły, ponieważ film jawnie epatuje przerostem formy nad treścią. Przykład? Szesnastu aktorów, fenomenalnie ucharakteryzowanych, jednak na siłę upchniętych, aby tylko na chwilę mrugnąć okiem lub błysnąć zębem, bowiem czas nie pozwolił na rozwinięcie każdej z postaci. Główny bohater jest irytujący, zaś pozostali aktorzy - obsadzeni w równie sztampowych rolach. Z bólem serca stwierdzam, że się zmęczyłem.

Gracja Grzegorczyk: Wes Anderson jest jedynym z tych filmowych dziwaków, którzy nie próbują na siłę tworzyć filmów dla wszystkich. Albo kocha się jego produkcje, albo przechodzi obok nich całkowicie obojętnie. Ja byłam wręcz oczarowana jego najnowszym filmem, a choć daleko mu do genialnego "Rushmore", to jest to dzieło wybitne. Po raz kolejny jest cukierkowo, baśniowo i tak bardzo symetrycznie. Smuci jedynie fakt, że nie wiadomo, kiedy reżyser zabierze się za produkcję kolejnego dzieła.

Jędrzej Skrzypczyk: Już spotkałem się z opiniami, że Anderson przeholował, i bardzo mnie to dziwi. Dla mnie seans był ogromną przyjemnością, humor lał się strumieniami z każdego ujęcia, a bohater jest bezczelnie czarujący (Ralph Fiennes irytujący? Niemożliwe!). Nie czas i miejsce na to, by się rozpisywać, ale dla mnie "Grand Budapest Hotel" to opus magnum Wesa Andersona i arcydzieło współczesnego kina, o!

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj