Twórczość Akira Kurosawa uparcie odmawia zajęcia miejsca w szeregu szacownych (i zmurszałych) klasyków, przyswajalnych wyłącznie dla studentów filmoznawstwa i co bardziej zaawansowanych wiekiem krytyków. Jego kino wciąż nie ma sobie równych. A na dodatek od Kurosawy nie sposób się uwolnić, zakładając nawet, że ktoś bardzo by tego chciał. To on jest w znacznej mierze odpowiedzialny za nasze popkulturowe wyobrażenia o feudalnej Japonii, czasach samurajów i roninów, szogunów i wielkich wojen. Jego twórczość przenika współczesną kulturę jak dzieła każdego z wielkich, powiedzmy: Szekspira, Poego, Dostojewskiego. I nie są to w tym kontekście przypadkowe nazwiska. Obcujemy z dziełami Kurosawy często dość nieświadomie.
Tak, większość z nas pamięta o tym, że The Magnificent Seven (w dowolnej wersji) czy Per un pugno di dollari (lub, jeśli wolicie, Last Man Standing z Bruce'em Willisem) to przeniesione za Dziki Zachód fabuły, odpowiednio, Shichinin no samurai i Yôjinbô. Ale pewnie niewielu widzów zastanawia się nad tym, że bez Ukrytej fortecy nie byłoby Gwiezdnych wojen – lub przynajmniej wyglądałyby zupełnie inaczej. Ile Siedmiu samurajom zawdzięcza Pixarowskie A Bug's Life. Albo że Robin Hardy kręcąc horror The Wicker Man, w hołdzie Kurosawie pożyczył niektóre ujęcia z Rashomona. Że wyrazistymi, pełnymi napięcia scenami z Tronu we krwi inspirowali się Brian De Palma w Carrie, Sam Mendes w Skyfall i James Mangold w Wolverine. Niedawno nawet Zack Snyder powiedział, że Siedmiu samurajów było jedną z inspiracji dla powstającego filmu o Lidze Sprawiedliwości. Jeśli jednak wolicie prawdziwe kino, a nie generowane komputerowo wykwity wyobraźni Snydera, to także Wes Anderson przyznał, że jego nadchodzące Isle of Dogs będzie mocno inspirowane twórczością japońskiego mistrza. Przykłady można mnożyć bez końca. Oglądacie Samurai Jack, czytacie Usagiego Yojimbo albo Samotnego wilka i szczenię (wymienienia innych mang inspirowanych Kurosawą, cytujących go lub z jego wizją świata polemizujących nawet się nie podejmę), macie do czynienia z Kurosawą.
Japoński reżyser był perfekcjonistą. Mawiał, że świetnego scenariusza nie zepsuje nawet kiepski reżyser, ale nawet mistrz nie ukręci dobrego filmu na podstawie słabego materiału. Być może to jedna z tych rzeczy, które wciąż przyciągają filmowców do napisanych przez Kurosawę tekstów. I nie chodzi wyłącznie o remaki – te zresztą w zestawieniu z oryginałami zawsze będą skazane na porażkę. Ale cesarz japońskiego kina napisał wiele scenariuszy, których sam nie przeniósł na ekran. A przede wszystkim pozostawił po sobie przynajmniej kilkanaście skryptów, które nie doczekały się sfilmowania. Tylko kilka z nich do tej pory trafiło na ekran.
Najwcześniej Ame agaru (2000, wyświetlany również w Polsce pod tytułem Po deszczu), zrealizowany przez Takashiego Koizumiego, który współpracował z mistrzem jako asystent reżysera przez blisko trzy dekady. Potem Człowiek zwany Dora-heita - projekt, nad którym w latach 70. Kurosawa pracował z innymi gigantami japońskiego kina: Masakim Kobayashim, Keisuke Kinoshitą i Konem Ichikawą (i to właśnie on zrealizował ostatecznie film w 2000 roku). Wreszcie Morze przygląda się (2002) Kei Kumaiego, historia prostytutki zakochanej w samuraju. Trzy filmy zrealizowane krótkim czasie po śmierci Kurosawy powinny zwiastować kolejne produkcje. Tymczasem od tamtej pory cisza: owszem, na ekrany trafiło kilka mniej lub bardziej udanych remake'ów, ale poza tym nic.
W 2011 roku internet obiegła informacja – powtarzana również przez fachowe portale – że prawa do filmów Kurosawy kupiła Splendent Media, firma produkcyjna z Los Angeles znana przede wszystkim z realizacji wyreżyserowanej przez Ala Pacino Salome. W katalogu Splendent znalazły się prawa do 69 tytułów – w tym 19 scenariuszy, które nigdy nie zostały przeniesione na ekran. Prawdziwy święty Graal dla wielbicieli Kurosawy. I to niemal dosłownie, bowiem los owych praw nie jest dziś jasny. Strona internetowa Splendent nie była aktualizowana od kilku lat, wszystkie informacje na temat katalogu Kurosawy zostały z niej usunięte (i nie udało mi się ich odnaleźć nawet w Web Archive), a na mail wysłany do reprezentującej firmę prawniczki i specjalistki od public relations, jak łatwo się domyślić, nie doczekałem się odpowiedzi. Nieco światła na sytuację rzuca wyjaśnienie, jakie dostałem od Hikaru Takizawy, reprezentującej spadkobierców reżysera: „Informacja, że Splendent Media kupił prawa do scenariuszy Akiry Kurosawy jest całkowicie fałszywa. Wysłaliśmy prośbę o sprostowanie i wyjaśnienie sytuacji na ich stronie internetowej, ale nigdy nie odpowiedzieli. Kurosawa Productions to jedyny właściciel praw do wszystkich scenariuszy Kurosawy z wyjątkiem Ran i Snów”.
Niezrealizowane scenariusze Kurosawy to filmowy skarbiec – porównywalny być może wyłącznie z tym, który pozostawił po sobie Stanley Kubrick. Niektóre teksty powstawały na samym początku kariery japońskiego reżysera, więc być może sam uznał je za niegodne sfilmowania. Ale przynajmniej część zapowiada się intrygująco. Kanokemaru no Hitobitu (Ludzie z Kanokemaru) miał być emocjonującą opowieścią o załodze statku towarowego walczącej z potężnym sztormem. W głównej roli Kurosawa widział oczywiście Toshirô Mifune, lecz prace nad filmem zostały odwołane zanim powstała ostateczna wersja scenariusza. Uniesiona włócznia planowana była jako epicki dramat historyczny, oparty na biografii potężnego XVI-wiecznego daimyō Oda Nobunagi. Być może najbardziej intrygująco zapowiadała się współpraca trzech geniuszy światowego kina: Kurosawy, Ingmara Bergmana i Federica Felliniego. Ostatecznie scenariusz 64 minut z Rebecką napisał prawdopodobnie sam Bergman, bazując na rozmowach z pozostałymi reżyserami. Na podstawie tego tekstu jeszcze w tym roku zostanie zrealizowane słuchowisko radiowe, zaś w 2018 – na stulecie urodzin Bergmana – ma powstać film.
Na szczęście nie wszystkie scenariusze Kurosawy popadły w zapomnienie. Niedawno – grubo ponad dekadę po rozpoczęciu prac – światło dzienne ujrzała gra NiOh, inspirowana scenariuszem Kurosawy NiOh. Początkowo (dawno, dawno temu, bo około 2004-2005 roku) mówiło się, że grze będzie towarzyszył film zrealizowany przez syna reżysera, Hisao Kurosawę. Z tych planów nic nie wyszło, przez lata zmieniały się koncepcje i finalny efekt zdaje się niewiele ma wspólnego z wyjściowym tekstem. Lecz nawet jeśli nazwisko japońskiego reżysera jest tu wykorzystane przede wszystkim jako reklamowy chwyt, to i tak fajnie, że pojawia się w nowym kontekście. Tym bardziej, że do tej pory powstała bodaj jedna gra inspirowana filmem Kurosawy (zgadnijcie, jakim): Samurai Seven 20XX, dziś już zasłużenie kurząca się w magazynach rzeczy niepotrzebnych.
No i wiele wskazuje na to, że po ponad 15 latach wreszcie powstanie nowy film według scenariusza Kurosawy. Niedawna informacja, że Huayi Brothers – firma coraz ambitniej poruszająca się po światowym rynku (ma na rozkładzie m.in. Hardcore Henry'ego) – wyprodukuje film na podstawie scenariusza The Masque of Black Death brzmi jak zapowiedź filmowej przygody. To adaptacja Maski szkarłatnej śmierci Edgara Allana Poego przeniesiona w realia XIX-wiecznej Rosji. Sam scenariusz można przeczytać online, Kurosawa nie traktował go jako skończonej pracy, a we wstępie sugerował, że to raczej wstępna próba rozbudowy opowiadania Poego. Kilka lat temu ruszyły nawet – dziś już porzucone – prace nad animowaną adaptacją tego tekstu. Teraz mowa o wersji fabularnej, a reprezentujący studio producenci przyznawali, że to projekt bez komercyjnego potencjału, lecz chcą go zrealizować z szacunku dla dokonań mistrza. Premiera zapowiedziana została dopiero na 2020 rok. Ale to jeden z tych filmów, na które zdecydowanie warto czekać.