Kiedyś tytułów na wyłączność dla różnych platform było mnóstwo. Teraz wszystko ogranicza się jedynie do produktów, które tworzone są przez wewnętrzne studia należące do producentów sprzętów do grania. Chociaż minęły już tamte czasy, kiedy PlayStation, Nintendo czy Xboxa kupowało się tylko ze względu na portfolio gier, to wiadomości o wyłączności konkretnej pozycji nadal elektryzują.
Rise of the Tomb Raider jest tutaj idealnym przykładem na to, jak łatwo można manipulować słowem. Podczas konferencji Microsoftu na targach GamesCom gra została zapowiedziana jako tytuł na wyłączność konsoli Xbox One z datą premiery ustaloną na przyszłoroczne święta Bożego Narodzenia. Fani Xboxa wpadli w euforię. Fani PlayStation oraz PC - we wściekłość. Kiedy jedni się cieszyli, drudzy rzucali obelgi w stronę Microsoftu oraz Square Enix, wydawcy gry. Taki stan rzeczy utrzymywał się przez kilka dni, gdyż sam wydawca nie spieszył się z jednoznaczną informacją, o jaką wyłączność chodzi. Dopiero Microsoft zabrał głos w sprawie i powiedział, że chodzi tutaj o taką samą wyłączność, z jaką mieliśmy do czynienia przy okazji Dead Rising 3 (gra ta najpierw wydana została na Xboxa One, a w tym roku pojawi się na poczciwych pecetach). Sprytna zabawa słowem i zwlekanie z wyjaśnieniem tematu spowodowały, że Xbox One, "Tomb Raider" i Square Enix nie schodziły z pierwszych stron wielu branżowych pism i serwisów internetowych. Dlaczego?
Zobacz także: "Rise of the Tomb Raider" tylko dla Xboxa One?
Ponieważ przed laty podkupowanie tytułów na wyłączność było chlebem powszednim. Wszyscy doskonale pamiętamy, jak Tekken z pozycji wyłącznie dla PlayStation (z wyłączeniem automatów) stał się grą multiplatformową. Przykładu w drugą stronę również nie trzeba daleko szukać. W 2008 roku Microsoft stracił poważny atut, który niewątpliwie był magnesem na graczy. Seria Mass Effect, której najnowsza odsłona ukaże się w niedługim czasie, przestała być grą na wyłączność i pojawiła się na innych platformach. Posiadacze konsol z rodziny PlayStation musieli poczekać jeszcze cztery lata na swoje "Mass Effect". Kolejnym ciosem dla Microsoftu była utrata serii "Halo". Marka kluczowa dla firmy, bo kto usłyszy Halo, od razu kojarzy je z konsolami Microsoftu. Do czasu. W 2003 roku gry z tej serii przestały ukazywać się z napisem "Only on Xbox" i trafiły na PC. Najnowsza część, Halo 5: Guardians, zapowiedziana jest na Xboxa One, ale pewnie i tak ostatecznie trafi na blaszaki.
Takich większych i mniejszych produkcji jest od liku, ale rzadko które dzisiaj są prawdziwymi tytułami na wyłączność; częściej okazują się być tylko krótkotrwałym lepem na graczy, bo i tak prędzej czy później trafią na inne platformy do grania.
Dzieje się tak, ponieważ tworzenie gier w dzisiejszych czasach pochłania znacznie więcej funduszy niż jeszcze 10 czy 20 lat temu. Budżety blockbusterów sięgają budżetów hollywoodzkich produkcji, a przychody ze sprzedaży nie muszą być takie wielkie. Producentom konsol zwyczajnie nie opłaca się kupować marki na wyłączność, bo tytuł, w który chcą zainwestować, może okazać się kompletną klapą. Również dla producenta gier lepiej jest ją "sprzedać" na czasową wyłączność. Do kasy firmy wpadną za to pieniądze, a gra później i tak pojawi się na sprzętach konkurencji. Większe grono odbiorców równa się większy zysk.
Zobacz także: "Destiny" bogatsze tylko na PlayStation
Dlatego wydawcy poszli po rozum do głowy i zamiast kupować cały produkt, kupują jego część. Tak zrobiło Sony z Destiny, które przez rok będzie wspierane dodatkami wyłącznie na platformach PlayStation. Tak też robi Microsoft, który z Activision podpisał umowę, na mocy której dodatki do każdej z ostatnich odsłon Call of Duty trafiają w pierwszej kolejności na konsole Microsoftu.
Gorzej, jeśli dochodzi do sytuacji, w których do walki o klienta włączają się sklepy. Dawniej tego nie było, teraz stało się to czymś normalnym w branży. Sklep X oferuje taką i taką zawartość za zakupienie gry u nich, a sklep Y oferuje coś innego. Zwykle są to rzeczy mało istotne, ale w przypadku gry Obcy: Izolacja mamy do czynienia z czymś większym: dodatkowymi misjami wykonywanymi oryginalną załogą z filmu "Obcy: 8. Pasażer Nostromo". To brzmi ciekawie, ale także pokazuje, jak niebezpieczne może być zjawisko bonusów za pre-order gry. Małe, nic nieznaczące dodatki powoli przestają kogokolwiek obchodzić. Sam nie skorzystałem ani razu z dodatkowej broni i stroju dla bohatera Watch Dogs, jakie były dołączane za pre-order w którymś ze sklepów. Jednak w takie dodatkowe misje z "Obcym" bym zagrał, a to sprowadza się do kupienia przynajmniej dwóch gier u dwóch różnych sprzedawców. Na szczęście wydawcy mają jeszcze trochę serca i po upływie jakiegoś czasu te "sklepowe" dodatki udostępniają wszystkim za niewielką opłatą.
Niebezpieczeństwo tego procederu polega na tym, że wielkie sieci handlowe gotowe są płacić producentom i uczestniczyć w procesie tworzenia gier tylko po to, aby w ich sieci można było kupić produkt, który będzie oferował coś, czego w żadnym innym sklepie się nie otrzyma. Z taką propozycją całkiem niedawno wystrzelił Gamestop. Niech znajdzie się jeszcze jakiś Amazon czy inny sklep i mamy już tę samą grę w trzech różnych sklepach z różnymi ekskluzywnymi dodatkami.
Zobacz także: Załoga z Nostromo tylko w bonusie ze pre-order w wybranych sklepach
Kiedyś decydującym aspektem w sprawie kupna sprzętu do grania był line-up gier. Tytuły z wewnętrznych studiów developerskich nie miały tak wielkiego znaczenia jak lista gier na wyłączność od zewnętrznych twórców. To ona decydowała, czy sięgaliśmy po PlayStation, Xboxa czy Nintendo. Dziś już niemal każdy tytuł to gra multiplatformowa, a przy wyborze platformy do grania kierujemy się albo sentymentem, albo parametrami i dostępnością towaru.
Prawdziwa wojna na gry ekskluzywne sprzed lat już nigdy nie powróci.