Marvels – czego oczekiwałam?
Warto zacząć od tego, czego właściwie oczekiwałam po seansie, ponieważ z doświadczenia wiem, że ma to ogromny wpływ na odbiór. Na przykład wspomniany film Thor: miłość i grom może nie zawiódłby mnie tak bardzo, gdyby nie wyreżyserował go Taika Waititi, jeden z moich ulubionych twórców. Spodobały mi się zwiastuny Marvels, ale nie oczekiwałam po nim wiele. Po pierwsze – Marvel ostatnio wciąż mnie zawodzi, a fatalna Mecenas She-Hulk była gwoździem do trumny. Nie da się ukryć, że MCU nie miało ostatnio dobrej passy. Genialnych Strażników Galaktyki 3 uważam za wyjątek od tej reguły, ponieważ to bardziej dzieło Jamesa Gunna niż Kevina Feige. Po drugie – chyba sam Marvel nie do końca wierzył w sukces tego projektu, o czym świadczyć może kiepska promocja i nieszczęsne nawiązania do Avengersów, które wyglądały jak desperacka próba zaciągnięcia widzów do kina za kudły nostalgii. Wobec tego nie oczekiwałam niczego po filmie – może poza kotami i genialnym występem Iman Vellani, który zresztą dostałam. A jednak produkcja pozytywnie mnie zaskoczyła.MCU - ranking filmów
Dla kontekstu, tak prezentuje się procent pozytywnych opinii wszystkich 33 tytułów kinowych filmowego uniwersum Marvela.Naprawiono Kapitan Marvel
Wreszcie było widać, że twórcy mają jakiś pomysł na Carol Danvers. Nie zrozumcie mnie źle, bo byłam w mniejszości, której bohaterka podobała się w solowym filmie Kapitan Marvel. Jednak z czasem było tylko gorzej. W kolejnych produkcjach MCU heroska zawsze miotała się gdzieś na drugim planie i nie wiedziała, co ze sobą zrobić (podobnie było w przypadku Visiona). Po prostu była tak silna, że trzeba było ją odsuwać od walki, by bitwa była dłuższa i ciekawsza. Jej relacje z pozostałymi Avengersami były równie znikome, co logika w najnowszym Thorze, więc w tak ważnym finale 3. fazy wydawała się po prostu zbędna. Trudno byłoby wskazać chociaż jedną wyróżniającą się cechę jej charakteru. W jaki sposób Marvels naprawia te błędy? Carol Danvers wreszcie zaprezentowała nam się jako postać z krwi i kości, a nie pionek przesuwany po kolejnych filmach MCU. Lata w kosmosie sprawiły, że stała się introwertyczką, z którą można się utożsamić. Widać, że jest potężna, ale ma swoje słabości. Nie do końca radzi sobie z samotnością, zjadają ją nerwy, nie jest genialnym strategiem. Sama bohaterka zresztą uważa, że to jej przyjaciółka powinna dostać moce, a nie ona. Nawiązanie głębszej relacji z innymi bohaterkami pozwoliło lepiej nakreślić miejsce Danvers w MCU. W końcu czuć, że naprawdę jest częścią tego świata. Poza tym na tle radosnej Kamali i chłodnej Moniki dała się poznać nie tylko jako superbohaterka, ale też jako mentorka, troskliwa ciocia i wierna przyjaciółka. Cieszę się, że przestała być jednowymiarową postacią. Cudownie wypadła scena, w której przytuliła się z dziewczynami, albo dialog, w którym Monika wytyka jej, że mogła co najwyżej rządzić kotem. W tym filmie panuje ciepła i rodzinna atmosfera, której od dawna brakowało mi w MCU.Marvels – co podobało mi się w filmie?
Oprócz kapitalnej Kapitan Marvel (pun intended) mamy także genialną Kamalę Khan. Po seansie po raz kolejny upewniłam się, że Iman Vellani to odkrycie MCU! Casting okazał się równie udany, co ten Roberta Downeya Jr. Mam wrażenie, że aktorka urodziła się do roli Ms. Marvel. Wprowadziła masę pozytywnej energii do filmu i naprawdę przyjemnie się ją oglądało. Nie można zapomnieć o dynamicznych scenach walki, szczególnie na samym początku, gdy superbohaterki musiały improwizować i co jakiś czas zamieniały się miejscami. Wydawało mi się to bardzo kreatywne. Poza tym cieszę się z takiego małego akcentu, jakim jest wielka pięść Ms. Marvel w finale. Ten detal pokazuje, ile tak naprawdę nauczyła się w czasie trwania filmu. W Marvels jest mnóstwo momentów, które najzwyczajniej w świecie sprawiły mi ogromną frajdę. Małe Flerkeny, połykające załogę statku kosmicznego, trafią prawdopodobnie do mojego prywatnego katalogu ulubionych scen z MCU (zaraz obok gwiżdżącego Yondu ze Strażników Galaktyki 2). Cała sekwencja na Aladnie była absurdalna (w pozytywnym tego słowa znaczeniu) i przypomniała mi, jak różnorodny i ciekawy może być świat Marvela. A za żart o tym, że książę jest dwujęzyczny (wypowiedziany z najwyższą powagą przez Carol Danvers) należy się medal! Poza tym miło wiedzieć, że Kapitan Marvel rzeczywiście przeżywała ciekawe kosmiczne przygody, bo do tej pory wydawało się, że tylko latała sobie z kąta w kąt. Akcja jest na tyle dynamiczna, że ani przez chwilę nie nudziłam się na seansie. Mam wrażenie, że wiele współczesnych produkcji jest rozciągniętych jak bluza po starszym bracie, a tym razem ani razu nie miałam ochoty spojrzeć na zegarek. Na szczęście bohaterki są na tyle różne, że ich energie doskonale się uzupełniają. Naprawdę wyszłam z kina zadowolona i napakowana energią, co ostatnio w Marvelu wcale nie jest pewnikiem.Marvels vs. krytyka
Zaczęłam się poważnie zastanawiać, skąd wziął się ten dysonans poznawczy, o którym wspomniałam we wstępie. Dlaczego film nie podoba się tak wielu osobom, skoro sama umieściłam go gdzieś w środku rankingu najlepszych filmów Marvela? Przecież w Heliosie nikt nie wypuścił gazu rozweselającego, żebym się lepiej bawiła. Największe baty dostaje antagonistka filmu. Zgadzam się, że jest drewniana jak krzesło w jadalni mojej babci. Sęk w tym, że Marvel jest znany z nieciekawych złoczyńców. Nie pamiętam nawet, z kim dokładnie walczył Tony Stark w Iron Manie, na który przecież wielu fanów powołuje się, gdy mówi o "starym dobrym MCU". Ciekawi antagoniści to właściwie zupełnie nowy motyw w uniwersum, bo większość z nich pojawiła się niedawno: na przykład Namor, Agatha Harkness, Xu Wenwu. Trudno mi więc uwierzyć, że nagle stało się to tak wielkim problemem. Jakie są więc słabe strony Marvels? Po pierwsze miałam wrażenie, że konflikt Carol i Moniki rozegrał się trochę za szybko. Wolałabym, żeby finałem było właśnie wielkie pogodzenie się bohaterek, do którego dochodziłyby stopniowo. Poza tym trochę boli mnie fakt, że ledwo co dostałam i polubiłam tę drużynę, a już musiałam się z nią w pewnym sensie pożegnać, bo jedna z nich została wykopana do innego wymiaru, a druga prawdopodobnie kompletuje nowy zespół. Co prowadzi do drugiej wady, czyli faktu, że momenty, które miały być wzruszające, nie wybrzmiały zbyt mocno. Może to dlatego, że Monika zaczynała z gorszej pozycji i jako jedyna nie miała swojej solowej produkcji? Na pewno nie byłam do niej tak przywiązana, jak do reszty. A może chodzi o to, że dawniej twórcy poświęcali więcej czasu na rozbudowywanie relacji postaci, a teraz wydarzyło się trochę za dużo pomiędzy bohaterkami na przestrzeni jednego dość krótkiego filmu. Przez to, że uniwersum rozrasta się szybciej niż grzyby po deszczu, postacie muszą wręcz gonić za kolejnymi wydarzeniami fabularnymi, zamiast skupić się na sobie.W obronie Marvels
Wydaje mi się, że negatywne opinie o Marvels mają kilka źródeł. Przypomina mi to trochę premierę Czarnej Wdowy – gdy produkcja pojawiła się w kinach, widzowie stracili zainteresowanie główną bohaterką. Carol Danvers po premierze Kapitan Marvel była zwyczajnie nudną postacią w innych filmach MCU. Na korzyść produkcji nie działał fakt, że nawet wyczekiwane filmy, które miały za sterami zaufanego reżysera (jak Thor: miłość i grom), okazały się ogromną porażką, a zaufanie widzów zostało mocno nadszarpnięte. W dodatku fani chyba czuli, że studio nie za bardzo wierzy w ten projekt, bo próbowało przekupić oglądających nawiązaniami do Avengersów. Zresztą nowe postacie, jak chociażby America Chavez, wkraczają do MCU, kurczowo trzymając się maminej spódnicy, którą w tym wypadku jest superbohater z dłuższym stażem. Czyżby twórcy uważali, że tylko w ten sposób mieli szansę przykuć uwagę widza? Czuję jednak, że w grę mogą wchodzić także wspomniane oczekiwania. Marvel nie wie już, czego chcą widzowie. Może nawet sami widzowie nie wiedzą, czego właściwie chcą od Marvela? Bo jeśli miałoby to być w głównej mierze rozrywkowe kino superbohaterskie, na którym można się dobrze bawić i wejść do kina bez znajomości miliona seriali i filmów (fabułę Marvels bez problemu można zrozumieć bez obejrzenia WandaVision i Ms. Marvel), to ten tytuł zdałby egzamin. Nie na tyle, by nagle przebić takich zawodników jak Thor: Ragnarok czy Avengers: Koniec gry, ale na pewno nie byłoby dramatycznych nagłówków o najgorszym filmie w historii MCU. Muszę przyznać, że czuję frustrację, bo chciałabym obejrzeć więcej takich filmów Marvela. Zabawnych, ale nie parodiujących samych siebie jak Thor: miłość i grom. Stawiających na relację pomiędzy bohaterami, bo właśnie oni są sercem tych produkcji. Oryginalnych, bo trudno inaczej nazwać Carol Danvers z przemianą rodem z Barbie, próbującą wyśpiewać mężowi informację o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Nie chciałabym za to, by był to sygnał dla Marvela, że nie mają już robić takich filmów.To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj