[image-browser playlist="601693" suggest=""]

Wiola Myszkowska: Jeden z twoich wielkich to Neil Gaiman. Czy jego "Amerykańscy bogowie" były jakąś inspiracją do napisania "Kłamcy"?

Jakub Ćwiek: Żadną. "Kłamca" był napisany w czasie, kiedy dopiero poznawałem "Amerykańskich bogów". Jeżeli już szukać jakichś wyraźnych inspiracji, to oczywiście, znajdzie się tam Gaiman, ale z "Sandmanem". W "Porze Mgieł" jest scena, gdzie wszyscy bogowie zbierają się, żeby Sandman przekazał któremuś z nich klucze do piekła. Pojawiają się tam między innymi bogowie nordyccy.

Oprócz tego, bardzo mocno, Kevin Smith ze swoją "Dogmą" i książki Christophera Moore'a - na przykład absolutnie znakomity "Blues Kojota", albo "Baranek". To są historie, w których można było sobie pozwolić na zabawę mitologią i religią w trochę przewrotny sposób włączając w to też popkulturę. To właśnie Moore i Smith pokazali mi, że moje poczucie humoru, które jest bardzo mocno profanum można spokojnie zestawiać z sacrum i świetnie się przy tym bawić jednocześnie przekazując jakąś wartość, jak przypadku opowiadań "Gotuj z papieżem". Natomiast wracając do Gaimana, to biorę przykład z jego podejścia do pracy. On jest gawędziarzem, każdą historię dostosowuje do medium - nie zacznie od pisania książki, jeżeli pierwotnie miał być to komiks. To jest niesamowite. A poza tym uwielbia jeździć, spotykać się z ludźmi, czerpać z nich energię i historie.

Do 15 czerwca trwa trasa promocyjna "Kłamcy". Miałam zapytać, czy takiej książce w ogóle potrzebna jest promocja, ale po spotkaniu w Empiku już wiem, że raczej był to pretekst do zobaczenia się z czytelnikami.

Uwielbiam to i uważam, że takie spotkania są bardzo istotną częścią tego zawodu. Każdy autor, którego uważam za swój autorytet ceni sobie kontakt z czytelnikiem, ponieważ to bardzo rozwija. Nawet jeżeli zdarza się, że ten czasami za bardzo się czepia, albo za bardzo chce zaistnieć. Jednak zdecydowana większość to ludzie, którzy napełniają energią. Dzięki nim widzisz, że to, co stworzyłeś, robi wrażenie i interesuje ich na tyle, że chcą to czytać, spotkać się z tobą, pogadać... Kapitalna sprawa.

Daimon Frey, bohater książek Mai Lidii Kossakowskiej, w pierwszych scenach "Zbieracza burz" obija twarz Lokiemu. Za to twój Loki w czwartej części "Kłamcy", uwaga, spoiler, zabił Freya. Skąd to się wzięło?

To było dosyć zabawne. Bodaj na Falconie w Lublinie podeszła do mnie Majka i powiedziała, że zrobiła mi w "Zbieraczu burz" małego psikusa. Kiedy przeczytałem rzeczony fragment bardzo się wzruszyłem, bo Maja Kossakowska czy Jarek Grzędowicz to są twórcy, którzy zaczynali o wiele wcześniej niż ja. Uważam "Księgę jesiennych demonów" czy "Żarna niebios" za absolutnie świetne teksty. To, że odwołała się do mojej książki licząc na to, że czytelnik będzie wiedział, o co chodzi, niejako podkreśliła jej wartość. Było to bardzo poważne docenienie i równie mocno jej za to podziękowałem.

Trzema strzałami.

Jak przystało na faceta, nie było w tym subtelności. Było za to nawiązanie popkulturowe do "Indiany Jonesa". Crossovery i nawiązania to jednak moja działka, więc powiedziałem: Maju, bardzo ci dziękuję, ale oczywiście możesz się liczyć z tym, że odpowiem. Spodziewaj się.

...i na takich nawiązaniach opiera się właściwie cały "Kłamca 4: Kill'em all".

Oj, tak. Zdecydowanie. Ja wiem, że to, co teraz powiem zabrzmi trochę jak "Nowe szaty cesarza", ale jeżeli ktoś recenzuje "Kłamcę" i pisze: "phi, tam są same prościutkie, oczywiste nawiązania" to znaczy, że nie załapał tych, które są głębiej. A jest ich tam całe mnóstwo.

Z twojej książki można byłoby zrobić grę towarzyską, takie filmowe kalambury.

Mam wrażenie, że chyba ktoś już to zrobił (śmiech).

[image-browser playlist="601694" suggest=""]©2012 JakubCwiek.pl

Ty sam jesteś krytykiem, fanem i autorem jednocześnie. Wiedząc ile trudu, sił i siebie trzeba włożyć w proces tworzenia jesteś bardziej wyrozumiały dla innych twórców w swoich recenzjach, starasz się patrzyć na ich dzieła łagodniejszym okiem?

Z racji tego, że jestem fanem i autorem, mam bardzo specyficzne kryteria: albo mnie coś urzekło, albo nie. Nie jestem z tych recenzentów, którzy się czepiają. Jest metoda pisania recenzji, której bardzo nie lubię i moim zdaniem świadczy o prymitywizmie krytyka. Polega na tym, że jeżeli podoba mi się "Szklana Pułapka", to puszczam płazem bohatera skaczącego z budynku na budynek dwadzieścia pięć metrów nad ziemią, natomiast w filmie, który mi się nie podobał, będę się czepiał, że to jest nielogiczne. Strasznie mnie to denerwuje i w swoich recenzjach staram się tego unikać. Zazwyczaj uważam by, mówiąc kolokwialnie, nie jechać po filmie, książce, czy grze, choć bywa, że się nie da. Zdarza się, że film rysując w nachalny i prymitywny sposób jakąś tezę zdenerwuje mnie tak bardzo, że z nim walczę. Wtedy mocno podkreślam, dlaczego nie warto, ale staram się nie tylko kpić, ale też poprzeć to jakimiś argumentami.

Nie jestem też zwolennikiem podręcznikowego pisania recenzji, który zakłada zwrócenie uwagi na wszystkie elementy w filmie: muzykę, montaż itd. Miałem z tym problemy na studiach, bo nie umiałem pisać takim schematem. Skupiałem się na konkretnej rzeczy, która mi się podobała i na niej opierałem recenzję. Oczywiście jak każdy mam swoje gusta, nigdy nie próbuję być obiektywny i pisać, że mnie się ten film nie podobał, ale mógłby komuś innemu. Choć pewnie mógłby...

Twój kolejny autorytet, Stephen King, wydał kiedyś kilka książek pod pseudonimem "Richard Bachman" i okazało się, że niektórzy krytycy nieprzychylni Kingowi ubóstwiali Bachmana. Miałeś kiedyś chęć zrobić taki numer?

Ciągle mam. Zastanawiam się nad pisaniem rzeczy zupełnie pozbawionych fantastyki. Wydaje mi się, że miałyby o wiele słabszy odbiór, gdybym podpisywał je swoim nazwiskiem, bo jestem już z nią kojarzony. Po drugie, chciałbym zobaczyć, czy udałoby mi się zainteresować czymś czytelników jeszcze raz. To jest mix talentu, którego jest mniej i szczęścia, którego jest więcej. Jeśli udałoby mi się to powtórzyć, to znaczyłoby, że być może nie potrzebowałem aż tyle szczęścia i jednak jest coś więcej w tym moim pisaniu niż tylko zbieg okoliczności, który pozwolił mi się nauczyć tworzyć. Dlatego numer "King - Bachman" trochę kusi, ale się go na razie nie podejmuję. A nawet jeśli, to oczywiście nie powiem o tym.

Myślisz, że w druga stronę byłoby trudniej? Zacząć od rzeczy pozbawionych fantastyki i dopiero później się za nią zabrać?

Mam takie wrażenie, że wielu twórców, którzy piszą książki bez fantastyki i dopiero później wprowadzają jakiś jej element do fabuły nie ma do niego szacunku, traktują go jak gadżet. Gubią to, co jest dla fantastyki najważniejsze, czyli żelazną konsekwencję wewnątrz świata. Będąc pisarzem fantastyki jesteś przygotowany na pytania od fanów, którzy z natury czepiają się, że w danym świecie wojna nie może toczyć się przez sto lat, bo ekonomia by padła. To nie są pytania, które się zadaje autorom mainstreamowym, oni nie mają takich czytelników.

Uważam, że autor mainstreamowy może spokojnie napisać książkę fantastyczną pod warunkiem, że zagłębi się w temat, pozna to, co już było, pozna źródło. Był taki fajny wstępniak Kuby Winiarskiego, naczelnego "Nowej Fantastyki", w którym śmiał się, że Olga Tokarczuk odkryła fantastykę. Powiedziała: "a co by było, gdyby tworzyć takie książki, w których na przykład inaczej działałaby fizyka". My to znamy. Twórcy fantastycznemu o wiele prościej jest wejść w pisanie bez fantastyki ponieważ po prostu opisuje to, co jest wokół. Twórca nie-fantastyczny musi przebrnąć przez całą masę materiałów, które już dawno były wymyślone, żeby po prostu niechcący się nie powtarzać.

[image-browser playlist="601695" suggest=""]©2012 JakubCwiek.pl

"Kłamca 4" to już ostateczny koniec z Lokim.

Będzie jeszcze komiks opowiadający o wydarzeniach wcześniejszych.

Słyszałam też o bajkach dla dzieci…

Nie do końca dla dzieci. Będzie to "Kłamca", jedno opowiadanie stylizowane na bajkę zarówno pod względem narracji, ilustracji i być może nawet wydania. Zwróć uwagę na to, jak wielu moich dorosłych czytelników lubi Kłamczucha. Ta historyjka będzie taką formą podziękowania dla nich. Pluszowy miś odegra tam bardzo dużą rolę.

Jeszcze większą niż w "Kłamcy"?

Zdecydowanie większą i dość specyficzną. Poza tym będzie mnóstwo nawiązań do "Kubusia Puchatka" i "Alicji w Krainie Czarów".

Czyli możemy spodziewać się tego, że Kłamczuch będzie ciągnięty za nogę, a jego główka będzie robić "pac, pac, pac" po schodach…

(śmiech) Liczę na to, że ta książeczka nie trafi do działów dziecięcych, choć może się tak zdarzyć. Nie wiem jeszcze, kto będzie rysował okładkę, ale chciałbym, żeby był na niej taki słodki rysuneczek i napis "NIE dla dzieci - uwaga na niecenzuralne wyrazy".

Dorosłym serwuje się bajki, a dzieciom, bardzo często, filmy dla dorosłych. Ostatnio mój siostrzeniec zapytał mnie, dlaczego Anakin przeszedł na ciemną stronę mocy. Twoje dzieci też są wychowywane na popkulturze?

Zdecydowanie. Po pierwsze obejrzeli całego Disney'a i bajki Pixara, które bardzo sobie cenię. Mój syn zaczął się uczyć karate jeszcze w przedszkolu, więc niedługo potem obejrzał pierwszą część "Karate Kid", żeby dowiedzieć się, o co w tym tak naprawdę chodzi. Mogłem mu to wytłumaczyć, ale chciałem też pokazać. To jest prosta, popkulturowa lekcja: "wax on, wax off", pan Miyagi, który tłumaczy, że karate jest do tego, żeby się bronić... Oprócz tego, że popkultura ma zadziwiać, zaskakiwać, być "wow!" i zarabiać pieniądze, dodatkowo powinna upraszczając - tłumaczyć. Niedługo z synem będziemy oglądać "Bohatera ostatniej akcji" ze Schwarzeneggerem. To jest już popkultura o popkulturze. Niech się uczy, co jest światem umownym, a w które rzeczy pokazywane na ekranie można uwierzyć. To nie jest tak, że oni oglądają tylko filmy dla dzieci. Oni oglądają także filmy dla starszych, ale takie, które pozwolą im wierzyć w magię kina.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj