ADAM SIENNICA: Po seansie Kosa przyszła mi do głowy taka myśl: "Świetny czarny charakter i świetna rola na poziomie Christopha Waltza z Bękartów wojny". Dostrzega pan podobieństwa między tymi postaciami i stylami ich ukazania?ROBERT WIĘCKIEWICZ: Dziękuję. Czy dostrzegam podobieństwa? Nie sądzę. Ja ich nie widzę. Gdy tworzę rolę, nie zastanawiam się nad tym, czy może być podobna do innej roli innego aktora. Rozumiem jednak, że takie szarady to specjalność dziennikarzy. Jest to czasami całkiem sympatyczne.
Słyszałem różne komentarze widzów po seansie: "Ależ ja nienawidzę tego Roberta Więckiewicza!". Druga osoba odpowiedziała: "Tak, świetny był". Zastanawiam się, czy bierze pan takie reakcje za komplement?
Zawsze to cieszy, gdy – jak to mówimy w slangu aktorskim – uda się “ugryźć postać". To jest na pewno komplement, bo oznacza, że bohater jest wiarygodny dla widza. Jeśli było tak, jak pan mówi, to jest to bardzo miłe dla mnie jako aktora. Posłużę się jednak takim banałem: film jest grą zespołową, więc wszyscy gramy do jednej bramki. Szczególnie w projekcie z bohaterem zbiorowym. Wówczas te zadania są rozłożone na wielu równorzędnych bohaterów. W takim wypadku trzeba znaleźć swoje miejsce. Tak jak w dobrej orkiestrze – wszyscy muzycy muszą się nawzajem słuchać.
Są też soliści...
Oczywiście. W dobrej grupie jednak nikt nie przyspiesza, nikt się nie wyrywa. Próbuje się stworzyć harmonię pomiędzy wszystkimi elementami. Podobnie było właśnie tutaj.
W Duninie coś mnie urzekło – był bezwzględnym potworem, ale jednak dostrzegłem w nim przebłyski człowieczeństwa, to ludzkie oblicze. Jakich narzędzi aktorskich pan używa, by wejść w taką postać?
On przede wszystkim jest profesjonalistą – sumiennie wykonuje powierzone mu zadanie, a tym jest złapanie Kościuszki. Kwestie osobiste schodzą na dalszy plan. Na początku wspomina, że jego ojciec był Polakiem i jednocześnie srogim nauczycielem dla niego. Możemy więc sobie wyobrazić, że jego relacja z ojcem nie była najszczęśliwsza. Musiał to jakoś przepracować i być może dlatego tak nienawidził Polaków. Jak się pracuje nad taką rolą? Tak samo jak zawsze! [śmiech] Nic oryginalnego tutaj nie powiem. Po prostu staram się uwiarygodnić postać najlepiej jak potrafię.
Do Odwróconych wrócił pan po 12 latach, a teraz po 13 latach wraca pan do roli z Różyczki. To na pewno były dla pana zamknięte rozdziały. Ciekawi mnie, czy takie powroty stanowią jakąś trudność. Czy jest to wymagające wyzwanie?
Jestem o wiele starszy, więc jest trudniej z wielu powodów. W końcu zmieniamy się jako ludzie. Jednak możliwość ponownego spotkania z bohaterem była kusząca. Mogłem zobaczyć, co się z nim działo przez ten czas. Może rozwikłać zagadki z przeszłości. Zobaczymy, jaki będzie tego efekt. Na pewno takie powroty niosą ze sobą spore ryzyko, nie zawsze dają spełnienie.