Masa seriali w jednym tekście – to główne założenie „Serialowego przeciążenia”, w którym co tydzień znajdziecie luźne spostrzeżenia o popularnych komediach, dramatach czy proceduralach, ich najnowszych odcinkach, ogólnym poziomie i przyszłości. Gdy natomiast nadarzy się okazja polecić jakiś serial niszowy, nie omieszkamy tego zrobić. Zaczynamy! „The Good Wife” to w tym tygodniu rasowy dramat polityczny, a Alicia nawet nie zdawała sobie sprawy, w jakie bagno tak naprawdę wdepnęła, kandydując na prokuratora stanowego. Partia Demokratyczna rozprawiła się z nią w brutalny i bezwzględny sposób, a dobro organizacji przewyższyło po stokroć ambicję naszej bohaterki. Już można powoli ostrzyć sobie zęby na konferencję prasową, na której pani Florrick ogłosi swoją rezygnację z mężem u boku. Scenarzyści zatoczą tym samym koło i zaserwują nam scenę porównywalną do tej z pierwszych chwil pilota. Tam jednak Peter miał coś na sumieniu, gdy oddawał urząd w niełasce. Alicia natomiast nie może sobie nic zarzucić, a i tak została okrutnie wykiwana. I wcale nie jest powiedziane, że powrót do Florrick, Agos i Lockhart przebiegnie gładko, tym bardziej że oszustwo Kalindy wyszło na jaw. W poważnych tarapatach znalazła się przez to Diane i pewnym jest, że firma na tym ucierpi. Wszystko w pewnym sensie wraca do początku, bo w tym wątku znów ratunkiem jest tylko i wyłącznie podkablowanie groźnego narkotykowego dilera, Lamonda Bishopa. Cały proces Cary’ego w pierwszej części sezonu toczył się właśnie wokół śledztwa prokuratury przeciwko gangsterowi. Swoją drogą, system zniszczył tekst sędziego w najnowszej odsłonie, który stwierdził, że postępowanie związane z Agosem ma więcej wersji niż Spider-Man. Dowcip bardzo na czasie i niezwykle udany. Do końca tej serii zostały tylko 3 odcinki, ale wszystko wskazuje na to, że dostaniemy kolejną. Niedawno wyciekła informacja o angażu nowej aktorki do obsady, której postać zadebiutować ma w premierze 7. sezonu. Choć CBS żadnych oficjalnych decyzji jeszcze nie podjęło, fani mogą być raczej spokojni, że kilkanaście odsłon „Żony idealnej” jeszcze powstanie. Świeży nabytek ma podobno zastąpić w ekipie Archie Panjabi, której Kalinda po raz ostatni pojawi się w nadchodzącym w maju finale. I zważywszy na obecną sytuację tej postaci, czeka ją śmierć z rąk Bishopa, więzienie albo program ochrony świadków. Jednak znając scenarzystów tego serialu, mogą wymyślić coś zupełnie innego. W każdym razie panna Sharma będzie musiała niedługo opuścić Chicago. Jej final showdown będzie z całą pewnością bardzo ekscytujący. Czekamy! [video-browser playlist="683466" suggest=""] Stacja FX pokazała przedostatni w tym roku odcinek „The Americans”, który był emocjonującym preludium nadchodzącego finału. Posunęły się do przodu wątki związane z technologią Stealth i wojną w Afganistanie (samochodowa scena z morderczym mudżahedinem to prawdziwa perełka), ale Philip i Elizabeth mają poważniejsze sprawy na głowie. W ciekawym kierunku rozwija się opowieść Paige. Jej rodzice bardzo powoli i stopniowo wyjawiają jej kolejne rodzinne tajemnice, ale to tylko kropla w morzu całej prawdy, na którą ich córka nie jest jeszcze gotowa. Liz zabierze ją do Rosji w ostatnim odcinku, co powinno być kluczowym momentem transformacji dziewczyny. Należy jednak pamiętać, że Gabriel w scenie z Claudią (powrót zawsze mile widzianej Margo Martindale) zasugerował, iż może lepiej się z tego programu szpiegów 2.0 wycofać. Mimo że Centrum ma swoje zachcianki, a jego agenci jasne rozkazy, nie jest wykluczone, że staruszek je złamie. Punkt kulminacyjny osiągnęła też historia Marthy. Philip chyba mocno improwizował, ujawniając jej swoje prawdziwe ja. Scena zdejmowania peruki to kwintesencja suspensu i coś fantastycznego. Wydawałoby się, że prościej byłoby zabić bohaterkę w obliczu rychłej dekonspiracji, ale obrał on inną drogę. Czy będzie go to kosztować? W końcu Stan zaczyna już poważnie podejrzewać o coś serialową sekretarkę. Przyszłotygodniowy finał zatytułowany jest „March 8, 1983”. Tego dnia Ronald Reagan po raz pierwszy publicznie nazwał ZSRR „imperium zła”. Szykuje się więc epizod pełen wrażeń, który powinien zapoczątkować szereg interesujących zmian przed 4. sezonem. [video-browser playlist="683468" suggest=""] Za nami drugi z siedmiu finałowych odcinków serialu „Mad Men” i wygląda na to, że postać Dona Drapera jest tu absolutnym priorytetem. Wszyscy inni utrzymują się na razie w cieniu, a najważniejszy jest protagonista i guru reklamy. Gdyby ta ostatnia porcja epizodów była większa, pewnie niespecjalnie przejmowałbym się faktem, że pozostali bohaterowie zostali nieco zaniedbani, ale w obliczu rychłego końca zastanawia mnie pewien brak balansu w opowiadaniu historii. Widać, że Matthew Weiner włożył dużo serca w to, aby odpowiednio zakończyć tułaczkę Dona, i ogląda się to z dużym zaciekawieniem. Na poziomie całości czegoś mi jednak brakuje, a pozostałe wątki są nieco poszarpane. Na przykład perypetie Stana i Peggy oraz ich spotkanie z ekscentryczną panią fotograf można spokojnie nazwać niewnoszącym zbyt wiele zapychaczem. Powrót Megan i jej francuskiej rodzinki był zaś zabiegiem potrzebnym, ale jakże irytującym… Być może było to zamierzone, ale te sceny przypominały nieco operę mydlaną. Taką samą, której eksżona Dona była kiedyś gwiazdą. Są oczywiście w „Mad Men” postacie ważne i ważniejsze, ale naprawdę będę troszkę rozczarowany, jeśli soczystych centrycznych sekwencji (albo i całych odcinków) nie dostaną do końca serialu Roger, Joan i Peggy. To jest moim zdaniem niezbędne, a w dodatku scenarzyści nie powinni mieć większych problemów, aby połączyć je fabularnie z opowieścią Drapera. Nasz antybohater zrobił zaś kolejny krok w kierunku zrozumienia, że jego życie to mało warta wydmuszka i wypadałoby coś w tej kwestii zrobić. Wszystko zaczęło się od znakomitej sceny, w której Don obserwuje z zazdrością modelową rodzinę nuklearną, którą stanowią Betty, dwójka jego młodych synów i Henry, czyli ten, który go zastąpił. To zaś spojone jest klamrą w genialnej końcówce z bohaterem wchodzącym do swojego domu po całym dniu nieobecności tylko po to, aby odkryć, że jest praktycznie pusty – tak jak jego egzystencja. Świetnie zostało to rozegrane, a nas teraz ciekawi jeszcze bardziej, jaki będzie następny krok Dona Drapera. [video-browser playlist="683469" suggest=""] „Saturday Night Live” nie powaliło w tym tygodniu na kolana żadnym skeczem. Nie można nic zarzucić prowadzącej Taraji P. Henson, ale miała tego pecha, że scenarzyści nie byli chyba w najlepszej formie. Więcej tu było raczej niewypałów niż udanych prób rozśmieszenia. Najlepszy był chyba pierwszy skecz wieczoru, czyli parodiowanie Hillary Clinton przez jak zawsze genialną Kate McKinnon. Nie każdy jednak siedzi w polityce, więc powyżej coś, z czym każdy może sympatyzować – kukiełki z Ulicy Sezamkowej i ich gość, Cookie z serialu „Empire”. „SNL” powróci 2 maja, a tuż po amerykańskiej premierze „Avengers: Age of Ultron” gwiazdą programu będzie Scarlett Johansson. „Community” coraz bardziej odkręca kurek absurdu, a 6. sezon ogląda się lepiej z każdym odcinkiem. To jeszcze nie maksimum możliwości Dana Harmona i spółki, ale powolutku się do tego pułapu zbliżamy. Wypalił choćby niedorzeczny pomysł z tym, aby Greendale dokształcało skazańców jednego z amerykańskich więzień, którzy po korytarzach koledżu poruszali się za pomocą tabletów na kółkach. Jeden nawet chciał dopuścić się morderstwa, ale brakło mu mocy, aby zepchnąć Jeffa ze schodów. Prześmieszna to była scena. Tak samo jak bawienie się Britty obsesją Abeda do sztuki filmowej i zaoferowanie mu możliwości nakręcenia jej szalonej imprezy. To się oczywiście cudownie zemściło. Najnowszy epizod był chyba jeszcze lepszy, a szkoła została zhakowana. Najpierw wyciekły maile pani ze stołówki, ale naszej ekipie też się dostało. Wyszła znakomita satyra na ostatnie wydarzenia, jak chociażby atak na Sony. Nie zabrakło też zabawnych nawiązań do zbliżającej się premiery nowych "Avengers", a nawet fajnej parodii „Detektywa”. Komedia platformy Yahoo! to na razie hit i świetna zabawa. Oby tak dalej. [video-browser playlist="683470" suggest=""] I na koniec kilka zdań, jak niemal co tydzień, o „Last Week Tonight with John Oliver” Johna Olivera. Wciąż czekam, aż ktoś z Was napisze, że program HBO ubóstwia tak samo jak ja. W najnowszym odcinku głównym tematem był Urząd Skarbowy, który łączy w sobie dwie najbardziej znienawidzone przez ludzkość elementy: zabieranie naszych pieniędzy i matematykę. Satyryk przyjrzał się bliżej absurdom prawa podatkowego w Stanach Zjednoczonych i stwierdził, że Amerykanie nie powinni postrzegać tych urzędników w złym świetle, bo oni tak naprawdę mają o wiele gorzej. Zresztą zobaczcie sami w materiale powyżej (a przynajmniej końcówkę, w której Michael Bolton wykonuje prześmieszną serenadę dla skarbówki).
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj