Top Gun Tony'ego Scotta z Tomem Cruisem w roli brawurowego pilota to ikoniczna produkcja kina lat 80. i epoki Reagana. Czy jest dobrym filmem? To sprawa wątpliwa. Pewne jest jednak, że jego seans wciąż sprawia przyjemność.
Rozgrywający się w szkole dla najlepszych pilotów
Top Gun to prawdziwy hit lat 80. Blockbuster zarobił 356 milionów dolarów i był najbardziej dochodowym filmem roku 1986, a nagrodzoną Oscarem i Złotym Globem piosenkę „Take my breath away" zespołu Berlin znali wszyscy. 12 maja minęło 35 lat od premiery ikonicznego filmu reaganomatografii. Jak powstawała ta produkcja i jakie wrażenia przynosi dziś seans tego filmu?
W
Top Gun poznajemy historię Pete’a "Mavericka" Mitchella. Ambitny i brawurowy pilot przybywa do elitarnej szkoły, która sprawia, że najlepsi stają się jeszcze lepsi. Producenci Don Simpson i Jerry Bruckheimer wpadli na pomysł tego filmu, kiedy w magazynie
California przeczytali artykuł o elitarnej szkle pilotów Miramar Naval Air Station - bazie wojskowej w San Diego. Producenci wyczuli potencjał tematu i udali się do Pentagonu, gdzie uzyskali zgodę i pełną współpracę wojska przy powstawaniu filmu. Wystarczyło więc jedynie napisać scenariusz i znaleźć odpowiedniego aktora. Co ciekawe, producenci w głównej roli od początku widzieli
Toma Cruise’a – który, szczęśliwie dla producentów, optymistycznie podszedł do projektu. Chciał jednak brać udział w powstawaniu historii i kontrolować to, w jakim kierunku zmierza. Pomysłodawcy przystali na jego warunki i już wkrótce zasiadali z aktorem w domu Simpsona, popijając piwo i pracując nad scenariuszem po sześć godzin dziennie, a czasem nawet odgrywając sceny w trakcie ich pisania. Wkrótce, w ramach przygotowywań do filmu, Cruise udał się do Miramaru na „przeszkolenie”. Aktor wspominał, że gdy piloci zobaczyli go po raz pierwszy, zapowiedzieli, że skopią mu tyłek. Aktor przeszedł trening, uczył się i latał z pilotami. Poświęcenie najwyraźniej się opłaciło, bo
Top Gun przyniósł aktorowi jedną z najbardziej znanych ról.
Film okazał się swoistym fenomenem. Jego ogromna popularność przełożyła się nie tylko na udaną promocję coca-coli, która reklamowana była w stylu nawiązującym do filmu i legendarnego manewru głównego bohatera, ale i przypadkowo także na zyski firmy Ray Ban. Sprzedaż modelu Aviator wzrosła bowiem o 40%. Wielu widzom nie wystarczyło jednak noszenie okularów i kurtek pilotek. Po premierze liczba chętnych, by dostać się do sił powietrznych USA wzrosła o 500%!
Optymizmu widzów nie podzielali krytycy. I trudno się dziwić.
Top Gun jest bowiem typowym blockbustem lat 80. i wzorcową realizacją przepisu na sukces. To high-concept movie, który stawia na akcję, atrakcje i widowiskowość, a fabuła jest już sprawą drugorzędną. O ile podniebne akrobacje do dziś robią wrażenie, to cała historia Mavericka jest boleśnie schematyczna i przewidywalna. Protagonista rywalizuje o tytuł najlepszego pilota, przy okazji przeżywa miłosne perypetia i musi stawić czoła stracie. Chociaż do filmu wrzucono mocne tematy: walkę, miłość, śmierć i tajemnicę, to jednak w produkcji, która składa się z klisz, próżno szukać uczuciowej głębi, uczuć czy rozwiniętych relacji pomiędzy bohaterami. A jednak te same elementy i składowe filmu, dzięki którym
Top gun okazał się takim sukcesem w latach 80. (i nie mam tu na myśli akcji promocyjnej), działają na widzów po dziś dzień. Co więcej, z upływem lat film zyskał dodatkowe walory, które przynoszą przyjemność innego rodzaju.
Pomimo ciekawego wizualnie otwarcia (przypominająca taniec „choreografia” marshallera), film na początku może jednak drażnić. Cały seans przynosi bowiem naprawdę dużo różnych, czasem sprzecznych, emocji i wrażeń. Pierwsze zderzenie z filmem po latach jest jednak całkiem ciekawe.
Top Gun może bowiem po prostu śmieszyć. Śmieszy pewien rodzaj nadęcia i prymitywnej, samczej rywalizacji bohaterów o wielkim ego. Niektóre sceny mogą przyprawić o ciary żenady, a żarty z męskiej szatni w najlepszym wypadku pozostawiają obojętnym. Z kolejnymi scenami dostrzegamy jednak pewną pocieszność tego filmu. Przy scenie gry w siatkę trudno powstrzymać się od śmiechu, kiedy to odbywa się fetyszyzująca prezentacja umięśnionych męskich klat. Dziś widok do przesady męskich, ociekających potem i kipiących testosteronem bohaterów raczej bawi, niż imponuje.
Choć niektórych taki typ postaci może odpychać, to jednak właśnie ten wzorzec bohatera obowiązywał w amerykańskim kinie w czasach czasach rządów Ronalda Reagana. To nie był już bohater kontrkultury czy bohater kontestujący (choć i Maverick jest indywidualistą oraz przeciwstawia się autorytetom, by być bliższym młodym odbiorcom, to jednak robi to dość subtelnie, a ostatecznie i tak wraca na łono wojska w roli wykładowcy). Obowiązywał wzorzec bohatera silnego, odważnego konkretnego, z jasnymi celami, zdecydowanie do nich dążącego. Bohater, który „ma jaja”, jak w filmie komplementują Mavericka kumple z wojska. Chwaląc siłę bohaterów, kino w tej sposób chwaliło i siłę amerykańskiego wojska i samych Stanów Zjednoczonych. Filmy miały utrzymywać widzów w przekonaniu, że choć w Wietnamie nie wyszło, to Amerykanie i tak są najlepsi – a już na pewno mają lepszych pilotów i samoloty niż Sowieci. Widać więc, że
Top Gun jest filmem swoich czasów i ma wartość jako świadectwo pewnej epoki.
Chociaż film przez sporą część seansu ogląda się z pobłażliwym uśmiechem, to nie da się zaprzeczyć, że jest w tej produkcji coś ekscytującego. I nie chodzi tylko o sceny podniebnych popisów, choć te po dziś dzień wypadają bardzo dobrze. Nie da się bowiem ukryć, że tak samo, jak 35 lat temu, elitarne środowisko pilotów fascynuje. Wciąż dobrze ogląda się film o bohaterach wybitnych, najlepszych z najlepszych, którzy dążą do tego, by być Top Gun i jak motto powtarzają, że „nie ma punktów za drugie miejsce”. Przede wszystkim jednak świat młodych pilotów fascynuje ze względu na samą ikonografię. To środowisko atrakcyjne, ekskluzywne, do którego większość z nas wstęp ma jedynie dzięki filmom. Trwanie w świecie szybkich samolotów (wielu) i pięknych kobiet (jednej) sprawia przyjemność. Choć możemy sobie kpić z tendencyjnych scen czy wyświechtanych rozwiązań, to kiedy jednak zaczniemy film po prostu oglądać, bez logicznego analizowania, seans może dostarczyć nam wielu pozytywnych wrażeń. Cieszmy się więc z odwiedzin w Kalifornii lat 80., zaczerpnijmy trochę z jej klimatu, zapoznajmy się z tamtejszą modą i stylem.
Kiedy bowiem dziś oglądamy film, mamy do czynienia z czymś, czego nie odczuwali widzowie 35 lat temu – z przyjemnym poczuciem nostalgii. W ostatnich latach w kinie mogliśmy zaobserwować modę na lata 80. i chętne do nich powroty – taki powrót serwuje nam też seans filmu
Top Gun. Zapewnia kinofilską przyjemność, którą czerpiemy pomimo (a może właśnie dzięki?) całej pocieszności filmu. Na pozytywny odbiór wpływa budująca klimat ścieżka dźwiękowa i rock z tamtych czasów – chociażby przeplatająca się przez cały film piosenka
Danger Zone Kenny’ego Logginsa.
Top Gun jest więc pewnego rodzaju wehikułem czasu, a powrót do przeszłości sprawia niekłamaną frajdę.
Oczywiście musimy też wspomnieć o miłosnej historii Mavericka i Charlie, choć słowo historia jest w tym przypadku użyte mocno na wyrost. To jednak właśnie ich romantyczny epizod zapada w pamięć nie mniej niż podniebne poczytania asów przestworzy. Sceny z udziałem Toma Cruise’a i Kelly McGillis należą do tych, które po latach w tymże filmie wypadają najlepiej. Niebywała chemia pomiędzy aktorami i to, jak odegrali pożądanie, wciąż robi wrażenie. Sekwencja, kiedy on, pełen złości ucieka od niej na swym motorze, a ona, targana uczuciami, goni go swym czarnym kabrioletem, omal nie powodując wypadku, by wyznać mu to, co najbardziej czuje, jest kwintesencją filmowości. Następująca zaś scena erotyczna przy dźwiękach „Take my breath away”, choć, jak napisał jeden z krytyków, przypomina reklamę perfum, wciąż jest jedną z najbardziej zapadających w pamięć scen miłosnych.
Top Gun nie jest najlepszym filmem w historii kina. To nie ulega wątpliwości. Choć jednak nie zapiera tchu w piersiach, to jego seans wciąż daje pewną, może nawet nieco wstydliwą przyjemność. 35. rocznica premiery to jednak dobry moment, by odświeżyć sobie tę produkcję. Na horyzoncie widać już bowiem kontynuację –
Top Gun: Maverick.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h