Tyle że animatroniczny gigant nieźle napsuł wtedy Spielbergowi i ekipie krwi. Nie dość, że realizacja kultowego już filmu nastręczała rozmaitych trudności – zdjęcia na oceanie okazały się cokolwiek problematyczne – to mechaniczny rekin, któremu nadano imię po prawniku młodego reżysera, psuł się równie spektakularnie, co telewizory marki Rubin. Ale dość powiedzieć, że się opłaciło. Spielberg miał swój hit, miliony ludzi prześcigały się, aby czym prędzej wysupłać z portfela tych parę groszy na bilet do kina. Dlatego nie dziwota, że na patencie tym chcieli zarobić wszyscy, ci z pomysłem, i ci bez, ci z hajsem, i ci bez. Lecz historia ta nie zaczyna się od Szczęk. Niewątpliwie i bezspornie to Spielberg, brawurowo adaptując bestsellerową powieść Petera Benchleya, podłożył podwaliny pod pewien obowiązujący do dzisiaj model gatunkowy, lecz nie oznacza to tym samym, że przed 1975 rokiem Hollywood było strefą całkowicie wolną od rekiniego pyska. Bynajmniej. Pamiętacie opowieść Quinta ze Szczęk o zatonięciu statku USS Indianapolis? Sharkfighters z 1956 roku czerpało z tej tragedii swoją inspirację. Rozbitkowie czekający na ratunek znaleźli bowiem jedynie śmierć, której odór przyciągnął żarłacze. Na realizację filmu ponurym cieniem kładł się feralny wypadek. U kubańskich wybrzeży podczas kręcenia zdjęć podwodnych zmasakrowany przez rekina został bowiem laureat Oscara, spec od efektów specjalnych Richard Shearman. I nie był jedynym filmowcem, którego zabrały mordercze szczęki. Tyle że twórcy Sharkfighters nie wykorzystali jego śmierci dla cynicznej promocji swojego filmu. Producenci Shark! z 1969 roku nie kierowali się jednak podobnymi skrupułami. Gdy na planie rekin poharatał kaskadera, zmieniono tytuł filmu (pierwotnie miał nazywać się, po głównym bohaterze granym przez Burta Reynoldsa, Caine) i przemontowano, na co reżyser, niedoceniany Samuel Fuller, zażądał wycofania swojego nazwiska z czołówki. Bezskutecznie. Dzisiaj film ten można spotkać pod jeszcze innym, wymownym tytułem Man-Eater(Ludojad). Niezbyt smaczne. Ale dopiero Jaws były prawdziwym popkulturowym fenomenem i, do spółki z późniejszym filmem wyreżyserowanym przez kumpla Spielberga, Gwiezdnymi wojnami, otworzyły epokę letniego, i nie tylko, blockbustera. Pociągając przy tym liczne, zwykle boleśnie nieudolne, próby naśladowcze, bo przecież było oczywiste, że jest kasa do wyjęcia. I tak rok później nakręcono Mako: The Jaws Of Death (zbieżność w tytule nieprzypadkowa) o facecie potrafiącym telepatycznie porozumiewać się z rekinami. Pomysł może i poroniony, lecz film zasługuje na uwagę choćby dlatego, że to człowiek jest tu szwarccharakterem, a zabójcze ryby jego ofiarami. Telewizja również chciała się pod miłościwie panujący trend podczepić, czego efektem było marne Shark Kill z 1976 roku. Arcydzieło Spielberga nie zmotywowało do działania wyłącznie wytwórni amerykańskich, bo nagle o rekinach zaczęli kręcić, po sąsiedzku, Meksykanie (epatujące golizną i lubiane przez Quentina Tarantino Tintorera z żarłaczem tygrysim; inspirowane Łodzią ratunkową Hitchcocka Cyclone; cudownie osobliwe Bermuda: Cave of the Sharks) i włoscy mistrzowie taniochy (oskarżone o plagiat i wycofane z amerykańskich kin Great White; niskobudżetowa Noc wśród rekinów z Treatem Williamsem i cokolwiek kuriozalnym wątkiem sensacyjnym; dysponujące jeszcze mniejszymi środkami Deep Blood z ujęciami rekina zapożyczonymi z innych źródeł; no i późniejsze, słynne Cruel Jaws Brunona Matteiego rozprowadzane również bezczelnie pod tytułem Szczęki 5). Szału nie było, ale i zapoczątkowana przez Spielberga seria szybko się wypaliła. O ile Szczęki 2 (1978) to całkiem niezły film, kolejne sequele – z 1983 i 1987 roku – to już straszliwa popelina. Początek kolejnej dekady przyniósł jeszcze Misję rekina ze Stacym Keachem i film ten można uznać za swoistą klamrę, bo opowiada on o ponurych losach załogi okrętu USS Indianapolis.
źródło: Materiały prasowe
Rekiny na jakiś czas wypadły z łask publiczności, ale pod koniec lat dziewięćdziesiątych znowu wystawiły swoje łby z ekranu. Piekielna głębia z 1999 roku stała się dla kolejnego pokolenia niemalże drugimi Jaws 2, którym zresztą jawnie oddawała hołd. Zmodyfikowane genetycznie ryby-ludojady zarobiły całkiem sporo (ciekawostka: w tym roku film doczekał się kontynuacji, na którą nikt nie czekał i o której chyba mało kto, całe szczęście, słyszał) i sprowadziły, o zgrozo, resztę licznego stada. Pozwolę sobie na krótki przerywnik, uprzedzę fakty i zapowiem lojalnie, że o Rekinado litościwie nawet nie napomknę, bo żart ten przestał śmieszyć gdzieś w 2013. Niedługo po premierze Piekielnej głębi kina i telewizory nawiedziły przeróżne pierdoły jak choćby Błękitny demon, Krwiożercze szczęki i Człowiek-rekin, a potem było tylko gorzej. Dla umysłowej higieny pominę nawet tytuły, żeby nikomu nie przyszło do głowy tego szukać i oglądać, lecz zwyczajne rekiny były już za mało nadzwyczajne (sic!) i zaczęło się wymyślanie na wyścigi bzdur: rekin o trzech głowach, rekin-duch, rekin-ośmiornica, rekin-gigant pożerający samolot, rekin-zombie, rekin śnieżny i rekin piaskowy. Na szczęście przez cały czas istniała pewna przeciwwaga i równolegle kręcono filmy takie jak Ocean strachu, Rafa, 183 metry strachu, Podwodna pułapka (czy nawet słabsze W szczękach rekina 3D oraz Śmiertelna głębia), będące wzorcowymi przykładami animal attack, trzymającymi w napięciu tytułami pozwalającymi wierzyć, że szczęki mogą jeszcze kąsać. Grane aktualnie The Meg z Jasonem Stathamem już jest sukcesem finansowym na świecie i wydaje się, że zostanie zachowana ta pewna gatunkowa cykliczność przewidująca premierę blockbustera z rekinami co, mniej więcej, dwadzieścia lat. Film Jona Turtelbauba zapoczątkuje być może kolejne szaleństwo na punkcie morderczych zębisk z głębin. Obyśmy na kolejny hit nie czekali zbyt długo. Bartek Czartoryski. Samozwańczy specjalista od popkultury, krytyk filmowy, tłumacz literatury. Prowadzi fanpage Kill All Movies.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj