Myśląc o duńskim kinie psychologicznym, od razu widzę przed oczami twórczość Susanne Bier. Przez wielu krytyków oraz fanów kina postrzegana jest jako specjalistka od dramatów psychologicznych. Muszę tutaj przyznać, że tkwi w tym ziarno prawdy, ale dla mnie Bier jest przede wszystkim mistrzynią opowiadania o miłości. Żeby nie było, nie chodzi mi o komedie romantyczne (chociaż reżyserka ma dryg również do wyważonych i zabawnych gagów), ale o miłość trudną, często niszczącą oraz nieprzewidywalną.
Mogłoby się zdawać, że
Dunka w swojej karierze doświadczyła już wszystkiego. Zadebiutowała w 1991 roku filmem
Freud flyttar hemifrån… Zarówno debiut, jak i kilka kolejnych zrealizowanych produkcji (między innymi Pensionat Oskar, Sekten czy Życie to szlagier) nie przyniosły jej dużego rozgłosu, ale pozwalały na eksperymenty między gatunkami filmowymi oraz poszukiwanie własnego stylu. Stopniowo zdobywała kolejne szczyty: znajomości w środowisku (długoletnia przyjaźń i współpraca z reżyserem i scenarzystą Andersem Thomasem Jensenem), coraz bardziej kasowe nazwiska w obsadach w swoich produkcjach (Mads Mikkelsen, Nikolaj Lie Kaas, Ulrich Thomsen, Trine Dyrholm, czyli duńska śmietanka aktorska, a później hollywoodzka – Pierce Brosnan, Olivia Colman, Tom Hiddleston czy Nicole Kidman). Zdobyła też Oscara (za film
Andersem Thomasem Jensenem w 2010 roku w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny) oraz… zajęła się realizacją seriali (i to piekielnie dobrych!).
Przełomowy w karierze Dunki okazał się rok 2002. Właśnie wtedy zrealizowała, według zasad Dogmy 95, film
Otwarte serca, dzięki czemu nawiązała współpracę z Andersem Thomasem Jensenem, który, jak pokaże przyszłość, napisze scenariusze do wszystkich najważniejszych filmów Susanne Bier. Twórcy wypowiadali się o sobie wzajemnie i swojej współpracy bardzo ciepło i z szacunkiem. Nigdy też nie ukrywali, że często miewali inne koncepcje lub pomysły, które wypracowywali na kompromisy, aby usatysfakcjonować każdą ze stron. Duet Bier-Jensen w Otwartych sercach udowodnił, że jest w stanie tworzyć fantastyczne kino, skupiające się przede wszystkim na relacjach między bohaterami oraz, no właśnie, miłości.
W
Otwartych sercach wiążą się ze sobą losy dwóch par: szczęśliwego małżeństwa Nielsa (Mads Mikkelsen) i Marie (Paprika Steen) z trójką dzieci oraz młodych narzeczonych Cecile (Sonja Richter) i Joachima (Nikolaj Lie Kaas). Ich życia zmieniają się całkowicie w obliczu nieszczęśliwego wypadku. Marie potrąca samochodem Joachima, co skutkuje poważnym urazem kręgosłupa oraz paraliżem. Załamany chłopak próbuje zrazić do siebie swoją narzeczoną, aby mogła dalej żyć normalnie. Niels pracuje w szpitalu, w którym wylądował Joachim, co wykorzystuje Marie, borykająca się z wyrzutami sumienia. Prosi męża o to, aby porozmawiał z Cecile oraz zaproponował jej wsparcie. Młoda dziewczyna bardzo szybko przywiązuje się do lekarza i stopniowo przelewa swoją miłość do Joachima na Nielsa. Niewygodna sytuacja bohaterów oraz surowa stylistyka Dogmy w połączeniu dają niesamowity efekt intymności oraz poczucie empatii do bohaterów. Nie jestem w stanie powiedzieć, ile razy w trakcie oglądania tego filmu denerwowałam się w duchu na każdą z postaci. Jednak ich zachowanie zawsze wychodziło z potrzeby bliskości oraz strachu przed paraliżującą samotnością.
Niels, choć wydawać by się mogło, że ma tu najwięcej za uszami, wzbudza sympatię. Oczywiście, stawia na szali swoje szczęśliwe życie rodzinne, ale jego zaangażowanie w związek z młodą Cecile jest ogromne i trudno nie uwierzyć jego łzom, kiedy błaga dziewczynę o to, aby go nie zostawiła. Można zaryzykować stwierdzenie, że w imię tego uczucia (platonicznego, ulotnego czy prawdziwego – to już myślę kwestia indywidualnej interpretacji) oddaje wszystko, co ma. Jest bardzo czuły i uczuciowy. Początkowo kontakt z Cecile raczej go stresuje, niż intryguje. Jednak wraz z każdym kolejnym spotkaniem zaczyna się coraz bardziej zakochiwać, doprowadzając się niemal do szaleństwa. Marie, sprawczyni wypadku oraz żona Nielsa, długo nie może się pogodzić z sytuacją, której była winna i właściwie to ona zmusza męża do tego, żeby poświęcił cierpiącej Cecile więcej czasu. Wydaje się ślepa na zdradę. Jej oddanie mężowi jest bezgraniczne, co widać później, kiedy Marie porzuca całą swoją godność i błaga Nielsa, żeby z nią został. Joachim zaś ukrywa swój ból i cierpienie w agresji, opryskliwości oraz wulgarności. Zraża do siebie narzeczoną, żeby dać jej szansę na normalne życie. Z czasem dochodzi jednak do wniosku, że brakuje mu jej odwiedzin i tęsknota staje się silniejsza od rozsądku.
Zdecydowanie najciekawszą postacią jest właśnie Cecile. Dziewczyna, szaleńczo zakochana w Joachimie, bardzo długo toczy z nim walkę. Próbuje za wszelką cenę udowodnić mu, że jego paraliż nie jest przeszkodą do ich miłości. Cecile sprawia wrażenie bardzo dojrzałej jak na swój wiek. Mimo krzywd, które umyślnie wyrządza jej Joachim, nie poddaje się i wciąż zabiega o jego atencję. Znajomość z Nielsem jest dla niej o tyle ważna, że poza narzeczonym nie miała nikogo. Mężczyzna, który stał się dla niej wsparciem, pod wpływem wielu impulsów oraz emocji stał się naczyniem, w które Cecile przelała swoją całą miłość, ale także ból i tęsknotę. Mimo rozwijającego się związku z Nielsem dziewczyna reaguje na każdy, chociaż najmniejszy znak od Joachima i toczy wewnętrzną walkę ze swoimi uczuciami.
Otwarte serca to film bardzo niewygodny. Susanne Bier nakreśliła problem niemoralny, bezwzględny i z reguły uważany za godny pogardy – zdrada, która zniszczyła życie wielu ludziom naokoło. Jednak siła kina Bier polega na tym, że potrafi tak poprowadzić swoich aktorów i stworzyć tak ludzkich bohaterów, że ciężko się z nimi nie identyfikować oraz nie mierzyć się z własnym wewnętrznym dylematem: czy można tutaj mówić o moralności? Jak sama zachowałabym się w takiej sytuacji?
Problem trudnych relacji oraz uczuć porusza kolejny film Dunki (moim zdaniem najlepszy w jej twórczości) –
Bracia z 2004 roku. Za scenariusz po raz kolejny odpowiada Anders Thomas Jensen, a w rolach głównych wystąpili fantastyczni aktorzy: Nikolaj Lie Kaas (Jannik), Ulrich Thomsen (Michael) oraz Connie Nielsen (Sarah). Produkcja została obsypana nominacjami na festiwalach filmowych w Sundance czy San Sebastian, a muzyka filmowa zgarnęła nagrodę w Cannes. Susanne Bier znowu brawurowo zagrała na emocjach widzów, karmiąc ich problemami, które wydają się nie do rozwiązania.
Michael i Sarah są szczęśliwym małżeństwem z dwiema uroczymi córkami. Para jest sobie oddana, tworzą razem piękną i poukładaną rodzinę. Michael jest żołnierzem, który często wyjeżdża na misje do Afganistanu. Jannik zaś jest bratem Michaela i czarną owcą w rodzinie. Ciągle porównywany jest do idealnego brata. W trakcie jednej z pokojowych misji Michael zostaje uznany za zmarłego. Jannik postanawia zaopiekować się szwagierką oraz dziewczynkami. Mężczyzna niesamowicie szybko dojrzewa i zakochuje się w Sarah. Prawdziwy dramat zaczyna się w momencie, kiedy okazuje się, że Michael przeżył i wraca do kraju…
W
Braciach duńska reżyserka po raz kolejny udowadnia, że jest specjalistką od opowiadania trudnych historii, skupiających się na niewygodnych relacjach. Ponownie niesamowicie płynnie poprowadziła aktorów, dając widzom obraz ludzi pogubionych we własnych uczuciach, zagubionych w relacjach między sobą. Momentami wydaje się, że im większe starania bohaterów, tym głębiej pogrążają się w beznadziei. Dodatkowym atutem produkcji są ogromne zmiany, które przechodzą Michael, Sarah i Jannik. Ale po kolei…
Michael od początku przedstawiany jest jako chodzący ideał. Dbający o rodzinę, kochający mąż, bohater wojenny. Sprawia wrażenie, że osiągnął już w życiu wszystko. Sytuacja diametralnie się zmienia w trakcie kolejnej misji. Mężczyzna trafia do niewoli terrorystów, gdzie torturowany przez wiele dni zostaje finalnie zmuszony do zamordowania współwięźnia. Od tego momentu Michael walczy ze swoimi demonami, które nie pozwalają mu wrócić do normalności. Uratowany, nie przyznaje się do tego, co zrobił i cały ból trzyma w sobie. Po powrocie dystansuje się również od żony i córek, a kiedy dowiaduje się o romansie brata ze swoją żoną, wpada w furię. Z czułego i pełnego empatii mężczyzny staje się agresywny i pozbawiony wszelkich skrupułów. Zdecydowanie nie radzi sobie z tragedią, która go spotkała i odrzuca wszelką pomoc.
Jannik, czarna owca w rodzinie, lekkoduch, przechodzi zupełnie inną przemianę. Z osoby stawiającej na pierwszym miejscu zabawę oraz niestroniącej od alkoholu staje się głównym filarem wsparcia dla Sarah po domniemanej śmierci brata. Opiekuje się nią oraz dziewczynkami, pomaga im przetrwać ciężki czas żałoby. Szybko staje się dla swoich siostrzenic zastępczym ojcem, którego uwielbiają i od którego oczekują atencji. Mężczyzna z dnia na dzień staje się głową rodziny. Jannik nie stroni od poświęceń, chętnie pomaga w domu, remontuje dom Sarah. Uczucie do żony brata, które stopniowo zaczyna w nim kiełkować, początkowo stara się zdusić, jednak w późniejszym etapie nie jest to już możliwe. Mimo pochłaniających wyrzutów sumienia poddaje się uczuciu. Po powrocie Michaela odpuszcza, ale nie przestaje dbać i troszczyć się o Sarah.
Jest jeszcze oczywiście Sarah. Kobieta w żałobie, dla której jedynym celem w życiu stały się córki. Długo nie potrafiła zrozumieć swojego uczucia do Jannika, tym bardziej że początkowo niezbyt za nim przepadała. Wierność wobec męża, tęsknota oraz cierpienie długo walczyły w niej z potrzebą bliskości i czułości. Początkowo broniła się przed uczuciem do Jannika, ale widząc, jaki fantastyczny kontakt miał z jej córkami oraz ile poświęca im uwagi, sama coraz bardziej zatracała się w nieoczekiwanej miłości. Po niespodziewanym powrocie Michaela próbowała pomóc mężowi z koszmarami, które go dręczyły. Dostrzegała zmiany w jego zachowaniu i była świadoma, że musiał być świadkiem czegoś strasznego. Mimo muru, który wokół siebie zbudował, próbowała do niego dotrzeć. Kiedy stawał się agresywny, na pierwszym miejscu stawiała bezpieczeństwo córek.
Relacja tego trudnego trójkąta miłosnego wzbudza wiele sprzecznych uczuć. Sytuacja, w której postawieni zostali bohaterowie była nie tylko niewygodna, ale również beznadziejna. Nie było dobrego rozwiązania. Zbyt wiele się wydarzyło i jakakolwiek podjęta decyzja będzie niosła za sobą duże konsekwencje oraz przysporzy którejś ze stron wiele cierpienia. I to właśnie typowe w kinie Susanne Bier: nic nie jest całkowicie czarne ani całkowicie białe. Postawy bohaterów są ludzkie, przyziemne, a ich zamotanie sprawia, że widz również błądzi w swoich refleksjach i gubi poczucie moralności.
Kolejnym projektem duńskiej reżyserki był film
Tuż po weselu z 2006 roku, opowiadający (po raz kolejny) trudną historię miłości oraz poświęcenia w celu uszczęśliwienia osób, które się kocha, kosztem swojego szczęścia. Po raz kolejny scenarzystą został Anders Thomas Jensen, a główna rola w filmie przypadła Madsowi Mikkelsenowi. Bier romansuje tutaj z Dogmą 95 (chociaż produkcja nie spełniła wszystkich wymogów, żeby otrzymać oficjalny certyfikat) oraz ponownie stawia widzów w niewygodnej sytuacji. Film jest wart obejrzenia i zdecydowanie jeszcze nie raz do niego wrócę, ale chciałabym zatrzymać się na innej produkcji reżyserki.
Zanim przyszedł czas na
Wesele w Sorrento, Susanne Bier zdążyła wyreżyserować film
Druga szansa z Halle Berry (czyli pojawiły się już nazwiska hollywoodzkie) oraz zdobyć Oscara za
W lepszym świecie w 2010 roku. Dotychczasowe sukcesy sprawiły, że nazwisko Dunki stało się bardzo rozpoznawalne oraz zgrabnie rozkręciły jej karierę. Osobiście uważam
Wesele w Sorrento jako „film przejściowy” między (wybaczcie kolokwialne porównanie) Susanne Bier – reżyserką duńską a Susanne Bier – reżyserką światową. Za scenariusz, tradycyjnie już, odpowiedzialny jest Anders Thomas Jensen, w rolach głównych Trine Dyrholm (duńska gwiazda) oraz Pierce Brosnan (światowa gwiazda).
W
Weselu z Sorrento Susanne Bier pozwoliła sobie na nieco więcej luzu. Dramat psychologiczny został przysłonięty komedią romantyczną, dzięki czemu ciężki wydźwięk choroby nowotworowej głównej bohaterki nie bije tak mocno po twarzy, jak problemy zarysowane w poprzednich produkcjach reżyserki. Oczywiście w grę wchodzi miłość, a w tle mamy dużo małych i większych dramatów, które stają na drodze głównych bohaterom. Jednak filmowa para - Ida i Philip, jak to musi się stać w typowej komedii romantycznej, pokonają wszystkie przeciwności losu, żeby móc być razem i uraczyć publiczność cudownym happy endem. Warto tutaj zaznaczyć, że film nie jest typową komedią romantyczną i czuć tutaj ducha Bier, jednak nieco już ugłaskanego albo eksperymentującego z formą. Nie zmienia to faktu, że
Wesele w Sorrento ogląda się bardzo dobrze i nawet moja wrodzona awersja do Pierce’a Brosnana poradziła sobie z tym problemem. Nie jest to jednak jedyny raz, kiedy Dunka przekonała mnie do aktora. A może po prostu udowodniła po raz kolejny, że potrafi rewelacyjnie prowadzić aktorów?
Jeżeli spojrzymy na dalszy ciąg kariery Susanne Bier i przyjmiemy założony przeze mnie „film przejściowy”, to faktycznie widać, że artystka ruszyła w innym kierunku i zaczęła eksperymentować. Po
Weselu w Sorrento we współpracy z Andersem Thomasem Jensenem stworzyli
Drugą szansę (zbieżność polskiego tłumaczenia tytułu z produkcją z Halle Berry, o której była wcześniej mowa) ze swoimi stałymi duńskimi aktorami: Ulrichem Thomsenem oraz Nikolajem Lie Kaasem, w 2014 roku. Następnie przyszedł czas na takie produkcje jak:
Serena (2014) z Bradleyem Cooperem i Jennifer Lawrence w rolach głównych,
Nie otwieraj oczu (licencja Netflixa) w 2018 roku z Sandrą Bullock oraz przede wszystkim na przygodę z serialami.
Zaczęło się od
Nocnego recepcjonisty w 2016 roku. W rolach głównych obsadzeni zostali: Tom Hiddleston, Hugh Laurie, Olivia Colman oraz Elizabeth Debicki. Serial zdobył wiele nominacji oraz nagród (między innymi Emmy, Złote Globy oraz Satelity). Jak okazało się kilka lat później, nie była to jednorazowa przygoda z serialami, ale zaledwie preludium do kolejnego projektu, tym razem z HBO –
Od nowa w 2020 roku.
Od nowa oglądałam z zapartym tchem już od momentu premiery. Właściwie nie wiem, co sprawiło, że obejrzałam pierwszy odcinek. Prawdopodobnie gdzieś w głowie miałam przed oczami plakaty reklamujące nową produkcję HBO, które były wszędzie w Warszawie. A może zastanawiałam się, czy serial z Nicole Kidman i Hugh Grantem może okazać się czymś interesującym? Chociaż najbardziej przekonało mnie nazwisko Susanne Bier. Nie chcę zdradzać za dużo z fabuły, właściwie nie powiem nic, bo uważam, że serial jest fantastyczny i trzeba go obejrzeć. Dla intrygi, napięcia, emocji oraz miłości, która tutaj również jest bardzo trudna i wzbudza wiele kontrowersji. Co jeszcze działa na korzyść serialu? Cóż, nie jestem fanką ani Nicole Kidman, ani Hugh Granta, a muszę przyznać, że grają tutaj rewelacyjnie.
Susanne Bier najlepsza jest w duecie z Andersem Thomasem Jensenem – to nie podlega żadnej dyskusji. Jednak udowadnia, że jest artystką otwartą na eksperymenty oraz zmiany. Od czasów
Drugiej szansy z 2014 roku nie współpracowała z Jensenem, a jednak ma na koncie udane produkcje. Susanne Bier fantastycznie sprawdziła się w serialowym świecie, dając widzom zdecydowanie jeden z najlepszych seriali w 2020 roku. Mimo wszystko to, co najważniejsze w kinie Susanne Bier (przynajmniej dla mnie), to właśnie miłość. Ale nie ta piękna, cukierkowa, jak z komedii romantycznych. To miłość trudna, skomplikowana, bliska nam jako widzom. Prawdziwa.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h