Buzia modela, ciało żołnierza i niemały talent aktorski. 36-letni Taylor Kitsch partnerował na planach filmowych największym gwiazdom, a teraz na ekrany kin wchodzi American Assassin, gdzie przyszło mu zmierzyć się z samym Michaelem Keatonem. Zanim jednak obejrzycie ich pojedynek, przeczytajcie nasz wywiad z aktorem, z którym spotkaliśmy się w Los Angeles.
Artur Zaborski: Piękny jak obrazek Taylor Kitsch wciela się rolę psychopaty chcącego przejąć kontrolę nad światem. Co na to twoje fanki i fani?
Taylor Kitsch: Będą zadowoleni, bo mój bohater nie jest stereotypowym zakapiorem. Niedawno kręciłem film Only the Brave, którego producentem był Lorenzo di Bonaventura. Od dawna chcieliśmy razem pracować i była to nasza pierwsza sposobność. Chyba udana, bo pewnego dnia podszedł do mnie i powiedział, że widzi mnie w swoim kolejnym filmie i chodziło właśnie o American Assassin. Szczerze mówiąc, trochę kręciłem nosem, nie byłem przekonany, czy Ghost to rola dla mnie. Lorenzo jednak bardzo we mnie wierzył i zachęcał do podjęcia tego wyzwania. Przeczytałem scenariusz, który znacznie różnił się od książki. Lorenzo zapewnił mnie, że będę miał sporo artystycznej swobody, nie będę zmuszony do grania stereotypowego psychola. Tym ostatecznie mnie przekonał.
Czy pomiędzy zdjęciami do obu tych filmów miałeś w ogóle jakąś przerwę?
Tak, ale chciałbym, żeby była dłuższa! Z jednego planu niemal od razu pojechałem na kolejny. Wcześniej spędziłem dziesięć dni na mojej farmie na odludziu w Teksasie, gdzie przygotowywałem się do roli, zapoznawałem z postacią.
Trudno było ci zagrać człowieka, która w niektórych scenach jest śmiertelnie racjonalny, a w kolejnych zachowuje się jak ktoś niespełna rozumu?
Dla widza najważniejsze jest, aby aktor był wiarygodny. Dla samego aktora zresztą również. Nie wiem dlaczego zawsze, kiedy aktor gra złego gościa, próbuje go wyolbrzymić, hiperbolizować, podkreślić jego złe cechy. Tutaj budowałem rolę na osobistym doświadczeniu, chciałem, żeby widz wiedział, że Ghost dużo przeszedł i ma powody, by teraz zachowywać się jak psychopata. Owszem, torturuje ludzi, ale przemoc nie jest dla niego celem, a jedynie środkiem prowadzącym ku prywatnej vendetcie.
Na ekranie kapitalnie radzisz sobie z obsługą broni. Musiałeś się z tego podszkolić?
Nie, doskonale radzę sobie z bronią, szkoliłem się wraz z komandosami z Navy Seals, kiedy trzy lata temu przygotowywałem się do Lone Survivor. To doświadczenie, które zostanie ze mną do końca życia. Natomiast jeśli chodzi o sceny walki, ćwiczyliśmy je z Dylan O'Brien pod czujnym okiem koordynatora od scen akcji całymi godzinami. Uczysz się ich tak samo jak tańca i niezbędna jest praktyka, by opanować choreografię.
Twojego starcia z Dylanem nie nazwałbym walką, tylko mordobiciem!
Tak to już jest w filmach akcji! Standardowo główny bohater dostaje w niej łomot przez dziewięćdziesiąt procent czasu, bo widz nie chce przecież, żeby protagonista miał zbyt łatwo. Na planie kilka razy naprawdę się z Dylanem uderzyliśmy. To nic niezwykłego, zdarza się, gdy jest się zmęczonym i zapomni się o bloku bądź wymierzy zbyt mocny cios. Ale wszystko odbywało się w przyjacielskiej atmosferze. Dylan to niesamowicie pozytywny facet, przepełniony dobrą, zaraźliwą energią.
Film porusza temat terroryzmu. Chcieliście w nim przekazać jakąś wiadomość odnośnie do obecnej sytuacji politycznej na świecie?
Nie powiedziałbym, że chcieliśmy przekazać wiadomość, ale na pewno mieliśmy pewne fakty z tyłu głowy. Chcieliśmy nakręcić film, który jest przyziemny, nikogo nie gloryfikuje – to było dla nas bardzo ważne. Staraliśmy się ukazać psychologiczną stronę terroryzmu, to, jak wpływa na ludzi. Nie interesowała nas publicystyka w rodzaju: „Kto jest winny zamachów?”.
Mówisz, że Ghosta napędzają problemy osobiste. Czy myślisz, że podobnie jest z większością rzeczywistych terrorystów?
Nie jestem w stanie tego stwierdzić. Gdybym był, na pewno powstrzymałbym wiele ataków. Mogę powiedzieć, że ktoś musi być chory psychicznie, żeby myśleć, że ranienie ludzi czy zabijanie dzieci jest słuszne. Jednak w grę wchodzi wiele czynników. Niemożliwe jest stwierdzenie, który z nich odgrywa decydującą rolę.
Jak, z perspektywy aktora, kręci się sugestywne sceny tortur?
Scena, o której mówisz, jest chyba najważniejsza, jeśli chodzi o konstrukcję mojej postaci. To niesamowicie intensywne przeżycie, bardzo dużo mówi o psychice postaci. Gdy dowiadujemy się, przez co Ghost przeszedł, potrafimy zrozumieć, co go napędza. Przez pierwszą połowę filmu mój bohater jest zwierzyną, natomiast w drugiej staje się łowcą kierującym się zemstą. Niesamowicie podoba mi się, że nie czeka grzecznie, jak w większości innych produkcji tego gatunku, aż bohaterowie go znajdą, tylko sam się im ujawnia i uprzedza atak.
Czyli tortury zmieniły twojego bohatera na zawsze.
Realizacja tej sceny była jedną z najtrudniejszych rzeczy, jakie nakręciłem, bo miałem świadomość, że dla Ghosta to ekstremalne doświadczenie, które ciężko sobie wyobrazić. Od początku wiedziałem, że będzie ono kamieniem węgielnym, na którym zbuduję rolę. Książka nie opisuje toku myślenia Ghosta, więc miałem swobodę w kreowaniu jego motywacji i emocji.
Czy to prawda, że masz koszmary związane z filmem?
Czasami rzeczywiście obrazy tortur powracają do mnie w snach. Na pewno cały czas dużo myślę o tym podświadomie.
Jak zbudowałeś postać, skoro książka niewiele o niej mówi?
Oczywiście na scenariuszu, który dla aktora jest niczym Biblia. Spędziłem wiele godzin na rozmowach ze scenarzystami i producentami. Wszelkie problemy mojej postaci zaczęły się w dzieciństwie, później zaś trafiał na nieodpowiednich ludzi. Jestem przekonany, że gdyby Ghost spędził więcej czasu z postacią Dylana, przekonałby się, że jego życie może się zmienić. Nie przekreślałbym go, to nie jest facet do odstrzału, można go było moim zdaniem uratować, pomóc mu.
Jak odgrywa się problemy rodzinne z Michael Keaton?
Uwierz lub nie, ale naprawdę świetnie się na planie bawiliśmy! Chciałbym, abyśmy mogli spędzić więcej czasu przed kamerą, wtedy na pewno jeszcze łatwiej byłoby mi wykreować postać. Relacje pomiędzy naszymi bohaterami są bardzo trudne, mają oni całkiem inny światopogląd. Odkrywanie drugiej strony było fascynujące.
Podobno w wielu scenach miałeś okazję skorzystać z pomocy kaskaderów, ale decydowałeś się sam w nich zagrać.
Myślę, że wynika to po części z mojego ego. Poza tym znacznie ułatwia to pracę całej ekipie. Oczywiście, niektórych scen nie mogłem nakręcić, bo nie zgodziłoby się na to moje towarzystwo ubezpieczeniowe! (śmiech)
Czy jest rola, której byś się nie podjął?
Teraz już tak, bo powoli się starzeję, ale gdybym znowu miał dwadzieścia pięć lat i był odpowiednio asekurowany – zagrałbym wszystko, tak jak moi ukochani aktorzy.
Kogo zaliczasz w ich poczet?
Sean Penn to zdecydowanie mój numer jeden. Daniel-Day Lewis to również genialny aktor, dorastałem na jego filmach. Żałuję, że nie miałem okazji zagrać z Philipem Seymourem Hoffmanem. Niedawno pracowałem z Joshem Brolinem, chciałbym to powtórzyć, tak samo jak z Benicio del Toro, który jest fantastycznym facetem. Ech, chciałbym znowu zagrać u Oliviera Stone’a…
Jesteś kinomanem?
Kocham filmy. Wśród moich ulubionych są, a jakże, dokonania Seana Penna. Przed egzekucją wywarł na mnie niesamowite wrażenie, fantastyczny film. Za dzieciaka podobały mi się filmy Newmana, McQueena, chciałbym móc usiąść i napić się z nimi piwa. Brakuje mi takich aktorów i takich filmów. Jest w nich coś klasycznego. Żyli w czasach, gdy nie było efektów specjalnych, a liczyła się jedynie historia. Jest coś niesamowitego w sposobie, w jaki prowadzili swoją karierę, starali się po prostu robić dobre filmy. W moim pokoleniu jest kilku aktorów, którzy podążają taką ścieżkę, za co niezmiernie ich szanuję. Niestety, obecnie coraz rzadziej powstają filmy skupiające się na fabule. Jeżeli ma się okazję w takim zagrać, często jego to wyjątek w karierze aktora.
Czy nie boisz się, że filmy takie jak American Assassin mogą wywołać nieprzyjemne, negatywne skojarzenia związane z twoją osobą?
Gdyby ten film był dziełem na podstawie prawdziwych wydarzeń, jestem pewien, że tak by to wyglądało. Ożywianie na ekranie kogoś, kto żył naprawdę to zawsze duża odpowiedzialność. Jednak w tym w przypadku mówimy o fikcji, nawet podwójnej, gdyż mój bohater nie pojawia się w książkach, na których oparto scenariusz Nie czułem presji związanej z koniecznością wiernego odwzorowania jakiejś postaci. Na planie bawiłem się lepiej, niż się spodziewałem, ale nie wiem, czy to dobrze o mnie świadczy…
Co dalej?
Niedługo na ekrany kin wchodzi Only the Brave i właśnie skończyłem kręcić sześciogodzinny miniserial opowiadający o oblężeniu Waco – jest to jedno z najlepszych dzieł w mojej karierze. Opowiada o historii z 1993 roku, gdy FBI oraz ATF przez 51 dni oblegały dom sekty Gałęzi Dawidowej, który ostatecznie zaatakowano i spalono. Podczas ataku zginęło ponad 70 osób. W tym filmie gram lidera kultu, a Michael Shannon agenta FBI.
Jeszcze, tak na koniec, odnośnie do American Assassin... Jak kręciło ci się scenę w Warszawie?
Niestety, muszę cię rozczarować, bo to nie ja w niej zagrałem, tylko mój dubler. Nie dane mi było dotrzeć do stolicy Polski, kręciłem jedynie w Rzymie i Londynie. Muszę przyznać, że Rzym znacznie bardziej mi się podobał. Mam nadzieję, że dostanę propozycję zagrania w sequelu i wtedy już zjawię się w Warszawie na pewno. Bardzo bym chciał!