Przeciętny widz zapytany o ulubionego reżysera, na pewno rzuci kilka mniej lub bardziej znanych nazwisk. Kiedy jednak sprawa będzie dotyczyć ulubionego scenarzysty, może być znacznie trudniej. Zawsze można oczywiście wymienić osobę, która jednocześnie sprawuje obie te funkcje, choć niezwykle trudno określić, czy jesteśmy większymi fanami Tarantino-reżysera, czy Tarantino-scenarzysty? Gdzie kończy się pierwszy, a zaczyna drugi? Kino na pewno nie byłoby takie same, gdyby nie Billy Wilder, Howard Hawks, Stanley Kubrick, Woody Allen, Francis Ford Coppola czy bracia Coen, to oczywiste. Niemniej istnieje również gros osób, które reżyserią nigdy się nie pałały (lub robiły to rzadko i bez większych sukcesów), a swoją cegiełkę do rozwoju kinematografii dołożyły.
Oto subiektywny wybór 7 najwybitniejszych scenarzystów (kolejność chronologiczna):
1. Cesare Zavattini
Jedyny scenarzysta spoza Stanów Zjednoczonych w tym zestawieniu, choć rzecz jasna w niczym im nie ustępujący. Cesare Zabattini jest jednym z niewielu scenarzystów w historii kina, który brał udział w tworzeniu całego nurtu. O ile francuska Nowa Fala czy niemiecki ekspresjonizm miały miejsce głównie dzięki reżyserom wizjonerom, tak włoski neorealizm pewnie nie zaistniałby, gdyby nie odpowiedzialny za scenariusze Zavattini.
W czasie swojej kariery napisał ich aż 126, z czego 26 dla jednego filmowca – Vittoria De Siki ("Złodzieje rowerów", "Cud w Mediolanie"). Współpracował również z tak kluczowymi reżyserami neorealistycznymi jak Giuseppe De Santis ("Ludzie i wilki") i Luchino Visconti ("Jesteśmy kobietami"). To właśnie on narzucił im szarego, przeciętnego człowieka jako głównego bohatera i problemy społeczne jako tematykę. Jego scenariusze opisywały rzeczywistość taką jaką ona była, będąc tym samym dokładną wykładnią neorealizmu.
Wpływ Zavattiniego na kino daleko wykraczał poza to, co zwykle mógł osiągnąć scenarzysta. Włoski artysta był jednak kimś znacznie więcej. Zajmował się na przykład także teoretyką filmu, dzięki czemu dziś stawia się go na równi z największymi reżyserami tamtego okresu.
2. John Michael Hayes
By mogły powstać Zawrót głowy i Psychoza Alfred Hitchcock przez długie lata musiał szkolić swój warsztat. Przebłyski geniuszu zdradzał już w swoich wcześniejszych – również powszechnie cenionych – filmach takich jak Okno na podwórze i Człowiek, który wiedział za dużo. Ojcem ich sukcesu był zaś nie tylko sam Hitch, ale również nieznany szerszej publiczności John Michael Hayes.
Scenarzysta z wielkim reżyserem zaczął współpracować nie jako młodzieniaszek, bo miał już na karku 34 lata, ale trudno było nazwać go doświadczonym. Do tego czasu napisał tylko jeden film - musicalowy romans zatytułowany "Torch Song". Zrobił to na dodatek nie sam, lecz wraz z innym scenarzystą, Janem Lustigem. Hitchcock decydując się na współpracę z Hayesem sporo więc ryzykował, choć ostatecznie jednak trudno się mu dziwić - koncept na Okno na podwórze był wręcz genialny w swojej prostocie: przykuty do wózka inwalidzkiego mężczyzna z nudów obserwuje wszystkich swoich sąsiadów, po pewnym czasie dochodząc do wniosku, że jeden z nich zamordował swoją żonę. Całą akcję obserwujemy z jednego miejsca, a kamera często pełni substytut oczu głównego bohatera. Ten kameralny thriller trzyma w napięciu mocniej niż niejedna dzisiejsza produkcja o blisko stumilionowym budżecie.
Hayes przy okazji Człowieka, który wiedział za dużo, Złodziej w hotelu i "Kłopotach z Harrym" ukształtował poniekąd styl Hitchcocka, jaki potem został odnotowany w annałach historii. Scenarzyście nie można przypisać udziału w zatrudnieniu wspaniałych aktorów jak James Stewart czy Grace Kelly, ale błyskotliwe i dowcipne dialogi, czy niecodzienne, intrygujące pomysły na fabułę, jak najbardziej.
3. Paddy Chayefsky
Gdy Aaron Sorkin odbierał statuetkę Oscara za The Social Network powiedział: "Nie sposób opisać uczucia, jakie towarzyszy odebraniu tej samej nagrody, która 35 lat temu została wręczona Paddy’emu Chayefsky’emu za inny film ze słowem network w tytule." Gdyby nie on, nie tylko nigdy nie obejrzelibyśmy Prezydenckiego pokera czy Newsroomu, ale być może nastąpiłaby w ogóle obecna moda na seriale. W latach 50. to Chayefsky stawiał podwaliny pod to, co dziś znamy jako telewizję jakościową.
Odpowiadał za scenariusze wielu popularnych sztuk teatralnych, które następnie adaptował na potrzeby małego ekranu. Podczas tak zwanej Złotej Ery Telewizji triumfy zaczęły święcić godzinne dramaty, najczęściej prezentowane w formie cotygodniowych antologii. Teatr telewizji w wykonaniu Chayefsky’ego słynął z minimalistycznego i naturalistycznego stylu oraz częstego poruszania tematyki klasy średniej. Kojarzono go także z brytyjskimi sztukami zaangażowanymi społecznie określanymi jako kitchen-sink drama.
Jako jedyny w historii w pojedynkę zdobył trzy nagrody Amerykańskiej Akademii Filmowej za najlepszy scenariusz (tyle samo statuetek zdobyli Woody Allen, Charles Brackett, Francis Ford Coppola i Billy Wilder, ale dzielili oni z kimś autorstwo) – za "Marty’ego", "Szpital" i Sieć. Dzięki słownej wirtuozerii jego produkcje były ciekawsze niż niejedno kino akcji.
4. William Goldman
To nieprawdopodobne ile fantastycznych tytułów ma na koncie ten jeden scenarzysta. W jego filmografii znajdują się m.in. Butch Cassidy i Sundance Kid, All the President's Men, O jeden most za daleko, Misery i Maverick. Często sięgał również po własne książki i przerabiał je na scenariusze odnosząc jeszcze większe sukcesy – tak powstały np. Maratończyk, "Narzeczona dla księcia" i "Magia". To jemu karierę zawdzięcza Robert Redford, który wielokrotnie wracał do swojego emploi sardonicznego cwaniaczka o dobrych intencjach w filmach na podstawie jego scenariuszy. Ponadto gdyby nie wspomniany western z 1969 roku, kto wie czy dziś oglądalibyśmy tzw. buddy cop movies jak 21 Jump Street, a wcześniej serię Zabójcza broń Shane’a Blacka.
Opowiadać o twórczości Goldmana najłatwiej właśnie poprzez wymienianie tytułów jego filmów. Jest szalenie wszechstronny. Nie boi się żadnego gatunku, co udowodnił pisząc świetne filmy wojenne, thrillery, horrory i westerny. Kluczem u niego wydaje się być nie język, ale sama struktura narracyjna – zawsze dokładnie wycyzelowana i wywołująca u widzów zamierzone emocje. Wzór dla wielu innych kolegów po fachu.
Goldman jest też odpowiednikiem Stephena Kinga pod względem pisarskiej płodności w świecie filmu – brał udział w tworzeniu scenariuszy do 34 produkcji, które zrealizowane i 17 kolejnych, które ostatecznie nie ujrzały światła dziennego. I wcale nie powiedział jeszcze ostatniego słowa…
5. Paul Schrader
Powszechnie dziś wiadomo, że Martin Scorsese jest wielkim reżyserem, ale znacznie mniej osób zdaje sobie sprawę, że sukces jego pierwszych filmów to w dużej mierze zasługa jego stałego współpracownika Paula Schradera. To właśnie on napisał scenariusze takich filmów jak Taxi Driver, "Wściekły byk", "Ostatnie kuszenie Jezusa Chrystusa" i "Ciemna strona miasta".
Schrader stanowił idealny kontrapunkt do buntowniczego charakteru Scorsese. Podczas gdy wielki reżyser uwielbiał bohaterów przemierzających w trakcie filmu długą drogę, wyjątkowe jednostki, których życie było nader interesujące, scenarzysta dbał, by jednocześnie było oni ludźmi z krwi i kości. Ich barwne charaktery i "przygody" dzięki niemu zawsze wypadały wiarygodnie, a same postacie wzbudzały naszą sympatię. To ostatnie było zresztą znakiem rozpoznawczym Schradera, bo choć zwykle pisał historie antybohaterów, kibicowaliśmy im do ostatniej minuty.
Amerykański scenarzysta umieszczał swoich bohaterów na ścieżką samodestrukcji, którą podążali oni świadomie lub nie. W finale swoich filmów konstruował zwykle brutalne sceny przemocy, które następnie zastępował odkupieniem win i nadzieją na lepsze jutro. Choć antybohaterowie pojawiali się w kinie już wcześniej, trudno wyobrazić sobie, by Tony Soprano i Walter White mogli zostać powołani do życia, gdyby najpierw szlaków nie przetarł im swoimi bohaterami Paul Schrader.
6. David Mamet
Mistrz słowa mówionego, na którym do dziś wzorują się Quentin Tarantino czy Aaron Sorkin. Dialogi Mameta są precyzyjne, błyskawiczne, pełne drobnych złośliwości i ciętych ripost. Przy całej swojej wyjątkowości wydają się zaś zupełnie zwyczajne - wiarygodność zapewniają nachodzące na siebie kwestie dwóch bohaterów, przerywane w połowie zdania, czy też z premedytacją popełniane przez scenarzystę błędy gramatyczne i stylistyczne. Jego stał się tak ikoniczny, że dorobił się nawet własnej nazwy – "Mamet Speak" (czyli "mowa Mameta").
W odróznieniu jednak od Sorkina, u którego obowiązuje polityczna poprawność, a bohaterowie rozmawiają posługując się wysublimowanym słownictwem, Mamet nie boi się przekleństw i czasem wręcz prostackiej formy. Kreowanemu przez niego światu bowiem daleko do ideału, podobnie jak zamieszkującym go bohaterom. Ci nie zawsze mają dobre intencje (Fakty i akty), są strudzeni życiem (Listonosz zawsze dzwoni dwa razy) i toną w moralnych dylematach (Werdykt).
Mamet w swoich produkcjach czasem wzbudza strach, czasem trzyma w napięciu, a czasem delikatnie wzrusza. Nigdy jednak nie ucieka się do utartych gatunkowych schematów.
7. Aaron Sorkin
Gdy mówi się o scenarzystach, prędzej czy później pada jego nazwisko. Jeśli w oglądanym filmie dialogi z ust aktorów wystrzeliwują z prędkością karabinu maszynowego, a w trakcie mówienia bohaterowie przemierzają długie korytarze, to musi być to produkcja napisana przez Aarona Sorkina. Nie ma znaczenia, czy za reżyserię obrazu na podstawie jego scenariusza zabiera się rzemieślnik w rodzaju Roba Reinera (Ludzie honoru, "Miłość w Białym Domu", czy też artysta o wyrazistej osobowości jak David Fincher (The Social Network), styl Sorkina zawsze wychodzi na wierzch.
W jego filmach właściwie wyłącznie się mówi, a akcja jest posuwana do przodu za pomocą kolejnych monologów czy rozmów. "Jest taki moment w Ludziach honoru, w którym Tom Cruise zatrzymuje się, kupuje gazetę, po czym wraca do samochodu. To moja scena akcji" – tłumaczy w wywiadach sam scenarzysta. Dzięki jednak jego prawdziwej wirtuozerii słowa nigdy nie ma się wrażenia, że dana produkcja jest "przegadana". Konstruując dialogi Sorkin zachowuje się jakby pisał wiersz lub piosenkę – ich tempo i rytm jest równe ważne jak treść.
Po genialnym portrecie Marka Zuckerberga z 2010 roku (nagrodzenie w jego miejsce Oscarem Jak zostać królem jest jednym z największych błędów Akademii ostatnich lat), tym bardziej wyczekujemy na filmową biografię innej ikony świata nowoczesnej technologii – Steve'a Jobsa, nad którym Sorkin już pracuje. W zawodzie scenarzysty nie ma obecnie gorętszego nazwiska niż on.