Simon Bisley zaczął swoją przygodę z rysowaniem w wieku 6 lat. Najwidoczniej od razu okazało się, że ma do tego ewidentny talent, bo wszystkiego w tej dziedzinie nauczył się sam. Jego próba ukończenia Banbury Art College zakończyła się niepowodzeniem. Nie od razu jednak odkrył swoją właściwą drogę. Wcześniej pracował jako kierowca ciężarówek, a nawet jako zapaśnik. Jego przygoda z komiksami rozpoczęła się od dość dziwnego incydentu. Choć czytając jego biografię, można dojść do wniosku, że całe jego życie to zbiór przedziwnych wypadków. Jeszcze jako student, Bisley przesłał do brytyjskiego wydawnictwa 2000 AD swój rysunek przedstawiający robota trzymającego na rękach dziecko. Podobno ten szkic zainspirował Pat Mills, ojca chrzestnego brytyjskich komiksów, do wznowienia serii A.B.C. Warriors. To właśnie z tym komiksem do dziś często kojarzone jest nazwisko Simona Bisleya. Historia robotów zaprojektowanych z myślą o wojnach atomowych, przyniosła rysownikowi zasłużone laury. Kolejne projekty również były strzałami w dziesiątkę. Slaine, komiks, przy którym pracował, opowiadał o losach fantastycznego bohatera, a stworzony został na podstawie celtyckich mitów. Postać ta stała się tak popularna, że na jej podstawie stworzono gry, powieści, a nawet piosenkę. Kolejne wydawnictwo, w które zaangażowano brytyjskiego rysownika, Judge Dredd: The Complete Case Files to wręcz komiksowa klasyka. Tytułowy bohater historii żyje w mieście przyszłości, gdzie pracuje jako oficer organów ścigania. Jest bezwzględny w wykrywaniu, ściganiu, aresztowaniu i karaniu przestępców. Jego postać jest na tyle popularna, że odniesienia do niej często pojawiają się w brytyjskiej debacie publicznej. Jednak Bisley nie do końca był usatysfakcjonowany z tej współpracy. Wciąż szukał dla siebie większej swobody. W swojej twórczości lubi działać intuicyjnie i nie chce dopasowywać się do sztywnych reguł narzucanych przez innych. W 1997 roku związał się z magazynem Heavy Metal, na łamach którego ukazują się komiksy z gatunku science fiction i fantasy. Twórcy czasopisma podkreślają, że zależy im na wysokiej wartości artystycznej, a przy tym nie unikają poruszania różnorodnych tematów. Swoboda artystów wydaje się być tutaj priorytetem i pewnie właśnie dlatego Bisley tak świetnie odnalazł się jako jeden z twórców zamieszczających swoje prace w Heavy Metal. Współpraca z magazynem okazała się na tyle owocna, że trwa do dziś. Współpracując z Simonem Bisleyem, raczej trudno liczyć na wyłączność. Autor bardzo ceni sobie swobodę i wolną twórczość. Mimo wszystko jego rysunki zrobiły tak duże wrażenie na szefach DC Comics i Marvel Comics, że ci mimo iż lubią w swoich umowach zawierać odpowiednie klauzule, tym razem z nich zrezygnowali. W uniwersum Marvela Bisley zajmował się serią X-men oraz Incredible Hulks. Była to jednak dość krótka kooperacja. Inaczej sytuacja wyglądała z DC, gdzie Bisley miał więcej okazji do błyśnięcia talentem. Została mu przydzielona praca nad postacią Batmana, a także nad bohaterem, który długo jeszcze będzie kojarzył się z kreską brytyjskiego rysownika. Oczywiście chodzi o Lobo, tajemniczego złoczyńcę, przybysza z kosmosu i ulubionego bohatera DC samego Stana Lee. W latach 90. popularność Lobo zadziwiła nawet jego twórców. W zamierzeniu miała to być parodia marvelowskiego Wolverina. Zabijanie było dla niego celem samym w sobie. Przemoc sprawiała mu wręcz niewyobrażalną przyjemność. Lobo był arogancki i egocentryczny. Był ostatnim ze swojego gatunku, właściwie tylko dlatego, że dla zabawy zabił pozostałych obywateli swojej planety. Trudno znaleźć w jego historii cokolwiek, co mogłoby zjednywać do niego sympatię czytelników. Z pewnością można zaliczyć go do grona najbrutalniejszych postaci, jakie kiedykolwiek pojawiły się na kartach komiksów. Przy tym wszystkim Lobo nie grzeszy inteligencją i właśnie dlatego zdarzało mu się być bohaterem przekomicznych scen. Lobo można by uznać za symbol całej twórczości Simona Bisleya. Jego rysunki, podobnie jak jego najsłynniejszy bohater, są dzikie i nieprzewidywalne. Nie brakuje w nich mrocznych, mrożących krew w żyłach elementów. Współpraca z nim musi przypominać przejażdżkę kolejką górską. Nigdy nie wiadomo, czym tym razem brytyjski rysownik zdecyduje się zaskoczyć. W wywiadach często podkreśla, że woli tworzyć ilustracje do dość luźnych scenariuszy, aby jak najwięcej wnieść w daną historię własnych emocji i odczuć. Nie ma się co dziwić, skoro jako swoje inspiracje wymienia takich twórców jak Gustav Klimt, Salvador Dali czy Bill Sienkiewicz. Simon Bisley jest nie tylko ulubieńcem całej rzeszy fanów, ale także krytyków. W 1992 roku otrzymał nagrodę im. Willa Eisnera, która w świecie komiksów jest odpowiednikiem Oscara. Bisley został uznany za artystę roku za rysunki do komiksu– Sąd nad Gotham, który był crossoverem Batmana i Sędziego Dredda.
Źrodło: Comic Vine
+2 więcej
Co ciekawe Simon Bisely jest artystą, który nie lubi zamykać się także w gatunkach, które tworzy. Jego drugą wielką miłością jest muzyka. Bisley od zawsze skłaniał się ku cięższym brzmieniom. Zadeklarowany fan rocka i metalu, zasłynął z projektowania okładek płyt oraz scenografii do kilku teledysków. Podobno prywatnie gra na perkusji. Najwidoczniej zarówno w muzyce, jak i w komiksach stawia na konkretne przeżycia. Ostatnio jednak zaskoczył wszystkich swoich fanów, angażując się w projekt z zupełnie innej dziedziny niż ta, w której do tej pory tworzył. W 2011 roku ukazała się Biblia sygnowana jego nazwiskiem, zbiór ilustracji inspirowanych Starym i Nowym Testamentem. Jest to autorska interpretacja tematyki chrześcijańskiej, o którą, ku zaskoczeniu wszystkich, pokusił się Bisely. Fanów z Polski na pewno zainteresuje fakt, że brytyjski rysownik ma także polskie korzenie - jego mama była Polką. Bisley przyznaje, że język polski nie jest mu obcy, ale zna w nim tylko nieprzyzwoite słowa. Wszystko to dlatego, że mama używała ojczystego języka tylko w czasie domowych awantur.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj