Główną bohaterką Kirstie jest diwa z Broadwayu, Madison Banks. Jej idyllę zakłóca wizyta postaci z przeszłości – w drzwiach pojawia się jej syn Arlo, którego 26 lat wcześniej oddała do adopcji. Za namową przyjaciół zaprasza mężczyznę do domu i przekonuje, by został na Manhattanie. Premiera serialu w środę 2 kwietnia o 22.30 w Universal Channel.

DAWID RYDZEK: Kirstie Alley jest największą gwiazdą zarówno w serialu, jak i poza nim. Jak się z nią pracuje?

ERIC PETERSEN: Skłamałbym, jeśli powiedziałbym, że nie denerwowałem się przed poznaniem jej. Kiedy po raz pierwszy się spotkaliśmy, od razu się uśmiechnęła, podeszła do mnie i radośnie się przedstawiła. Pochodzimy z tej samej części kraju, więc wychowaliśmy się w podobnym środowisku, co sprawiło, że od razu się ze sobą zgraliśmy.

Nie patyczkujecie się z Kirstie w serialu. Od pierwszego odcinka słyszymy, jak to grana przez nią Maddie ma już swoje lata i kilogramy oraz nie wylewa za kołnierz. To bardzo odważne!

Kirstie, grając tę nieco przesadzoną wersję siebie, pokazuje spory dystans do swojej osoby. Na pewno pomaga jej w tym fakt, że jest szalenie pozytywnym człowiekiem. Każdego dnia przychodzi na plan i rzuca: "Ależ mamy szczęście, że mamy taką fantastyczną pracę!". Ma świetne poczucie humoru. Potrafi zażartować właściwie ze wszystkiego, w tym często właśnie z siebie samej.

Ona i Rhea Perlman przez lata występowały w "Zdrówku". Oglądałeś ten serial, gdy byłeś młodszy?

Na premierową emisję się nie załapałem, bo byłem wtedy jeszcze zbyt młody, ale po pewnym czasie dzięki powtórkom i tak obejrzałem chyba wszystkie odcinki. Praca przy Kirstie to dla mnie nie tylko wielka szansa – to też ogromny zaszczyt. Praca z osobami znanymi ze "Zdrówka" to już spełnienie marzeń, a na dodatek w obsadzie jest również Michael Richards z Kronik Seinfelda.

Seinfeld w Stanach Zjednoczonych to chyba najważniejszy sitcom.

Zdecydowanie. Był popularny od samego początku, ale po kilku latach wkroczył na zupełnie nowy poziom. Seinfeld stały się czymś, co zwało się "serialem przy dystrybutorze wody". Taka produkcja stawała się przedmiotem dyskusji w każdym zakładzie pracy. Od początku lat 90. wszyscy zbierali się w jednym miejscu (przy wspomnianym dystrybutorze) i wymieniali się opiniami na temat zupowego nazisty, koszuli z żabotem czy innych słynnych motywów z Kronik Seinfelda. Ten serial poza tym zmienił gatunek sitcomu na zawsze. Jego slogan brzmiał "to serial o niczym" – i rzeczywiście tak było. Twórcy snuli po prostu niezobowiązujące historie, z czasem coraz bardziej zwariowane. Tym samym mocno przesunęli granice tego, co można było pokazać i jak abstrakcyjne rzeczy w czasie tych 20 minut opowiedzieć.

W Polsce Seinfeld nie zdobyły zbyt wielkiej popularności. Dla nas najważniejszym sitcomem są Friends.

Ach, oczywiście, to też jeden z najlepszych seriali komediowych w historii. Myślę, że razem ze "Zdrówkiem" i Kronikami Seinfelda stoją na sitcomowym podium. Tuż poza nim pewnie znalazłoby się "Wszyscy kochają Raymonda" i – nieco bardziej wiekowe, ale wciąż znakomite – "All My Children".

Telewizja się zmienia, a seriale stają się bardziej dojrzałe i skomplikowane. Jednym z niewielu stałych elementów wydają się być właśnie sitcomy.

Wszystkie tzw. procedurale rozgrywają się w sądzie, szpitalu czy na komisariacie – zawsze jest to miejsce pracy. Akcja większości sitcomów z kolei rozgrywa się w domu. Rodziną mogą być biologiczni krewni, opiekunowie zastępczy lub grupa przyjaciół. I to właśnie ta rodzinna atmosfera tak mocno angażuje wszystkich oglądających. Dom jest czymś bardzo ważnym dla absolutnie każdego i w pewnym sensie możemy nazwać go nawet sferą intymną. Te wartości symbolizuje salon – miejsce, gdzie rozgrywa się znaczna część wszystkich sitcomów.

Wasz salon jest pod ciągłą obserwacją – Kirstie jest kręcone przed publicznością na żywo. Dzięki temu łatwiej jest grać?

Łatwiej jest grać lepiej. Łatwiej jest robić lepszy serial. Publiczność pod pewnymi względami może być zmorą dla producentów, ale ostatecznie i im to wychodzi na dobre. Jasne, można śmiech dodać w postprodukcji i zaoszczędzić na angażowaniu widzów na czas zdjęć. Tylko przez to potem można ostatecznie dużo więcej stracić i wyprodukować coś, co zwyczajnie nie jest dobra, a w wypadku Kirstie – śmieszne. Przed przeprowadzką do Hollywood przez wiele lat pracowałem w teatrze w Nowym Jorku i choć pozornie może to brzmieć nieprawdopodobnie, granie w sitcomie jest czymś bardzo podobnym. Zarówno tam, jak i tu do aktorów natychmiastowo dociera reakcja widzów. Chwilę po wypowiedzeniu kwestii już się wie, czy żart "chwycił" tak jak powinien. Jeśli nie, jest szansa na poprawienie go lub podmianę na coś innego.

Kirstie Alley w serialu gra broadwayowską gwiazdę, a – jak na ironię – to ty jesteś jedynym członkiem obsady z doświadczeniem na Broadwayu.

Kirstie pracowała kiedyś w teatrze, ale jest znana głównie ze swoich ról filmowych i telewizyjnych. Ja większość swojego życia spędziłem w Nowym Jorku, grając w wielu różnych spektaklach, z czego najpopularniejszy to "Shrek: The Musical". Jest to o tyle zabawne, że czasem, gdy w scenariuszu pojawiają się jakieś sceny z Maddie dotyczące jej występów na Broadwayu, mówię scenarzystom: "To tak nie wygląda" albo "To odbywa się nieco inaczej". Pisanie zostawiam im, choć zdarza się, że podrzucę coś zabawnego, co można wykorzystać.

Twórcy Kirstie znaleźli sposób, by wykorzystać twój talent wokalny. W trzecim odcinku śpiewasz "Total Eclipse of the Heart".

Kiedy zostałem obsadzony, scenarzyści przyszli do mnie i powiedzieli mi, że spróbują wymyślić jakiś sposób, żebym mógł coś zaśpiewać. Szukaliśmy piosenki, która w serialu zyska jakieś nowe znaczenie, będzie śmieszna i będzie mogła ją zaśpiewać także Kirstie. "Total Eclipse of the Heart" spełniało wszystkie te wymogi, a poza tym było też wspaniałym, szeroko znanym utworem. Ciekawie było się z nim zmierzyć, nawet jeśli to tylko sitcom, gdzie wokal nie jest najważniejszy.

Kiedy znów zobaczymy śpiewającego Arlo?

Wszyscy mnie o to pytają! Nie wiem, na razie to był tylko ten jeden raz, aczkolwiek liczę, że scenarzyści znajdą coś dla mnie w drugim sezonie.

Jeśli nie śpiewanie, to co przyciągnęło się do Kirstie i sprawiło, że porzuciłeś Nowy Jork?

Początkowo nie miałem wcale takiego zamiaru. Grałem właśnie w kolejnej swojej sztuce na Broadwayu, gdy mój agent zadzwonił do mnie i powiedział, że ma dla mnie świetną rolę. Co ciekawe, wydaje mi się, że widział mnie w roli Arlo, ponieważ w pierwszej wersji scenariusza pilota do Kirstie w jednej ze scen Maddie – po tym, gdy mój bohater wkroczył już do jej życia – mówi: "O nie, on nie może być moim synem, wygląda jak Shrek!". To porównanie z ogrem było po prostu obraźliwym stwierdzeniem, mój agent zaś potraktował je dosłownie. Jako że Shreka grałem już wcześniej w broadwayowskim musicalu, najwyraźniej pomyślał, że będę idealny do tej roli. 


[image-browser playlist="585737" suggest=""] Premiera Kirstie w środę 2 kwietnia o 22.30 w Universal Channel.








To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj