Kilka dni temu do sprzedaży trafiała powieść Kraty, drugi tom serii Szczury Wrocławia autorstwa Roberta J. Szmidta. Rozmawiamy z autorem o zombie, twórczości, relacjach z fanami i planach na przyszłość.
TYMOTEUSZ WRONKA: Kilka lat temu, gdy wydawałeś pierwszy tom Szczurów Wrocławia, utwory o zombie cieszyły się wielką popularnością. Jednakże obrane przez Ciebie realia głębokiego PRL-u są nietypowe. Skąd pomysł, by skonfrontować nieumarłych z komunistycznymi służbami?Robert J. Szmidt: Staram się odchodzić od schematów, szukać nowych rozwiązań, czegoś, co sprawiłoby, że opowiadane historie staną się ciekawsze. PRL, ten głęboki, jest dzisiaj tak bardzo odległy od naszej rzeczywistości, że wykorzystanie go w formie tła dla opowieści grozy wydało mi się idealnym rozwiązaniem. Wyróżnikiem, dzięki któremu nie trzeba zamykać się w znanych schematach. Pomyśl sam, w tamtych latach ludzie nie mieli dostępu do żadnej sensownej broni, nawet do informacji, ponieważ te były przecedzane przez filtry cenzury i propagandy. Zdawać się może, że sytuacja stawia ich na przegranej pozycji, dlatego opowieść o ich losach musi być ciekawsza, bardziej porywająca niż losy ocalałych dysponujących karabinami maszynowymi, samochodami, a nawet czołgiem.
Co było najtrudniejsze przy pisaniu serii, a co sprawiło Ci największą przyjemność?
Najtrudniejszy był research, ponieważ chciałem osiągnąć pełen realizm tam, gdzie to tylko możliwe, na przykład przy budowaniu tła akcji. Opisywany przeze mnie Wrocław jest dokładnym odzwierciedleniem miasta z lat sześćdziesiątych. Jeśli trafisz kiedyś na archiwalne zdjęcia ulic, które przemierzają bohaterowie obu książek, zobaczysz to i tylko to, co oni widzą. Największą przyjemność jak zawsze sprawiało mi umieszczanie smaczków, wyszperanych szczegółów dotyczących przeszłości bohaterów, a przy tym wpasowanie ich w akcję tak, by czytelnik nie miał wrażenia sztuczności. Jest ich naprawdę wiele w obu książkach, często definiują postacie drugo- i trzecioplanowe.
Twoją wizję zombie wyróżnia nie tylko czas i miejsce, ale także sama natura i sposób działania nieumarłych. Masz zamiar w przyszłości wyjaśnić ich tajemnicę?
Tego jeszcze nie wiem. W większości najlepszych serii o zombie, zarówno w filmach, jak i w książkach, znajdujemy dwojakie podejście – wirus (Resident Evil, World War Z, 28 Days Later...) albo całkowitą tajemnicę (The Walking Dead). W drugim tomie wyłożyłem część kart, aczkolwiek nie wszystkie, aby popchnąć I ten wątek do przodu, lecz przyznaję uczciwie, wciąż waham się, jak podejść do tego tematu w trzecim, ostatnim tomie serii. Jak słusznie zauważyłeś, na potrzeby Szczurów Wrocławia powstały zupełnie inne zombie od tych, na jakie możesz trafić we wspomnianych powyżej tytułach i seriach. Chciałem, by antagoniści moich bohaterów byli czymś więcej od chodzących zwłok.
Jak narodził się pomysł, by zaangażować fanów i uczynić z nich bohaterów powieści (i w dużej mierze ofiarami wygłodniałych zombie)?
Ten motyw wykorzystuję w swoich książkach od bardzo dawna. Już w debiutanckim opowiadaniu głównym bohaterem uczyniłem kolegę z klubu fantastyki, a była to połowa lat osiemdziesiątych. Chyba do dzisiaj mi tego nie darował, ale co zrobić, skoro powiedziałeś A, musisz powiedzieć też B. W Apokalipsie według Pana Jana wystąpiło sporo postaci z dawnego fandomu oraz moich znajomych. Podobnie było w Toy Landzie. Jak więc widzisz, miałem pewne doświadczenie w takiej zabawie konwencją, aczkolwiek w przypadku Szczurów Wrocławia postanowiłem pójść krok dalej i sięgnąć nie tyle po znajomych, ale też czytelników, z którymi miałem bardzo dobry kontakt w mediach społecznościowych. To okazało się strzałem w dziesiątkę. Co do zabijania – ponieważ Szczury Wrocławia. Chaostraktował nie o ludziach, tylko o pandemii, nabór na bohaterów książki odbywał się pod hasłem: Kto chce zginąć w Szczurach Wrocławia? Co ciekawe, nikogo to nie odstraszyło.
Obserwując media społecznościowe, można odnieść wrażenie, że mocno zaangażowałeś się w interakcje z fanami, organizujesz spotkania, edycje kolekcjonerskie. Spodziewałeś się, że wokół tych książek powstanie tak aktywna grupa?
Ogłaszając nabór, liczyłem na odzew góra kilkudziesięciu osób, ale w ciągu miesiąca czy dwóch miałem na grupie Szczurów prawie pięć tysięcy kandydatów. To mnie naprawdę zaskoczyło – do dzisiaj, a minęło już prawie pięć lat, pozostało ich tam ponad trzy i pól tysiąca. Uznałem więc, że skoro ludzie tak aktywnie uczestniczą w powstawaniu tych książek, ja także powinienem wykazać się inicjatywą i zrobić coś więcej, niż tylko ich opisać.
Czy wszyscy bohaterowie ze Szczurów Wrocławia są prawdziwymi osobami przeniesionymi na karty książki, czy też wykorzystujesz także wymyślone postacie?
W Szczurach Wrocławia nie ma chyba jednej fikcyjnej postaci. Wszystkie nazwiska i imiona należą do osób wylosowanych. Nawet najwięksi złoczyńcy są wzorowani na prawdziwych ludziach – z tym, że w przypadku takich postaci stawiałem sprawę jasno: pisałem wyraźnie, kim będzie bohater, w którego wcielą się chętni.
Spotkałeś się z negatywnymi reakcjami na to, jak potraktowałeś w książkach daną osobę? Czy może losy postaci wywołują jedynie pozytywne reakcje?
Trafiłem na dwa przypadki negatywnego odbioru kreacji. Może wspomnę o jednym z nich, ponieważ dał mi sporo do myślenia. Starałem się opisywać zgłaszających się ludzi najwierniej, jak się dało, więc dotyczyło to także ich wyglądu fizycznego. Ten aspekt determinował często okoliczności śmierci. Jedna z pań poczuła się dotknięta opisem sceny, w której ginie – pomińmy szczegóły – ponieważ nie wyglądało to za fajnie (pamiętajmy, że musiałem uśmiercać ludzi na najrozmaitsze sposoby, żeby każdy zginął w miarę oryginalnie). Rozmawiałem z nią później na ten temat, przeprosiłem nawet, ponieważ moją intencją nie było żartowanie sobie z kogokolwiek, po prostu dopasowałem konkretną osobę do danej sytuacji, wplatając jej śmierć w taki sposób, by wyglądała jak najnaturalniej. Teraz, z perspektywy czasu, wiem, że to, co dla akcji jest dobre, dla występującej w danej scenie osoby niekoniecznie musi być przyjemne w odbiorze. Dlatego w drugim tomie bardzo uważnie dobierałem osoby do konkretnych ról – tutaj śmierć jest często bardziej okrutna i brutalna.
Pierwszy tom pokazywał chaos wybuchu epidemii i niewydolność służb, w Szczury Wrocławia. Kraty już widzimy rodzące się zaczątki organizacji (nawet jeśli niektóre z nich są patologiczne i przestępcze). W jakim kierunku chciałbyś pójść w kontynuacjach – bo samo zakończenie pozostawia taką furtkę.
Nie chciałbym zbyt wiele zdradzać, ale powiem jedno. W kolejnym tomie chcę pokazać, jak radzą sobie normalni ludzie, mieszkańcy mojej dzielnicy, czyli tytułowe Szczury Wrocławia. Trzeci tom powinien być odmienny od dwóch poprzednich, nie mniej krwawy, ale skupiający się na zupełnie innych aspektach sytuacji. A nowe zagrożenie zostało już zasygnalizowane w epilogu, więc nietrudno się domyślić, z kim jeszcze prócz nieumarłych będą mieć problem bohaterowie.
Jaka jest Twoja recepta na dobrą historię?
Podobno wszystko już napisano, ale sekret sukcesu tkwi moim zdaniem w takim ujęciu wyeksploatowanych tematów, by tchnąć w nie nowe życie, by pokazywać je w ciekawszy sposób, z nowej perspektywy. By niosły w sobie coś więcej, ale nie popadały jednocześnie w przesadę. Może brzmi to trochę enigmatycznie, ale tak właśnie podchodzę do moich książek.
Jak organizujesz swój harmonogram? Znajdujesz czas na pisanie, tłumaczenie, interakcje z fanami, podróże, promowanie młodych twórców (w Kratach zamieszczono kolejne już w Twojej książce opowiadanie początkującego autora). Niejeden mógłby stwierdzić, że robisz za dwoje lub troje.
Pracuję nierzadko po kilkanaście godzin praktycznie codziennie (oczywiście nie licząc dwóch, czasem trzech krótkich, ale za to intensywnych urlopów), zarówno nad tłumaczeniami, jak i własnymi tekstami. Oczywiście nie jest to praca ciągiem, rozkładam ją sobie na kilka bloków, dzielonych krótszymi bądź dłuższymi przerwami – na posiłki, aktywność fizyczną, kontakty z fanami, lecz jakkolwiek spojrzeć, zdecydowana część mojego życia to praca.
Jakich Twoich kolejnych książek możemy się spodziewać? Masz kilka otwartych cykli, a może planujesz coś zupełnie nowego?
Najpierw chcę pozamykać rozgrzebane projekty, czyli serie. W najbliższym czasie powinien ukazać się ostatni tom Otchłań, czyli wyczekiwane Riese. Następną książką, która także ukaże się w 2019 roku, będzie epilog sagi Łatwo być bogiem… „wymuszony” na Rebisie przez czytelników. Po namyśle też uznałem, że lepiej dopiąć tę historię, zanim przejdę do kolejnej serii umieszczonej w tym samym uniwersum. Zwłaszcza że tym dodatkowym tekstem mogę nieźle namieszać w głowach fanów serii. Co będzie dalej, tego jeszcze nie wiem, ale zapewne skupię się na jednym nowym projekcie i na dwóch kontynuacjach: Samotność Anioła Zagłady oraz Kronik Jednorożca.