Bartek Czartoryski: Czy sam fakt, że nakręcił pan film o Żołnierzach Wyklętych ustawia pana po którejś ze stron politycznej barykady?Konrad Łęcki: Nie da się ukryć, że tematy historyczne zawsze niosą ze sobą pewien ładunek polityczności, ponieważ, no cóż, historia nieprzerwanie wpływa na naszą politykę. Trudno mi powiedzieć, czy Wyklęty stawia mnie po którejkolwiek ze stron, bo ja sam chciałem po prostu nakręcić swój film i opowiedzieć pewną historię, która do tej pory w naszym kinie opowiedziana nie została. Powiem więcej: chciałbym zrobić w przyszłości jeszcze jeden film o tej tematyce, bo nasza historia obfituje w tematy, które aż się proszą, żeby je przenieść na ekran. Możliwa jest w ogóle realizacja filmu historycznego nieobciążonego ładunkiem politycznym? Przyznaję, że jest to trudne, nawet bardzo. Pokazuje to doskonale chociażby niedawny przykład Wołyń, który, choć jest przecież filmem apolitycznym, chcąc nie chcąc zahacza jednak o sprawy zaszłe i bieżące. Są to przecież tematy nadal funkcjonujące w zbiorowej świadomości i w związku z tym budzą określone emocje. Jakbyśmy się starali, nie unikniemy tego. Owszem, da się inaczej rozłożyć akcenty, ale uciec całkowicie od polityki – nie ma mowy. Wydaje mi się, że jest to szczególnie trudne, kiedy ma się do czynienia z tematem, za jaki pan się zabrał, uznawanym za trudny w ocenie, moralnie ambiwalentny. Sam chciałem centrum swojego filmu uczynić człowieka, gdyż moim pomysłem na kino jest snucie historii o ludziach z krwi i kości, o tym, co czuli i co przeżyli, aby widz mógł się z daną postacią zidentyfikować lub, oczywiście, rozminąć. Ale taki cel mi przyświecał. Mój bohater wzorowany jest na Lalku, czyli Józefie Franczaku, którego historia fascynowała mnie ze względu na jego osamotnienie. I mój film, jeśli miałbym go krótko podsumować, traktuje właśnie o samotności.
materiały prasowe, fot. Wojciech Marczak
Siłą rzeczy Wyklęty nie uniknie ani porównań z Historia Roja czy nadchodzącym serialem TVP Wyklęci, ani też wpisania w pewien coraz bardziej popularny, że tak powiem, nurt produkcji o Żołnierzach Wyklętych. Ale pan prace nad filmem zaczął już przed paroma laty? Przystępując do jakichkolwiek działań, nie myślałem w tych kategoriach. Zaczęliśmy kręcić w 2014 roku i wówczas nie było nawet wiadomo, czy Historia Roja zostanie dokończona, o jakimkolwiek serialu nie było nawet mowy. Nie obawiam się jednak tego, że inne, być może podobne filmy funkcjonują w przestrzeni publicznej i dotykają tej tematyki, bo jest ona niezwykle szeroka. Tych historii jest kilkadziesiąt tysięcy, tyle, ilu ludzi walczących w podziemiu niepodległościowym. Mają one różny tembr przeżyć wewnętrznych i nie tylko. Rozmaite osoby były w tę batalię uwikłane. Jak sam pan przed momentem napomknął, pański film nie opowiada życiorysu konkretnej osoby, ale jest swoistym amalgamatem pewnych historii, prawdziwych i zmyślonych. Czy podobna decyzja dała panu większą swobodę twórczą? Dokładnie. Umyślnie podszedłem do sprawy tak, a nie inaczej, bo chciałem mieć rzeczoną swobodę. Popełnienie biografii obliguje do pewnych działań i wyborów, zaś tutaj mogłem sobie pozwolić, również jako autor scenariusza, na naprawdę dużo. Biografia niesie ze sobą ryzyko, że ktoś ze znajomych czy rodziny bohatera, o którym film traktuje, może poczuć się urażony, zawiedziony albo nieusatysfakcjonowany tym, co zobaczył na ekranie. Chyba podobna sytuacja miała miejsce przy okazji Generał Nil? Szczerze mówiąc nie pamiętam, ale chyba przy Historii Roja też coś wyskoczyło. Dlatego z góry założyłem, że nie interesuje mnie spisywanie czyjegoś życia, ale naświetlenie pewnych kwestii.
materiały dystrybutora fot. Wojciech Marczak
Czyli gdy kręci się kino historyczne, nie można przyjąć założenia, że jeśli coś nie zgadza się z faktami, to tym gorzej dla nich? Musimy pamiętać o pewnych granicach, o zachowaniu proporcji. Film historyczny już w samej swojej nazwie zakodowane ma pewne ograniczenia i siłą rzeczy należy wobec nich iść na ustępstwa. Swoboda twórcza swobodą twórczą, lecz trzeba trzymać się reguł. Robiłem wcześniej film o Katyniu (Pre Mortem – przyp. red.) i kręciłem go tak, żeby nikogo nie urazić. To bolesne sprawy i robienie nazwiska na czyjejś krzywdzie czy skandalu mnie nie interesuje. Nasunęła mi się jeszcze jedna kwestia dotycząca Żołnierzy Wyklętych. Z uwagi na coraz częstszą obecność tego tematu w mediach, zaczął się on na paru frontach komercjalizować. Nie obawia się pan, że zostanie on sprowadzony do powtarzania bezrefleksyjnych haseł drukowanych na koszulkach? Dyskutując na ten temat, musimy jednak pamiętać, że tak naprawdę to młodzi ludzie upomnieli się o Wyklętych. Nie uczy się przecież o nich na lekcjach historii i pewne nazwiska zostały tak naprawdę przez samą młodzież odkopane. Szukali być może w przeszłości czegoś, czego im w życiu brakowało i ostatecznie znaleźli. A że znalazło to odbicie w popkulturze... Cóż, to ślad naszych czasów, wszystko się w mniejszym lub większym stopniu komercjalizuje. Akurat w przypadku Żołnierzy Wyklętych uważam, że to dobry trend, lepiej, aby to te wzorce przyświecały jakimś komercyjnym działaniom niż kompletnie bezmyślne hasła czy nawet filmy, które nie wzbogacają w żaden sposób świadomości młodego człowieka. Skoro mowa o odkrywaniu zapomnianych rozdziałów z historii Polski, niekoniecznie tej najnowszej, zastanawiam się, czy przed nami wiele jeszcze takich wykopalisk? Myślę, że sporo. Pamiętajmy, że nasz kraj ma tysiącletnią historię i jest w czym wybierać, Amerykanie mają dwieście lat państwowości, a ile robią filmów historycznych? Nie przejawiają żadnego kompleksu z tego powodu. Dałoby się u nas nakręcić całe mnóstwo historii interesujących dla widza, lecz szkopuł w tym, że należy je podać tak, aby nie były koturnowe, sztywne, papierowe. Polski widz już tego nie zniesie, bo zna zachodnie produkcje, ma internet, na jedno kliknięcie ogląda najlepsze filmy świata. Dlatego największym bólem polskiego kina historycznego jest jego siermiężność. Przez to, że trąci myszką, wywiera efekt odwrotny od zamierzonego, zamiast zachęcić do sięgania po tematy historyczne, to zniechęca. Ale to się zmienia, spójrzmy chociażby na filmy Wojciech Smarzowski, takie jak RóżaWołyń. To bardzo dobre pozycje, które są pierwszym krokiem ku temu, aby opowiadanie historii Polski stało się czymś atrakcyjnym. Bartek Czartoryski. Redaktor wydania weekendowego, samozwańczy specjalista od popkultury, krytyk filmowy, tłumacz literatury. Prowadzi fanpage Kill All Movies.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj