Masa seriali w jednym tekście – to główne założenie „Serialowego przeciążenia”, w którym co tydzień znajdziecie luźne spostrzeżenia o popularnych komediach, dramatach czy proceduralach – ich najnowszych odcinkach, ogólnym poziomie i przyszłości. Zaczynamy! Stacja ABC wyemitowała w tym tygodniu finał 1. sezonu serialu Forever, jednej z najbardziej pozytywnych niespodzianek kończącego się sezonu telewizyjnego. Może nie była to produkcja, która grzeszyła dużą oryginalnością, ale wszelkie znane nam motywy podała zgrabnie i z lekkością. Ioan Gruffudd w głównej roli spisał się na medal, a reszta bohaterów tez mogła się wykazać i nie pełniła roli jednowymiarowych pionków. Wszystko fajnie, tylko oglądalność nie dopisała, a my wiele miesięcy zdrżeliśmy czy będzie nam dane obejrzeć dalsze losy przygód nieśmiertelnego Henry’ego Morgana. Cóż, jeszcze do niedawna aktorzy i twórcy mieli jakąś nadzieję na 2. serię, a my razem z nimi. Podobno producenci swoją wizję na kolejne odcinki zaprezentowali i ABC była z tych planów zadowolona. Poziom tegorocznych pilotów miał rzekomo zdecydować, czy znajdzie się dla „Forever” miejsce w jesiennej ramówce. Teraz już wiemy, że nic z tego nie będzie. Serial został oficjalnie skasowany. Łudzić można się tylko, że znajdzie dom na innej stacji/platformie. Na to są jednak małe szanse. Tak czy owak, jeśli miałoby się w istocie okazać, że „The Last Death of Henry Morgan” jest ostatnim rozdziałem tej opowieści, byłbym w stanie taki obrót spraw zaakceptować. To był bardzo dobry finałowy odcinek. Wprawdzie swego rodzaju cliffhanger tu dostaliśmy, ale można z nim żyć, bo ewidentnie sugeruje on, że protagonista w końcu powie Jo prawdę o swojej przypadłości. No i rozprawił się również z Adamem (oby Burn Gorman załapał się teraz do jakiejś innej produkcji – był znakomity). Dało się wyczuć podczas seansu, że twórcy chcieli zaakcentować czegoś kres. Pewnie, aby ewentualne pożegnanie fanów z serialem nie było tak bolesne. Znaleziono na wszystko czas, nawet na fajną scenę rozmowy Morgana z Lucasem, świetnie podsumowując relacje tej dwójki. Spójrzmy też na tytuł. Czyżby broń, która zabiła Henry’ego po raz pierwszy, zrobiła to tez po raz ostatni? Czy jest on teraz zwykłym śmiertelnikiem? Ciekawa zagadka dla widza, którą może zinterpretować według uznania. Żegnaj „Forever”. Było super. Będziemy tęsknić.[video-browser playlist="694173" suggest=""] Zgodnie z oczekiwaniami najnowszy odcinek Mad Men był jeszcze lepszy niż ten zeszłotygodniowy i zaczynam się zastanawiać, czy ten poziom da się jeszcze przebić (choćby genialną końcówkę ze „Space Oddity” Davida Bowiego będzie piekielnie trudno). Świat naszych bohaterów jest w rozsypce po wchłonięciu SC&P przez McCanna i radzą oni sobie z tym bardzo różnie. Pierwsza broń złożyła Joan, która zwyczajnie przestała wierzyć w to, że w branży reklamowej będzie traktowana z należytym szacunkiem. Ta porażka pozostanie z nią na zawsze. W końcu tyle lat próbowała się w tym zawodzie przebić na szczyt, a gdy wydawało jej się, że wreszcie się udało, wszystko trafił szlag. W tym serialu zaznanie szczęścia w jakimkolwiek aspekcie życia to osiągnięcie nie lada, więc gdy to się w jakimś stopniu uda, trzeba to pielęgnować i nie łudzić się, że dostanie się więcej. Joan spaliła most o nazwie „kariera”, ale pozostaje jej rodzina. W zupełnie odwrotnej sytuacji jest Peggy. Życia osobistego ta bohaterka praktycznie nie posiada, ale ambicji jej nie brakuje i wszystko wskazuje na to, że Roger Sterling dodał jej też na tyle pewności siebie, że panna Olson weźmie McCanna za rogi i w ciągu kilku lat pokaże kto tam powinien rządzić. Scena wejścia na kacu do biura była epicka, tak samo jak poprzedzające ją eskapady na wrotkach przy akompaniamencie organów obsługiwanych przez Rogera. Wypełniony absurdem to był moment, który odzwierciedlał absurd całej obecnej sytuacji – protagonistów zagubionych w czeluściach wielkiej korporacji (w budynku mającym chyba tyle pięter do pracowników), która stawia na ilość nie na jakość. Don zauważa to bardzo szybko. Widzi przed sobą jakąś szychę, która - tak jak on sam wielokrotnie robił – wygłasza mowę, która ma zainspirować do reklamowej kampanii. Wszystko przebiega jednak automatycznie, bez werwy, serca, emocji. Nie tak zajmował się tym Draper, który teraz jest tylko jednym z wielu kreatywnych dyrektorów w firmie, którzy łączą się w niewyróżniającą się niczym bezpłciową masę. To jest dla bohatera zawodowe dno, więc zwyczajnie wstaje, wychodzi i rusza na zachód – pewnie do Kalifornii – a nowojorski rozdział swojego życia zostawia w tyle. Czy na stałe? Pewnie dwa finałowe odcinki odpowiedzą na to pytanie. Albo nie. Tu się wszystko może zdarzyć.[video-browser playlist="694175" suggest=""] Zeszłotygodniowy odcinek serialu The Good Wife zwiastował nowy początek dla Alicii Florrick i dokładnie to otrzymaliśmy w nowej odsłonie, która była spokojnym, ale dobrym preludium wielkiego finału 6. sezonu. Produkcja wraca do korzeni i widać to na każdym kroku. Tym razem zaakcentowano to dzięki użyciu retrospekcji, które przypomniały nam czasy rywalizacji Alicii i Cary’ego oraz dni, kiedy Kalinda i główna bohaterka były jeszcze świetnymi przyjaciółkami. Zresztą coś mi mówi, że to sentymentalne podejście do postaci, w którą wciela się Archie Panjabi, nie wróży jej najlepiej. Mike Colter (Lemond Bishop) też przecież zajęty będzie w najbliższym czasie graniem komiksowego Luke’a Cage’a, więc pojedynek na śmierć i życie pomiędzy tą dwójką jest jak najbardziej możliwy. Takich aktorów powinno się pożegnać z pompą. Przez chwilę Alicia faktycznie zastanawiała się czy przypadkiem nie zabrać się za pisanie książki, ale jednak prawo jest dla niej zbyt ważne. Musi zacząć niemal od zera, ale jest na to gotowa. Zapytała Finna czy ten założy z nią nową firmę i ciekawe co z tego wyjdzie. Nie miałbym nic przeciwko, żeby to wypaliło, bo im więcej Matthew Goode’a na ekranie, tym jeszcze lepiej ogląda mi się ten wspaniały serial. Czekamy więc na ostatni odcinek i oczywiście na oficjalne zamówienie kolejnej serii. Scarlett Johansson niestety nie spisała się najlepiej w roli prowadzącej Saturday Night Live. Starała się jak mogła, ale skecze z nią zwyczajnie nie były śmieszne, nawet ten o komedii romantycznej z marvelowską Czarną Wdową. Najlepiej wypadły scenki bez jej udziału, jak choćby cold open dotyczące bokserskiej walki stulecia (też Wam się wydaje, że takowe wypadają przynajmniej dwa razy w roku) Mayweather v Pacquiao. Jednak najzabawniejsza była chyba parodia serialu „Game of Thrones”, której gwiazdami była najgorętsza para Westeros – Sam i Gilly (na wszelki wypadek, uwaga na spoilery).[video-browser playlist="694177" suggest=""] Naturalnie przechodzimy od „SNL” do kryminału ABC pt. Castle, który w przedostatnim odcinku 7. sezonu postanowił w zabawny sposób nawiązać do hitu NBC. Bohaterowie zajęli się morderstwem za kulisami fikcyjnego programu „Saturday Night Tonight”. Aluzji było tu mnóstwo – choćby do nieco ekscentrycznego Lorne’a Michaelsa (twórcy komediowego show) czy Eddiego Murphy’ego. Nathan Fillion też chyba chciał skorzystać z niepowtarzalnej okazji i dać twórcom legendarnej produkcji powód, aby wreszcie zaprosili go do bycia gospodarzem. Oj, należy mu się! Taka historia oczywiście przełożyła się na mnóstwo śmiechu. Rewelacyjne były sceny z Beckett, jak choćby moment, w których flirtuje z hollywoodzką gwiazdą albo ten z naśladującą jej ruchy aktorką. Nawet Carly Rae Jepsen zaliczyła gościnny występ, aby zaśpiewać swoje urocze „I Really Like You”. W świecie Ricka i Kate jest więc na ten moment spokojnie i szczęśliwie, ale scenarzyści chyba chcieli im przed końcem serii dać jakieś powody do radości, bo finał zapowiada fabułę o wiele bardziej poważną i niektóre wątki pewnie definitywnie kończącą. W końcu 8. sezon zamówiono dopiero kilka dni temu, na długo po zakończeniu zdjęć. Ciekawe co wymyślili. Czytaj także: „Castle”, „Chirurdzy”, "Skandal” – ABC kontynuuje swoje seriale Last Week Tonight with John Oliver Johna Olivera zaoferował materiał bardzo na czasie, bo o przedwakacyjnych szkolnych testach wszelakiego rodzaju. U nas też przecież właśnie trwają matury i wszyscy, którzy z tego powodu narzekają powinni obejrzeć poniższe wideo, aby przekonać się, że amerykańska młodzież ma o wiele gorzej. Czy jest coś na czym te przeklęte korporacje nie próbują zarobić?[video-browser playlist="694182" suggest=""] Na koniec komedia FOX-a New Girl, która wyemitowała fantastyczny finał 4. sezonu. Wszelkie najważniejsze motywy związane z odejściem Damona Wayansa Jr. zostały załatwione w poprzednim tygodniu i zostało tylko pożegnanie bohatera i wyprawienie go do Nowego Jorku, co oczywiście w różny sposób wpływa na każdą postać z osobna. W efekcie zrobiło się z tego poruszające, zabawne (Winston rządzi!) i znakomicie poprowadzone love story. Cece i Schmidt znów są razem, a furtka na zejście się Jess i Nicka została szeroko otwarta. To wszystko świetnie sprawdziło się jako zwieńczenie tej serii, ale mam w pamięci przeciętny 3. sezon, w którym królowały właśnie wątki miłosne, więc mam pewne obawy co do dalszego rozwoju tej historii. Tym jednak martwić będziemy się jesienią, gdy komedia rozpocznie swój nowy rozdział. Ten właśnie zakończony oceniam na piątkę z plusem. To był super sezon.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj