Troja to film, którym ekscytowałem się w 2004 roku. Nie był to największy i najlepszy kostiumowy blockbuster, ale spodobał mi się, choć nie wracałem często do tej wersji. Tym razem przez grę A Total War Saga: Troy postanowiłem przypomnieć sobie, dlaczego wersja reżyserska Troi tak bardzo usprawniła ten film.
Sytuacja wydaje się zaskakująco podobna do tej z 2005 roku związanej z Królestwem Niebieskim (pisałem o tym w artykule, jak wersja reżyserska tego filmu zmienia wszystko). Producenci zrobili krzywdę znakomitemu filmowi, każąc go skracać, a potem Ridley Scott wersją reżyserską stworzył kompletnie inny film. Troja natomiast była tworzona w diabelsko szybkim tempie i z dużą presją producentów, aby zdążyć na premierę. Dlatego też Wolfgang Petersen nie był zadowolony z kinowej wersji. Podobnie zresztą jak krytycy, którzy ocenili go w dość mieszany sposób. Wersja reżyserska jest przemontowana, dłuższa o 30 minut i po prostu bardziej dopracowana, lepsza pod każdym względem. Dlatego zebrała o wiele lepsze recenzje. Nie jest to aż tak diametralna różnica jak w Królestwie Niebieskim, bo w jego przypadku mówimy o dwóch kompletnie innych jakościowo filmach. Tutaj po prostu niezły film został usprawniony i przekształcony w dobre kino gatunkowe.
Różnic jest sporo, ale to, co na pewno przykuwa oko, to przemontowanie i rozbudowanie scen batalistycznych. To one imponowały w 2004 roku i nadal potrafią zachwycić. Rozmach, efektowne choreografie, emocje, zdjęcia i - co właśnie jest kluczowe w wersji reżyserskiej - poziom przemocy. To tutaj mamy walki, które są brutalne, więc wiele scen pokazuje efekciarskie wzajemne masakrowanie (choćby różne momenty typu: strzały w szyi, włócznia w oku czy rzeź Ajaxa). Oczywiście to tylko dodatek nadający całości widowiskowy charakter i większą wiarygodność (bitwy w filmach kostiumowych bez krwi wyglądają po prostu sztucznie). Nie zmienia się nic w tym, że są one kapitalnie wyreżyserowane w myśl tego, że sceny akcji mówią więcej o bohaterach i ich emocjach, niż dialogi. One mają znaczenie nie tylko rozrywkowe, ale właśnie również fabularne. Pierwsza scena lądowania na plaży Achillesa i Myrmidonów w takt muzyki Jamesa Hornera potrafi wywołać ciarki i duże emocje. Pierwsza szarża Greków na Troję, walka na plaży, pojedynek Hektora z Achillesem - to wszystko to jasne punkty historii, które pojawiają się w odpowiednim momencie, by utrzymać całkiem solidne tempo historii. Trudno narzekać na nudę, gdy po chwili przerwy znów mamy walki, przelew krwi i widowiskowość na hollywoodzką skalę.
Jakimś problemem scen batalistycznych i w ogóle Troi po tych latach są tzw. money shot, czyli efekciarskie ujęcia, które podkreślają rozmach i często są wykorzystywane w trailerach. To jest sytuacja analogiczna do choćby Powrotu Króla, gdy oglądamy wielkie sceny szarży żołnierzy, którzy aż nadto wyglądają jako komputerowe ludziki. Takich ujęć w Troi jest kilka i czuć, że te efekty nie zestarzały się najlepiej (choć przyznam, scena z tysiącami Greków wbijających się na tarcze Trojan podczas pierwszej szarży nadal robi wrażenie). Na niedoskonałości trzeba przymknąć oko, bo wiemy, że CGI się starzeje - zwłaszcza z początku XXI wieku. Jednak patrząc z dystansem na to, jak ogląda się Troję, nie ma to dla mnie większego znaczenia. Te sceny są jedynie drobiazgiem, bo gdy one miną, mamy efektownie nakręcone walki z setkami statystów (są różne sprzeczne dane, że było ich od 450 do 4000). O dziwo to właśnie te wszystkie ujęcia wywołują największe emocje i to uczucie ciarek przechodzących po plecach. Uwielbiam to, bo to oznacza, że coś zostało zrobione dobrze, ponadczasowo i nadal imponuje realizacyjnie.
Chyba te efektowne bitwy nie były takie, gdyby nie obsada. Eric Bana jako Hektor błyszczy charyzmą, ale to Brad Pitt kradnie ten film. Troja jest dowodem na to, że jeśli w głównej roli mamy wielką, utalentowaną i profesjonalnie podchodzącą do pracy gwiazdę, to jest to niezwykle ważna wartość dodana. Pitt jako aktor wchodzi w swoją rolę fizycznie i emocjonalnie, nadając Achillesowi więcej charakteru, niż prawdopodobnie kiedykolwiek ta postać miała. To dzięki temu w każdej scenie imponują wszelkie drobne niuanse, subtelności jego kreacji, które pod otoczką buńczuczności i arogancji, są jawnie dostrzegalne. A to wszystko jest tym bardziej imponujące, że sam Pitt nie był osobiście zadowolony z tego, że zagrał w Troi. Zagrał w tym tylko dlatego, że musiał, bo studio chciało i to miało kluczowy wpływ na dalszy rozwój jego kariery. Wspomina o tym w wywiadach, że potem zdecydował się wybierać filmy zgodnie z tym, co czuje, a nie z tym, co ktoś mu narzuca. To nie przeszkodziło mu jednak stworzyć kreację Achillesa z charyzmą, błyskotliwością i imponującą fizycznością będącą efektem 8 miesięcy treningów. Pitt przecież w większości sam walczy na ekranie (okazjonalnie David Leitch, twórca Johna Wicka był jego dublerem, a co ciekawe, teraz razem robią film akcji), a już 100% choreografii wykonuje w świetnym pojedynku z Hektorem (podobnie jak Bana). Do legendy przeszła anegdota z planu dotycząca kulisów tej sceny. Panowie oczywiście przez kilka miesięcy trenowali tę choreografię, aby wyglądała tak dobrze, jak widzimy na ekranie. Bana i Pitt zawarli umowę przed samym nakręceniem tej sceny: za każde lekkie uderzenie przeciwnika sprawca zapłaci 50 dolarów, za mocne 100 dolarów, czyli to takie wesołe sprawdzenie, kto lepiej przyłożył się do wykonania ciosów. Jak to się zakończyło? Pitt musiał zapłacić Banie 750 dolarów, a sam nie dostał ani dolara.
Wolfgang Petersen miał wiele hitów na koncie i Troja zdecydowanie wpisuje się w trend dobrych filmów tego reżysera. Jego wersja reżyserska jest usprawniona także pod kątem fabularnym, rozwoju historii, relacji postaci oraz ich motywacji. Poszczególne wątki mają czas wybrzmieć i wyewoluować zgodnie z zamiarem twórców. Patrząc jednak na Troję z perspektywy, trudno nie dostrzec pewnych podobieństw do... Gry o tron! Podejście tego filmu do poruszania wątków politycznych i budowy postaci w nich osadzonych jest bardzo podobne z uwagi na scenarzystę. Był nim bowiem David Benioff, który kilka lat później współtworzył najpopularniejszy serial XXI wieku. Można rzec, że Troja jako że jest adaptacją Iliady była pewnym przetarciem do adaptowania historii osadzonych w klimacie fantasy. Zwłaszcza, że obie produkcje minimalizują element nadnaturalny: bogowie są wspominani w Troi, ale nie odgrywają kluczowych ról, jak u Homera. Fani Gry o tron bezapelacyjnie dostrzegą te drobne podobieństwa w takich detalach - co też wskazuje na to, że Benioff jako scenarzysta czuł się swobodniej, niż wtedy, gdy tworzył scenariusz oryginalny (przykład 8. sezonu hitu HBO).
Jedną z rzeczy, która zawsze zaskakuje, to nazwiska w obsadzie, które dziś są bardziej rozpoznawalne. Diane Kruger, Rose Byrne i Garrett Hedlund praktycznie zaczynali w Troi. Przed tym filmem nikt nie wiedział, kim oni są. Oczywiście bawi, że Brendan Gleeson i James Cosmo muszą być w każdym wysokobudżetowym filmie kostiumowym, a Sean Bean jest... jedynym królem Greków, który przeżył tę historię. Nawet Orlando Bloom jako Parys się sprawdza, bo - z całym szacunkiem - bardziej pasował do roli tchórza, bawidamka i głupca, niż choćby do głównego bohatera Królestwa Niebieskiego. Sam aktor się z tym nie zgadzał i twierdził, że uważa swoją postać za idiotę. Takie drobiazgi w seansie po latach przykuwają oko i stają się małym pozytywem, bo okazuje się, że w wielu wielkich produkcjach dziś znani aktorzy mogli grać bardzo niewielkie role.
Troja to przykład filmu, którego wersja kinowa powinna całkowicie zniknąć z ofert VOD i sprzedaży Blu-ray. Po prostu, szkoda czasu na niedopracowany produkt, gdy wersja reżyserska, podobnie jak przy Królestwie Niebieskim, daje nam film dobry, dopracowany i wciąż imponujący. Troja ma wiele w sobie z największych klasyków gatunku: ten klimat, rozmach, ponadczasowość i walory rozrywkowe, bo choć pod kątem emocjonalnym i charakterologicznym nie jest to najbardziej artystycznie dopracowana wizja, tak pod kątem tworzenia spektaklu pełnego świetnie nakręconych walk, już jak najbardziej. Dlatego Troja dla mnie pozostaje w topie gatunku, bo daje to, co obiecuje i nie udaje, że jest czymś innym. Nie mam związku emocjonalnego z pierwowzorem literackim, aby narzekać na inną wizję twórców. Gdy Achilles ląduje na plaży, rozpoczyna się zabawa. Nawet po latach dająca wiele frajdy.