Gdy gruchnęła wiadomość, że spec od mrocznych thrillerów i kryminałów, David Fincher, zabiera się za biografię Marka Zuckenberga, wielu kręciło nosem. Czy na pewno właśnie ten reżyser powinien podjąć się tak złożonego tematu? W przeddzień premiery nikt nie przypuszczał, że powstaje właśnie jeden z najlepszych obrazów w filmografii Finchera.
David Fincher to nie jedyne intrygujące nazwisko związane z projektem The Social Network. Za scenariusz produkcji odpowiadał Aaron Sorkin, scenarzysta filmowych hitów Ludzie honorui Wojna Charliego Wilsona oraz słynnego serialu Prezydencki poker. W 2010 autor stał na przedsionku wielkiej kariery. Po Oscarze za The Social Network rozwinął skrzydła, tworząc takie kasowe przeboje jak Gra o wszystko, Moneyball czy ostatnio dobrze zapowiadający się Proces Siódemki z Chicago. Kolejną ciekawą osobą zaangażowaną w film Finchera był Trent Reznor. Lider industrialnego zespołu Nine inch Nails współpracował już z reżyserem przy Siedem (czołówka produkcji), ale nigdy nie był oficjalnym kompozytorem muzyki filmowej. Teraz wraz z Atticusem Rossem nie dość, że stworzył cały soundtrack, to jeszcze zgarnął za niego Oscara.
Sam David Fincher nigdy nie miał szczęścia do nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej. Mimo że według wielu, jest najlepszym współczesnym reżyserem, najważniejsze nagrody w branży wciąż go omijają. Najbliżej triumfu był przy filmie Ciekawy przypadek Benjamina Buttona, który zdobył aż 13 nominacji. Finalnie skończyło się jedynie na trzech Oscarach, więc średnia nie była tu zbyt imponująca. The Social Network zdobył również trzy nagrody (scenariusz, muzyka, montaż), tym razem przy 8 nominacjach. Można więc uznać, że obraz z 2010 lepiej sobie poradził na gali rozdania nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej. Nie statuetki są jednak najważniejsze dla fanów twórczości Davida Finchera. Produkcje reżysera charakteryzuje mrok, drapieżność i napięcie. Powyższe cechy znamienne są również dla The Social Network. Jak to jest możliwe, że filmowa biografia Marka Zuckenberga nabrała właśnie takiego charakteru? Przecież mowa tutaj o znanej wszystkim historii, która, mimo że momentami cierpi na brak transparentności, to ogólnie rzecz biorąc wpisuje się w schemat szeroko pojętego Amerykańskiego snu.
Minęło 10 lat od premiery The Social Network, a wciąż ze świeczką szukać tak świetnie napisanego i wyreżyserowanego dramatu mającego znamiona rasowego thrillera. W filmie Finchera nikt nie umiera brutalną śmiercią. Nie ma zbrodniarzy ukrytych w mroku czy szaleńców czekających z siekierą w ręku. Brak wynaturzeń, szpiegowskich intryg czy fantazyjnych zwrotów akcji. Jest za to opowieść o ludzkich ambicjach i słabościach. Historia człowieka, który mimo licznych charakterologicznych niedoskonałości zbudował imperium. Zuckenberg Finchera to jeden z nas. Zwykły gość w bluzie z kapturem, który odreagowuje frustracje, śmiecąc fora internetowe czy próbując udowodnić sobie i innym, że jest coś wart. Nic więc dziwnego, że wady charakteru nie przeszkodziły filmowemu Zuckenbergowi zyskać sympatię oglądających. Co więcej, życie tego jegomościa zostało przedstawione w konwencji pasjonującego dreszczowca. Dynamicznego, trzymającego w napięciu, a kiedy trzeba, zabawnego. Fincher nie tylko wycisnął ze scenariusza Sorkina wszystko, co się dało, ale dodał również od siebie stylistykę, dobrze znaną z obrazów takich jak: Podziemny krąg, Gra czy Zaginiona dziewczyna. Z tekstem Sorkina i hollywoodzkim wyrobnikiem na fotelu reżysera, The Social Network z pewnością byłby filmem udanym. Z Fincherem za sterami stał się wybitny.
Mamy więc gościa w bluzie i ciętą ripostą. Mamy jego przyjaciół, których lojalność zostaje wystawiona na wielką próbę. Na scenie pojawiają się również drapieżne wilki, wyczuwające potencjał na wielki finansowy sukces i próbujące uszczknąć z niego coś dla siebie. Droga Zuckenberga na szczyt w The Social Network jest niczym szekspirowski dramat: pełen zdrad, wolt i intryg. Fincher nie ułatwia sprawy widzom próbującym połapać się w tym, co dzieje się na ekranie. Akcja pędzi na złamanie karku, szybki montaż przerzuca nas co rusz w inne miejsca, a reżyser funduje skonfundowanym widzom skoki w czasie. Oglądając The Social Network, trzeba być uważnym. By zaczerpnąć pełnię satysfakcji z seansu, warto oglądać film w skupieniu. Tutaj każdy szczegół się liczy. Większość scen znajduje się na swoim miejscu i działa na korzyść produkcji. Czy można powiedzieć więc, że The Social Network jest filmem bezbłędnym?
Z tą tezą z pewnością nie zgodziłby się Mark Zuckenberg, który o filmie nie wypowiada się w huraoptymistyczny sposób. Twórca Facebooka przyznał, że nie spędza całych wieczorów, myśląc o nim. Rzeczywistość jest programistycznym kodem pozbawionym blichtru i efektownych fajerwerków. Film uwypuklił i przerysował odpowiednie momenty z życia Zuckenberga, tak żeby opowieść nabrała rumieńców i stała się atrakcyjna dla szerokiej widowni. Miliarder stwierdził, że znając fakty, trudno traktować obraz poważnie. Punkt widzenia Zuckenberga jest oczywiście zasadny, z drugiej jednak strony The Social Network nie jest pierwszą filmową biografią, która koloryzuje prawdziwe wydarzenia i czyni z nich autonomiczną opowieść. Rdzeń historii pozostaje taki sam, jednak wszystko, co się wokół niej dzieje, to już czysta fikcja. Takie prawo kinematografii i chyba wszyscy przyzwyczailiśmy się, że filmowe opowieści o wielkich ludziach w wielu miejscach mijają się z prawdą. Siłą The Social Network jest jednak wysoki poziom artystyczny. Stylistyka, narracja i oprawa audiowizualna sprawiają, że przymykamy oko na nieścisłości i zatracamy się w pasjonującej opowieści. Tuż po seansie nie zasiadamy przed komputerem i nie wałkujemy Wikipedii, żeby zweryfikować fakty, ponieważ czujemy się usatysfakcjonowani tym, co zobaczyliśmy.
The Social Network to nie jedynie wyśmienita praca reżysera i specjalistów od oprawy audiowizualnej. Swoją cegiełkę do renomy filmu dołożyli również aktorzy. Jesse Eisenberg przed The Social Network był jedynie kędzierzawym dzieciakiem specjalizującym się w charakterystycznych rolach drugoplanowych. Za film Davida Finchera otrzymał nominację do Oscara i z hukiem wszedł do hollywoodzkiej pierwszej ligi. Andrew Garfield przed 2010 rokiem aktorsko zupełnie nie istniał. The Social Network również dla niego stał się przepustką do filmowego raju. Już w 2012 roku dał się poznać jako nowy Spider-Man, a w 2016 stworzył świetną kreację w Przełęczy ocalonychMela Gibsona. Rooney Mara i Armie Hammer wystąpili w epizodycznych rolach, ale to wystarczyło, żeby ich kariery nabrały rozpędu. Prawdziwą wisienkę na torcie The Social Network stanowił Justin Timberlake, który po raz kolejny udowodnił, że po słodkim blondasku z 'N Sync nie ma już śladu. Muzyk i aktor wcielił się w Seana Parkera – twórcę Napstera. Bardzo kontrowersyjna postać, którą Timberlake sportretował w brawurowy sposób. Czy to najlepsza rola tego artysty? Być może, choć część kinomanów pamięta również jego wspaniały występ u braci Coen w Co jest grane, Davis?.
Aktorzy i realizatorzy to jedno, ale o co właściwie chodzi w tym filmie? Czy mamy tu do czynienia z suchym przedstawieniem faktów i jedynie rozrywkowym podejściem? A może Sorkin i Fincher chcieli przemycić w swoim dziele coś więcej? The Social Network, jak wiele podobnych filmów, pokazuje drogę na szczyt. Poznajemy utalentowaną ponad miarę jednostkę, która nie zbacza z obranej przez siebie ścieżki. Mark nie stroni od brudnych zagrań i nie jest mu obce przysłowie o podążaniu po trupach do celu. Bohater pali za sobą mosty i traci przyjaciół. W końcu, gdy osiąga upragniony cel, przychodzi moment zapłaty za popełnione krzywdy. Nie ma jednak z tym najmniejszego problemu. Znajdując się na samej górze, posiada środki i narzędzia pozwalające mu zadośćuczynić wszystkim, których stratował podczas swojej wspinaczki. Jak wiemy, w dzisiejszym świecie pieniądze są w stanie zasklepić nawet najbardziej krwawiącą ranę. Za pomocą mamony Mark spłaca utraconych przyjaciół i nieuczciwie potraktowanych konkurentów. Tym samym odcina się od przeszłości i może dalej iść do przodu.
The Social Network pokazuje drapieżność i pierwotność mechanizmów rządzących naszym światem. To nie jest żadne novum w kinematografii. Filmowcy z lubością eksplorują tematykę brutalnego kapitalizmu. David Fincher nie ocenia swoich bohaterów, choć nie da się ukryć, że w filmie są momenty, w których działania Marka przedstawione zostają w bardzo atrakcyjny sposób. Z drugiej strony bohater finalnie zostaje sam. Pod koniec filmu, niczym nieśmiały uczniak, wysyła zaproszenie do znajomych swojej dawnej miłości. Czy wreszcie porzucił przeszłe urazy? A może chciał pokazać tej, która niegdyś go odtrąciła, że został królem świata? Z jednej strony antyspołeczność, nieufność, brak szans na bliższą relację z inną osobą. Z drugiej, konieczność ciągłego udowadniania swojej wyższości, chęć bycia przed innymi, zapalczywość i ślepe nakierowanie na cel. Powyższy zestaw cech jest charakterystyczny dla osób odnoszących wielki sukces. Czy to zbieg okoliczności, że podobnie można scharakteryzować psychopatów? Tajemnicą Poliszynela jest fakt, że wśród biznesmenów i managerów wysokiego szczebla jest olbrzymi odsetek ludzi niestabilnych psychicznie.
Powyższe oczywiście nie musi dotyczyć Marka Zuckenberga. Film z 2010 pokazywał świt potęgi potentata. Przez kolejne dziesięć lat miliarder regularnie udowadniał, że nie znalazł się na szczycie przez przypadek. Tak jak sam przyznaje, droga do sukcesu była mniej spektakularna niż poczynania jego filmowego odpowiednika. Nie zmienia to jednak faktu, że Fincherowi udało się wyłuskać z biografii Zuckenberga to, co najważniejsze. Na historię miliardera naniósł własne barwy, ale przecież takie jest prawo artysty. Dzięki temu dostaliśmy jedną z najlepszych biografii filmowych w historii kina. Już niedługo zobaczymy, jak Fincher poradzi sobie z kolejną prawdziwą historią. Jeszcze w tym roku na Netflixie zadebiutuje obraz pod tytułem Mank, w którym reżyser Siedem bierze się za bary z biografią hollywoodzkiego scenarzysty Hermana J. Mankiewicza. Na pokładzie produkcji znów znajduje się Trent Reznor, a w roli głównej wystąpi Gary Oldman. Czy Fincher po raz kolejny udowodni, że nie jest jedynie specem od mrocznych i brutalnych thrillerów?