Marion Zimmer Bradley – „Mgły Avalonu”

Legenda o Królu Arturze jest dość często wykorzystywana – w całości lub we w fragmentach – w fantastyce. Na tym polu wyróżnia się książka Marion Zimmer Bradley. Amerykańska pisarka opowiada znaną wszystkim historię, nieco ją umagiczniając i dodając własne modyfikacje (np. podkreślając walkę pomiędzy pierwotną wiarą a chrześcijaństwem). Efekt jest bardzo dobry, ale samo to jeszcze nie zasługuje aż na tak dużą uwagę. Ciekawsze jest uczynienie narratorkami kobiet (głównie siostry Artura Morgany), które teoretycznie znajdują się z dala od najważniejszych wydarzeń. Zabieg ten pozwolił stworzyć zupełnie nową perspektywę opowieści. Bohaterowie stają się dodatkami, a osoby z cienia wysuwają się na pierwszy plan. Na tym się niestety nie skończyło. To, co zaczęło się jako retelling legendy, skończyło jako wielotomowy cykl, z którego około połowy powieści ukazało się w Polsce. Na szczęście „Mgły Avalonu” stanowią zamkniętą całość.
"Mgły Avalonu"
 

Ursula K. Le Guin – „Czarnoksiężnik z Archipelagu”

„Ziemiomorze” Ursuli K. Le Guin to bez wątpienia jedna z najważniejszych i najlepszych serii fantasy; już prezentowany tu, niezależny fabularnie tom pierwszy nosi wszelkie znamiona tej wielkości. Z pozoru banalna historia o samorozwoju bohatera przeradza się w opowieść o prawdach ostatecznych. Całość napisana jest pięknym stylem, a zachwyt wzbudza też wykreowany świat czy system magii. Ta niewielka w sumie książeczka naładowana jest pomysłami i treścią. Można ją przeczytać kilkukrotnie i za każdym razem odkryć coś nowego. „Czarnoksiężnik z Archipelagu” to także proza zaangażowana społecznie (porusza kwestie wykluczenia, wolności, roli kobiet w społeczeństwie i wiele innych), chociaż w mniejszym zakresie niż późniejsze tomy „Ziemiomorza” czy twórczość science fiction Le Guin. To nie moralizatorstwo czy agitacja, a subtelne odwoływanie się do uniwersalnych prawd.
"Czarnoksiężnik z Archipelagu"
 

Roger Zelazny – „Dziewięciu książąt Amberu”

Jednym z najwybitniejszych pisarzy fantastyki – u nas obecnie nieco już zapomnianym – jest Roger Zelazny: amerykański pisarz z polskimi korzeniami. Napisał kilkadziesiąt powieści (z czego przynajmniej kilkanaście wybitnych) i dziesiątki świetnych opowiadań. Wśród nich na specjalne wyróżnienie zasługują dziesięciotomowe „Kroniki Amberu”, które rozpoczyna krótka – jak wszystkie zresztą w serii – powieść „Dziewięciu książąt Amberu”. Mimo niewielkiej objętości książka zawiera masę świetnych pomysłów – tak wiele, że nie sposób dokładnie ich opisać w tak krótkiej notce. Jest tajemnica do odkrycia, ciekawie zbudowane przenikanie się światów, wreszcie są tytułowi książęta (nie wspominając o ich siostrach) – grupa indywidualistów walczących o władzę, wpływy lub po prostu z czystej złośliwości rzucających rodzeństwu kłody pod nogi. Charakterystyczny jest też styl Zelazny’ego, oszczędny i precyzyjny. Obecnie już się tak nie pisze - a szkoda, bo w zalewie opasłych tomiszczy przydałoby się od czasu do czasu przeczytać coś tak zwięzłego i ostrego.
"Dziewięciu książąt Amberu"
 

Glen Cook – „Czarna Kompania”

Lubicie „Opowieści z Malazańskiej Księgi Poległych” Stevena Eriksona albo dziesiątki innych pozycji zebranych pod szyldem militarnej fantasy? Z dużym prawdopodobieństwem były one wzorowane na wydanej w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku powieści Glena Cooka. Wyróżnikiem „Czarnej Kompanii” jest utworzenie bohatera zbiorowego: tytułowego oddziału najemników, który walczy w nie swojej wojnie pomiędzy potężnymi czarnoksiężnikami. Oczywiście są w niej barwne postacie, ale stanowią element jednego, większego organizmu. Podobnie jak we współcześnie powstających powieściach w tym nurcie, dużo w twórczości Cooka jest czarnego humoru. Powieść stała się tak popularna, że doczekała się w sumie jeszcze dziewięciu sequeli (a autor wspomina o dwóch kolejnych). Serię zatytułowano, jakże inaczej, „Czarna Kompania”. Kolejne tomy rozwijają początkowo dość skąpo nakreślony świat i nadają dodatkowego wymiaru początkowym wydarzeniom.
"Czarna Kompania"
 

Michael Swanwick – „Córka żelaznego smoka”

Jeśli uważa się, że fantasy to skostniały gatunek polegający na epickich bitwach, pełen rycerzy w lśniących zbrojach, niecnych czarowników i księżniczek do uratowania, to należy sięgnąć po napisaną na początku lat dziewięćdziesiątych powieść Michaela Swanwicka. Pozornie wykorzystuje on – aż w nadmiarze! – typowy sztafaż fantasy, szasta na lewo i prawo stereotypowymi rozwiązaniami, ale im bardziej człowiek zagłębia się w lekturę, tym jaśniejsze się staje, że owe schematy są przełamywane. Przede wszystkim jest to jednak pięknie napisana powieść, smutna historia o dojrzewaniu, pełna powracających motywów i ukrytych znaczeń. A także dość brutalna i przepełniona erotyzmem. Ostatnio „Córka żelaznego smoka” została wznowiona w ramach serii „Uczta Wyobraźni” wydawnictwa Mag. W komplecie z nią znajduje się powieść „Smoki Babel”, której fabuła dzieje się w tych samych realiach, a niektóre wątki i postacie się przenikają. To jednak zupełnie inna, choć niemal równie dobra opowieść.
"Córka żelaznego smoka"
 

John Crowley – „Małe, duże”

Andrzej Sapkowski nazywa tę powieść „kamieniem milowym w rozwoju gatunku” - i nie są to czcze słowa. Nie ma chyba w fantasy powieści, która równie łatwo wymykałaby się wszelkim klasyfikacjom i porównaniom. Najprościej „Małe, duże” można określić jako wielopokoleniową sagę, w której pojawiają się – początkowo marginalnie – elementy fantastyczne, które jednak z czasem nabierają znaczenia. Często w kontekście tej powieści używa się odwołań do realizmu magicznego, ale to tylko jedna z możliwych płaszczyzn interpretacji. Prozę Crowleya (podobnie rzecz ma się z niestety niedokończonym u nas cyklem „Ægipt”) cechuje nieśpieszna, meandrująca narracja, pełna retrospekcji i zbaczania z obranego kierunku. Do tego dochodzi głębia znaczeń i przewrotność. „Małe, duże” koncentruje się na najprostszych elementach ludzkiego życia (uczuciach, emocjach i relacjach), a jednak jak istotnych.
"Małe, duże"
 

Andrzej Sapkowski – „Krew elfów”

Historie o „Wiedźminie” Andrzeja Sapkowskiego mają w Polsce status niemal taki jak dzieła Tolkiena na świecie – głównie dzięki lekkości pióra i świetnemu wykorzystywaniu (pop)kulturowych motywów. Na cykl składają się dwa zbiory opowiadań („Ostatnie życzenie”, „Miecz przeznaczenia”) stanowiące wprowadzenia do świata i jednocześnie zawiązujące kluczowe wątki dla pięciotomowej „Sagi o wiedźminie”. Tę zapoczątkowała powieść „Krew elfów”, a niedawno rozszerzona została o spin-off pt. „Sezon burz”. „Krew elfów” łączy w sobie wszystko to, co najlepsze w prozie Sapkowskiego. Jest jeszcze humor i odrobina swawoli znanej z opowiadań, ale też wyraźniejsze stają się dylematy i problemy głównego bohatera, a nad światem zbierają się czarniejsze niż dotąd chmury. Daje się też wyczuć większy rozmach i zamysł, w co przerodzi się opowieść, która rozpoczęła się od wejścia niewyględnego typka do karczmy w Wyzimie.
"Krew elfów"
 

Anna Brzezińska – „Plewy na wietrze”

W powieści Anny Brzezińskiej motywem przewodnim jest zmiana, i to gruntowna, bo dotycząca wielu aspektów świata przedstawionego (nota bene intrygującego i świetnie zbudowanego). Z jednej strony to pełnokrwista powieść sowizdrzalska i awanturnicza, w której role główne odgrywają postacie tak interesujące, co egoistyczne i brutalne. Z drugiej to powieść o odkrywaniu: świata, mechanizmów, tajemnic i historii postaci. To świetnie napisana (koncepcyjnie i językowo), zachowująca wewnętrzną spójność powieść, która przynosi niejedno zaskoczenie. Tu i tam krążą stereotypowe opinie dotyczące kobiecej fantastyki; nawet jeśli byłby prawdziwe, to twórczość Brzezińskiej całkowicie im zaprzecza.
"Plewy na wietrze"
Artykuł pierwotnie opublikowany 19 czerwca 2015.
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj