Marcin "Brighty" Ruba to regularny i aktywny czytelnik naEKRANIE od wielu lat. W nowym artykule przedstawia Wam swoje przemyślenia na temat prawidłowości recenzji oraz reakcji czytelnika na odmienną opinię.
V. Warsztat: z czym do ludzi?
Umiejętności które są fundamentem pracy recenzenta mają róży stopień generalizacji. Umiejętność sensownej analizy narracji dotyczy praktycznie wszystkiego, co jest recenzowane NaEkranie. Zdolność oceny kompozycji i odniesienia jej do zamierzeń twórcy to kolejna z podstawowych umiejętności. W produkcjach aktorskich warto posiadać zdolność oceny ich warsztatu. Recenzując grę komputerową, trzeba by wiedzieć coś na temat ich rozmaitych aspektów technicznych i ich ograniczeń: w grafice, konstrukcji świata itp. Ponad wszystko: zdolność myślenia krytycznego, abstrakcji i refleksji nad własnym doświadczeniem, jak i znajomość gatunku wynikające z zainteresowania nim.
Ale obok tych umiejętności, niejako podstawowych, jest ogromna liczba gałęzi wiedzy i zdolności, które mogą dostarczyć pożyteczny kontekst: psychologia dla wątków psychologicznych, historia dla historycznych, medycyna dla medycznych, filozofia dla filozoficznych itp. Jakiś stopień i forma erudycji będzie zawsze wskazana dla tych, którzy piszą, ale recenzent nie będzie specjalistą w każdej z tej dziedzin (i lepiej dla wszystkich, by nie czuł zmuszony się go udawać), nie zawsze celem jest dokonanie pogłębionej analizy i praktycznym będą większe czy mniejsze badania, przeszukanie Internetów przy pisaniu (choć takie dobrze świadczą o każdym piszącym, nawet zwykłe komentarze). Jeśli jego kryteria oceny i jej uzasadnienia nie domagają się tej wiedzy i są kryteriami użytecznymi dla widza, nie widzę powodu, by jego punktowi widzenia odbierać wartości. Jeśli wiedza ta nie jest niezbędna dla widza, nie jest niezbędna dla recenzującego.
I nie, do krytykowania nie jest potrzebne „zrobienie lepszego”. Recenzja nie służy przede wszystkim twórcom, ale odbiorcom filmu. Argument z autorytetu to nie argument, recenzja nie jest lepsza przez to, że jest napisana przez kogoś z tytułem czy innym osiągnięciem: naukowym, artystycznym czy innym. Jeśli potrafisz uargumentować, co zawiodło w scenariuszu, to argument nadal jest ważny, nawet jeśli sam nie napisałeś nigdy słowa skryptu. Talent tworzenia i sztuka krytykowania nie wykluczają się, ale utożsamianie ich jest zupełnie nieuzasadnione. Uznani twórcy mogą oferować i oferują unikalną i bardzo wartościową perspektywę nie posiadają jednak tutaj żadnej wyłączności.
VI. Cebule, Ogry i Recenzje
W szkole "odpytywanie" z lektur wiązało się z wykazaniem się znajomością fabuły, w nie koniecznie wielkim detalu. Być może macie inne doświadczenia, ale analiza tematyki, a nawet to, co ma nas „zachwycać” ;) było podyktowane przez polonistkę. Recenzja to nie sprawdzian wiedzy, ona potrzebuje meta-języka, sposobu, by "mówić o..." a nie odtwarzać to, co było powiedziane. Na pewnym etapie edukacji budzi się (powinno) krytyczne myślenie, zdolność formułowania własnych opinii, poglądów i pytań. Zdolność oglądania ze zrozumieniem i streszczania nie jest wystarczającym poziomem abstrakcji dla recenzenta, tkwi w większości bowiem na tym samym poziomie co sama narracja. Widz "przed" nie chce słyszeć streszczenia, a widz "po" go do niczego nie potrzebuje. Dokonywanie sądów i tematycznych przekrojów to sztuka trochę trudniejsza. Troszkę tu ryzyka, że się wygłupimy, trzymanie się bezpiecznego terenu, który w szkole opanowaliśmy, może wydawać się lepszym pomysłem. Co jednak przeprowadziło nas przez szkole nie koniecznie jest dobrą adaptacją na wolnym rynku myśli i idei: Internecie.
Chciałbym wspomnieć, troszkę na marginesie, poziom analizy, która dla mnie jest szczególnie interesujący, uwikłany w praktycznie wszystko co ludzkie (czyli nie łatwy), w efekcie, zwłaszcza w światku popkulturalnym wydaje się trochę niemile widziany: analiza wartości (w znaczeniu filozoficznym, nie ekonomicznym). Narracja czy dramatyzacja to jeden z podstawowych i naturalnych poziomów abstrakcji, jakie człowiek osiągnął, zanim możliwe stało się dla niego wyartykułowanie pojęć i wreszcie systemów filozoficznych. W formie mitów i rytuałów uosabiał i wyrażał prawa i siły rządzące nim, będące częścią jego rzeczywistości (bogów) i poszukiwał sposobów bycia, które byłyby wartościowe (bohaterskie). Niesłychana wręcz żywotność i moc tych mitów i baśni jest rozpoznawana przez niektórych (jak Tolkien, Lewis, Campbell, Jung), ale w szerszej świadomości ignorowana, nie rozwinięta. Poważne braki w zdolności do analizy i dialogu na tym poziomie są też w moim odczuciu przyczyną nierzetelnych analiz z perspektywy ideologicznej czy fanatycznej, które co jakiś czas gotują nam krew w żyłach swoja absurdalnością.
Jednym z przykładów mało rzetelnej analizy, w której myślę odnalazłby się mało który fan SW, jest Analiza Gwiezdnych Wojen w wykonaniu Grzegorza Brauna. Osobiście nie polecam.
VII. Dno i szczyt
Uczciwość sama w sobie będąca wyrazem pewnej prostoty w relacji do świata, kiedy spotyka się z pieniądzem i siecią zależności i odpowiedzialności, czy nawet wdzięczności czy poczucia przynależności staje się wyzwaniem. A dla recenzenta jest ona i wynikające z niej zaufanie największym kapitałem, ważniejszym i cenniejszym niż warsztat: często trudnym do zdobycia, zwykle niemożliwym do odzyskania. Bardziej niż kiedykolwiek wcześniej w dobie Internetu i YouTube. Być może w tym kontekście nie dziwi, że ludzi, którym pozwalamy kształtować nasze gusty i myślenie tak często oskarżamy o jej brak: zaufanie to prawdziwa linia nas łącząca i nie chcemy, by nas zaprowadziła na manowce. Jego zakwestionowanie wydaje się być nie całkiem pozbawionym sensu sposobem, by je wybadać. Tym bardziej, kiedy coś autentycznie wzbudza nasze wątpliwości, a komunikacja zawodzi.
Nie powinno jednak nam umknąć, że atakując osobę, a nie to, co napisała, zawsze, ZAWSZE wychodzimy na idiotów. Poddawanie w wątpliwość motywacji to taka szara strefa, intencje bywają trudne lub niemożliwe do udowodnienia, zwłaszcza na podstawie kilku słów w Internecie. Robienie komuś internetowej psychoanalizy może sprawi, że poczuliśmy się mądrzy, ale nie jest argumentem i go nie zastąpi.
Tak samo jak recenzent nie sądzi reżyserów czy aktorów jako osób, tak nie na miejscu będą próby "dyskutowania" z recenzją przez ataki na autora. Możecie pomyśleć o każdej dyskusji jako o grze: mamy rozłożoną plansze i pionki (temat i argumenty) i je możemy bić, kiedy jednak rzucamy się z pięściami czy wyzwiskami na gracza, to albo nas grupa szybko ustawi, albo wykluczy. I to zdrowa reakcja, której dzieci uczą się w wieku 3-4 lat: angażujesz się w sposób akceptowalny dla innych, albo nie masz się z kim bawić.
Być może zresztą (wybaczcie moralizatorską dygresję i być może zapowiedź kolejnego tekstu) jest tu niezwykle cenna lekcja, którą każdy człowiek powinien opanować w cywilizowanym społeczeństwie: często nasze zdania są odmienne. Nie usprawiedliwia to ataku na drugą osobę, ale potrzebujemy też wolności, by mieć własne zdanie, by się z sobą nie zgadzać, wchodzić w dyskusję. Z nami i naszą kulturą to jest taka zabawna sprawa: niby to tyko nasza rozrywka a nie sprawa życia i śmierci, ale ciężko trudno zauważyć tą świadomość w naszych żywiołowych reakcjach. I to absolutnie nie jest nic złego, że jest w tym tyle emocji, ale jest w tym też wyzwanie: umieć rozmawia o naszych odczuciach i opiniach w taki sposób, by dać takie samo prawo do przeżywania być może skrajnie różnych i z zupełnie innej perspektywy drugiej osobie. Wygląda to czasem tak, jakby udowodnienie, że ktoś inny nie może mieć takiego zdania jakie ma, było ważniejsze, niż przedstawienie własnego i uzasadnienie go. Nie spotykamy się tu tylko po to by się zgadzać, więc poprzez wymianę argumentów próbujemy wpłynąć również na opinie innych, ale ostatecznie nikt tu nie przychodzi po to, by być poniżany czy atakowany.
Naukowa metoda tworzenia oceny filmowej.Bonus: Ocena - czyli konstrukcja benchmarku kulturowego
W praktyce niemal nieodłącznym towarzyszem recenzji, jest ocena. Skale są różne, dwuwartościowe, jak na Steam, procentowe, wzorujące się na ocenach szkolnych, czy kreatywne, opisowe. Jeremy Jahns ma między innymi takie oceny jak: "bawiłbym się lepiej pijany"; czy "nie będę pamiętał za t: -1 dzień". Myślę, że już nie muszę się rozwodzić o tym, że nie da się zmierzyć i zważyć, i przypisać produktom kultury precyzyjną wartość numeryczną. Kiedy jednak na jednym portalu ocenia wiele osób, teoretycznie na tej samej skali, ale każdy ją inaczej rozumie, to co właściwie znaczy ten numer? I dlaczego tego nie opisać? Wiele portali (dla przykładu: Skala ocen IGN) to robi i w moim odczuciu czyni to ocenę bardziej przejrzystą.
Może to wyglądać tak: 10 - arcydzieło, 9 - wybitny, 8 - bardzo dobry, 7 - dobry, 6 - poprawny, 5 - przeciętny, 4 - słaby, 3 - ledwo oglądalny, 2 - strata czasu, 1 - szkodliwy dla zdrowia, (albo być może przesunąć średnią niżej). Ustalić jakieś koncepcyjne punkty graniczne, stworzyć ich opisy i nawet jeśli nadal nie będziemy się zgadzać, to jasne będzie, że 7 to ocena dobra a nie słaba. I będzie to wyraz wysiłku o jasność przekazu: redakcji, która tworzy skalę i poszczególnych recenzentów, którzy posługują się nią by wyrazić swoją ocenę.
No i...
Ostatecznie jednak recenzje będą miały na tym portalu przynajmniej jedną funkcję: gromadzenia nas do dyskusji. Nie, nie zbawią świata. Nie to jest ich zadaniem. Są jednak w tym momencie stałą dla nas częścią naszego dialogu o kulturze o której chce nam się czytać, chce nam się pisać, chce nam się myśleć. Co myślicie: czy są lepsze i gorsze recenzje i co je odróżnia?