Przeszłość jako taka nie jest już atrakcyjna? Cóż, trzeba ją odrobinę... unowocześnić. Nie na darmo wymyślono przecież steampunk, będący już nie tylko odgałęzieniem któregoś z głównych nurtów literackich, ale pełnoprawnym tworem popkultury.
Steampunk to nic innego jak jedna z odnóg fikcji spekulatywnej, pozornie poszukująca odpowiedzi na pytanie co by było gdyby?; pozornie, bo w rzeczywistości wcale nie stara się podobnych kwestii roztrząsać. Opowieści takowe osadzone są przeważnie w świecie alternatywnym, będącym odbiciem tego naszego, rządzącym się tymi samymi prawami chemii, biologii czy fizyki, z jedną zasadniczą różnicą, którą świadczy o ich odrębności i wyjątkowości. Otóż karkołomne teorie naukowe wiktoriańskich wynalazców okazały się tutaj efektywne, wprowadzono je w życie i w steampunkowym uniwersum, tak jak i dzisiaj, dostępne są różnorakie ustrojstwa umożliwiające chociażby podniebne podróże. Nieprzypadkowo za setting podobnych opowieści służy często miejsce przypominające dziewiętnastowieczną Wielką Brytanię albo wręcz jej dosłowny, lustrzany odpowiednik, wszak to czasy rewolucji industrialnej i narodzin literackiego science-fiction, choć nie jest to oczywiście regułą. Siłą steampunku jest bowiem jego niejednolitość i spore zdolności adaptacyjne. Łatwo przenieść go na grunt jakiegokolwiek gatunku literackiego czy filmowego, co udowadniają chociażby różnorakie wybryki Hollywoodu na przestrzeni lat.
Obecnie do klasyki kina steampunkowego zalicza się niekiedy wczesne produkcje wyrosłe na gruncie literatury spisanej piórem autorów określanych dzisiaj mianem pionierów fantastyki naukowej, jak chociażby Juliusz Verne, Herbert George Wells czy Mary Shelley, co może być odczytane jako błąd spowodowany usilną chęcią klasyfikacji i systematyzacji. Ani Frankenstein (1931), ani 20000 mil podmorskiej żeglugi (1954), ani Maszyny czasu (1960) nie można nazwać steampunkiem z prostej i oczywistej przyczyny – materiał źródłowy wybiegał w przyszłość, a steampunk dotyka przeszłości, to udawanie, a nie przewidywanie, a więc profetyczny aspekt science-fiction jest tutaj praktycznie nieobecny, bo zbędny. Steampunk charakteryzuje brak celowości, steampunk ma wyglądać, a nie myśleć, choć oczywiście dostarcza autorom wielu użytecznych narzędzi narracyjnych, do tego niezwykle atrakcyjnych, świeżych, nowych, zdolnych zmienić naszą optykę amerykańskiej mitologii kowbojskiej (Wild Wild West), klasyki powieści awanturniczych (The Three Musketeers) czy wiktoriańskiego kryminału (Sherlock Holmes). Czy podobny lifting jest naprawdę tym z ducha kinowym opowieściom faktycznie niezbędny?
Wydaje się, że w dobie szalejących efektów specjalnych, kiedy to na ekranie za pomocą komputera można pokazać niewyobrażalne, steampunk spadł filmowcom z nieba – estetyka, w której wszystko jest dozwolone, istny nowy świat, wcześniej nieeksplorowany. Z początku steampunk nazywano science-fiction ery wiktoriańskiej, ale dzisiaj to niezwykle chłonne odgałęzienie głównego nurtu fantastyki naukowej (albo po prostu fantastyki) znalazło swoje własne, zupełnie niezależne i samodzielne rozwinięcie – oczywiście nie tylko w kinie. Owa retrofuturystyka umożliwia intertekstualną zabawę historią i literaturą, snucie alternatywnych, ale spójnych stylistycznie wizji odnośnie przeszłości, a nie przyszłości, co jest swoistym novum. Znamienne, że kino w swoich próbach przejęcia steampunku często musi posiłkować się prozą. Nie zubaża to rzecz jasna samego dzieła, obrazuje jedynie fascynację wyniesioną z literatury estetyką, z którą film dopiero zaczyna poważniejszy flirt. Ciekawym przykładem jest chociażby The Prestige, nakręcony przez Christopher Nolan na podstawie powieści Christopher Priest, jedynie podszyty steampunkiem, a jednak niemogący się bez niego obejść. Na drugim planie pojawia się w filmie sam Nikola Tesla, słynny wynalazca i inżynier (grany przez Davida Bowiego), przeprowadzający eksperymenty z, a jakżeby inaczej, elektrycznością. Oświetlony lampami gazowymi Londyn zestawiono w Prestiżu z wybiegającymi w przyszłość marzeniami o maszynie do teleportacji, która okaże się dla fabuły kluczowa. I choć elementy steampunkowe nie składają się u Nolana na koherentny obraz przedstawionego świata, są jego podporą.
Nie inaczej było też chociażby w Stardust (zrealizowanym na podstawie powieści Neil Gaiman) czy czerpiącym z literatury wiktoriańskiej i dokonań amerykańskiego kina grozy Van Helsing. W obu filmach obecne są wyraźne akcenty steampunkowe, które służą za swoistą zaprawę, spoiwo wiążące fabularne wątki, stają się narzędziami narracyjnymi, udowadniającymi, że steampunk sprawdza się tak samo dobrze w fantasy czy filmie akcji (pomijając oczywiście samą kwestię krytycznej oceny tych filmów). Steampunk z całym inwentarzem przygarnęła nieudana, chaotyczna adaptacja powieści Philip PullmanThe Golden Compass (w naszych księgarniach także jako „Zorza północna”). Tutaj już cały świat przedstawiony przyklejoną ma etykietkę krzyczącą STEAMPUNK – wizja Pullmana jest niesamowicie spójna, a jednocześnie różnorodna i jej bogactwa film nie zdołał, niestety, oddać. W tym świetle interesujący jest także przypadek adaptacji Maszyny czasu H.G. Wellsa z 2002 roku – film został nakręcony z pełną świadomością estetyki steampunk, w przeciwieństwie do poprzednika sprzed czterech dekad, tym samym powieść dopiero steampunk zapowiadająca została przez zwiastowaną przez siebie zmianę wchłonięta.
Steampunk, zapewne z racji budżetowych, jest domeną kina amerykańskiego, co nie oznacza, że inne kinematografie nie próbują korzystać z jego dobrodziejstw – francuskie Miasto zaginionych dzieci jest już dzisiaj uznawane przecież za klasyk filmy europejskiego. Późniejsze próby francuskich reżyserów, czyli Vidocq czy Les Aventures extraordinaires d'Adèle Blanc-Sec, nie były już tak udane, choć nie ze względu na mniejszą pieczołowitość w oddaniu realiów steampunkowego świata, ale miałkość scenariusza. Aby nieco zreanimować Paryż przykryty kłębami pary, potrzeba było... Amerykanów. To w Hollywood powstała nowa wersja Trzech muszkieterów Aleksandra Dumasa, inspirowana steampunkiem, który pozwala na na umieszczenie starych bohaterów w zupełnie odmiennym niż do tej pory kontekście – na podobnym pomyśle działa też zresztą Sherlock HolmesGuy Ritchie. W tym przypadku steampunk umożliwia poszerzenie popkulturowej mitologii, wzbogacenie jej o kolejny rozdział, powrót do spekulacji i tego kanonicznego dla fantastyki pytania co by było gdyby?, w centrum stawiając jednak postaci znane z kultury popularnej, a nie historii, co pozwala na ich reinterpretację. Innymi słowy: związany ściśle z przeszłością, steampunk stał się integralną częścią przyszłości kina rozrywkowego.
Bartek Czartoryski. Redaktor wydania weekendowego, samozwańczy specjalista od popkultury, krytyk filmowy, tłumacz literatury. Prowadzi fanpage Kill All Movies.