DAWID MUSZYŃSKI: Kiedy zainteresowałeś się aktorstwem? Od czego to wszystko u młodego Tima się zaczęło? TIM ROTH: Miałem wtedy 15–16 lat i chodziłem do liceum. Razem z moim kolegą byliśmy zafascynowani Samuelem Beckettem. Bardzo często go między sobą cytowaliśmy i robiliśmy różne wygłupy. Wkurzaliśmy tym naszych nauczycieli, co kończyło się często wyrzucaniem z klasy. W ramach żartu zapisałem się na casting do szkolnego przedstawienia. Młoda nauczycielka, która je prowadziła, a mam z nią kontakt do dziś, coś we mnie dostrzegła. I nie był to talent aktorski. Widziała, że jestem zagubionym dzieckiem, które, jeśli nie znajdzie w czymś oparcia, to może popaść w kłopoty. Dlatego by mnie „uratować”, powierzyła mi główną rolę w przygotowywanym przez siebie spektaklu. I tak wystąpiłem jako Dracula w musicalu. W rezultacie musiałem być cały czas na scenie, tańcząc i śpiewając przed wszystkimi nękającymi mnie dzieciakami ze szkoły. Wystawiliśmy tę sztukę trzy razy i za każdym razem byłem przerażony. Ale ten strach sprawił też, że zakochałem się w tym zawodzie. To ta nauczycielka nauczyła mnie wszystkiego, co wiem o castingu. To ona znalazła dla mnie lokalną społeczność teatralną, która mnie przyjęła i pozwoliła dalej się rozwijać. Gdyby nie ona, moje życie wyglądałoby inaczej. A wszystko zaczęło się od wygłupu. Czegoś, co chciałem zrobić dla beki. Co pokazuje tylko, jak przewrotne jest życie. Po jakimś czasie zawitałem do USA, gdzie trafiłem pod skrzydła młodego utalentowanego reżysera, jakim jest Quentin Tarantino. Zagrałem w jego Rezerwowych psach i moje życie już nigdy nie było takie samo. Czytałem gdzieś, że o tę samą rolę co ty starał się też David Duchovny. Naprawdę?? Jesteś w stanie wyobrazić sobie, jak by ten film wyglądał, gdyby los potoczył się kompletnie inaczej. Jestem przekonany, że on zagrałby tę postać inaczej. Chętnie bym go zobaczył. Harvey Keitel opowiadał mi kiedyś, jak mocno Quentin walczył, by ten film powstał. Słuchaj, gdy zaczynaliśmy, to nasz budżet wynosił 0 dolarów i zażarta walka o pieniądze trwała do dnia rozpoczęcia zdjęć. Była to bardzo niskobudżetowa produkcja, którą nakręciliśmy w zaledwie 5 tygodni. Ale to jest właśnie znakomity przykład tego, jak twórcy pracujący w kinie niezależnym stają na głowie, by przy znikomych środkach finansowych zaserwować nam świetne filmy. Widzę, że lubisz różnorodność w postaciach, które grasz. Czym dokładnie kierujesz się, wybierając projekty, w które chcesz się zaangażować?  Nie mam żadnych granic. Czasem czytam różne teksty i po prostu dochodzę do wniosku, że dana rzecz nie jest dla mnie. Jednak nie podchodzę do żadnego projektu z jakimś z góry założonym uprzedzeniem. Zawsze mam czysty umysł i staram się go wypełnić emocjami, które dany scenariusz mi serwuje. Nie mam więc pojęcia, kto za danym tekstem stoi, czy też jakie nazwiska zgodziły się już w tym projekcie wziąć udział. To mnie kompletnie nie interesuje. Przynajmniej teraz, gdy mam już ten – nazwijmy to – luksus wybierania filmów, w których chciałbym zagrać. Na przykład film Punch został mi przyniesiony przez mojego agenta z Londynu, z którym zresztą współpracuję od samego początku mojej zawodowej kariery. On dokładnie wie, czego ja szukam. Czyli czego? Kina. I już tłumaczę, co kryje się za tym słowem. Lubię historie, które o czymś opowiadają. Grają na jakichś emocjach widza, uderzając w poszczególne struny. Takie, które angażują swoją opowieścią i powodują, że na jakimś poziomie przeżywamy je razem z bohaterami. Takie, które poruszą ważne tematy społeczne. Kino bardziej kameralne niż otaczające nas blockbustery, w których też bardzo lubię występować. Wolę to zaznaczyć, by zaraz nie wyszło, że jestem jakimś hipokrytą. W postaciach natomiast szukam tego, by były one skomplikowane i znajdowały się w rzeczywistościach, których ja osobiście nie za bardzo rozumiem. Po mi pomaga wczuć się w rolę. Dlatego mój agent przyniósł mi Punch, mówiąc: „Moim zdaniem powinieneś to przeczytać”. To było jedyne zdanie, które wygłosił. Zostawił to na moim biurku i wyszedł. Nie wiedziałem więc, czego mam się spodziewać. Po lekturze byłem oczarowany. To wspaniała historia o pewnej ludzkiej podróży. Wspaniale napisanej i świetnie opowiedzianej. Co ciekawe mówi o życiu i problemach ludzkich, które prywatnie zaobserwowałem u kilku moich znajomych. Nie jest to coś wyciągnięte z kapelusza.
Marvel
Lubisz wypełniać swoich bohaterów emocjami? Jeśli jest to wymagane. Czasami dostaje szczegółowe informacje, by ograniczyć emocje do największego minimum. I powiem ci, że to są dla mnie najtrudniejsze role do zagrania. Mówiąc szczerze, nie przypominam sobie, byś zagrał kogoś kompletnie pozbawionego emocji. Nawet w serialu Last King of the Kingcross, gdzie grasz wyważonego mafiosa, pokazujesz czasami emocje. Wydaje mi się, choć mogę się oczywiście mylić, bo każdy widz ma prawo do własnej interpretacji, że mój bohater z Sundown jest takim człowiekiem bez emocji albo David ze Wskrzeszenia. Wracając jednak do twojego pierwszego pytania, to nie mam chyba jakichś sztywnych zasad związanych z tym, jakie role czy postaci mnie interesują. Jestem otwarty na wszystko. Nie lubisz się powtarzać. Stawiasz na różnorodność. Ponieważ w tym zawodzie pociąga mnie właśnie ciągła możliwość zmian. Nigdy nie chciałem być aktorem, którego da się zaszufladkować w jednym gatunku. Czułem zawsze, że mogę się sprawdzić świetnie zarówno w komedii, jak i dramacie czy horrorze. Aktorsko uwielbiam chaos i to, co z niego może się narodzić. Dało się to odczuć w Mecenas She-Hulk, gdzie chwilowo powróciłeś do roli Emila Blonsky'ego. Miałem wrażenie, że byłeś jednym z nielicznych członków obsady, który po prostu się wyluzował i dobrze się bawił. Wydawało mi się, że Emil postawiony w takiej sytuacji właśnie dobrze by się bawił. Ten człowiek siedzi samotnie w jakimś hiperstrzeżonym więzieniu i nie ma innych opcji. Może albo się wkurzać, albo wyluzować. Obrałem ten drugi kierunek. Co ciekawe Marvel na początku chciał, bym grał go bardzo poważnie. Jednak w czasie zdjęć zacząłem improwizować. Na początku byli trochę niepewni, czy ten kierunek jest odpowiedni. Ale po jakimś czasie przekonali się do tej wersji. I to ostatecznie zobaczyliśmy w serialu.
Źródło: AFP/Bertrand Langlois
Spodziewałeś się, że po 14 latach wrócisz do tej postaci? I tak, i nie. Myślałem, że jest to już dawno za mną, ale z drugiej strony podpisałem przy Hulku umowę na 5 projektów z Marvelem. Więc wisiało to nade mną jak miecz Damoklesa. Nie znałem dnia ani godziny, kiedy mogę dostać od nich telefon z informacją „wracasz”. Jednak czas leciał, a ja zaczynałem zapominać o tej postaci. Aż tu nagle pewnego dnia dostajesz informację, że znaleziono pomysł, jak cię znów do tego świata wprowadzić. Istnieje więc szansa, że Emil jeszcze wróci. Masz jeszcze w swojej filmografii jakąś postać, do której chciałbyś wrócić? Nigdy nie myślę o moich rolach w ten sposób. Nie wiążę się z nimi na tyle mocno, by chcieć zobaczyć, jak ich losy potoczą się dalej, gdy moja przygoda z nimi się kończy. Nie zaprzyjaźniam się z nimi aż na tak głębokim poziomie. Choć kiedy tak się głębiej nad tym zastanawiam, to myślę, że chętnie zagrałbym dalej Cala Lightmana z serialu Magia kłamstwa, ale to dlatego, że widziałem co twórcy szykują dla niego w następnym sezonie. Powstało nawet kilka scenariuszy do następnych odcinków. Jednak studio postanowiło skasować ten serial i nie mieliśmy okazji do opowiedzenia tych historii, bo były szalone. Ja bym chętnie zobaczył dalsze losy boja hotelowego z Czterech pokojach. Momentalnie, gdy o nim wspomniałeś, pojawiła mi się w głowie myśl o tym, że ciekawie by było do niego wrócić i zobaczyć, że awansował i teraz to on kieruje hotelem. Wyobrażasz sobie tego gościa u władzy? To mogłoby być interesujące. Wydaje mi się, że to byłoby coś w klimacie Hotelu Zacisze tylko na większą skalę.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj