DAWID MUSZYŃSKI: 7 lat musieliśmy czekać na powrót do tej franczyzy. Czy czujesz pewną presję z tym związaną? Wojna o planetę małp w reżyserii Matta Reevesa zdobyła dobre recenzje zarówno wśród krytyków, jak i widzów. 

WES BALL: Uważam, że tak duży odstęp pomiędzy naszymi filmami działa na moją korzyść. Ludzie już zdążyli zapomnieć, jaki był tamten film. Wspomnienia się zatarły, więc widzowie podejdą do Królestwa Planety Małp bez tego całego bagażu emocjonalnego. Gdyby zaproponowano mi realizację tego filmu od razu po zakończeniu trylogii, to bym się nie zgodził. Nikt nie chce robić „tego czwartego filmu”. Tamta opowieść jest perfekcyjnie zakończona.  Ta 7-letnia przerwa dała nam szansę na rozpoczęcie czegoś nowego – oderwanie się od tamtego dzieła i pójście może w trochę innym kierunku. 

No i technologia posunęła się do przodu, co dało wam większe możliwości. Pytanie – czy jest w tym filmie coś, co można byłoby zrobić jeszcze lepiej, gdyby technologia wam na to pozwoliła?

Oczywiście. Ten przemysł cały czas gna do przodu. Nawet w chwili, gdy nasz film trafia na duże ekrany, istnieje już technologia, która mogłaby usprawnić pewne sceny. Może dlatego w oczach twórców film tak naprawdę nigdy nie jest w pełni skończony. Nie ma jednak czasu na takie dopieszczanie. My spędziliśmy na pracach postprodukcyjnych Królestwa Planety Małp półtora roku. Dla jednych to bardzo dużo, a dla mnie to cholernie mało.

Wiesz, to jest ciągła sztafeta, w trakcie której musisz skończyć film. Mogę się pochwalić, że 35 minut stworzono od początku do końca komputerowo. Nie ma tam nic rzeczywistego. Wszystko to efekty komputerowe. I widz się nawet nie zorientuje, który to fragment. Tak perfekcyjna jest już ta technologia, że wykonane w niej drzewa czy źdźbła trawy wyglądają na prawdziwe. To już jest poziom Avatara. Zawsze chciałem mieć taką władzę. Gdy robiłem Więźnia labiryntu, mogłem tylko pomarzyć o takich możliwościach.

Ale łatwo nie było. Początki mieliście dość trudne.

Nawet mi nie przypominaj. Najpierw byłem zaangażowany w pracę na planie innego filmu realizowanego dla Foxa, w którym Matt Reeves był producentem, a Andy Serkis miał zagrać jedną z głównych ról. Projekt jednak został skasowany, ale wtedy Matt zapytał, czy chciałbym zrobić nowy film z serii Planeta Małp. Przygotowania zajęły mi 5 lat, w ciągu których mieliśmy pandemię, a 20th Century zostało gruntownie przebudowane. Ludzie, którzy mnie angażowali, zostali zastąpieni innymi pracownikami, co nie ułatwiło mi pracy. Wiele razy traciłem nadzieję, że uda nam się ten projekt ukończyć. fot. materiały prasowe

A co cię do tej franczyzy przyciągnęło? Byłeś fanem oryginału z 1968 roku?

Czy byłem fanem? Ja się na niej wychowałem. Jest to jedna z ważniejszych produkcji, która ukształtowała mnie jako twórcę. Dlatego bardzo długo się zastanawiałem, czy chcę w to wejść. Nie wiedziałem, czy ten film jest w ogóle potrzebny. Kochałem trzy poprzednie produkcje. To, co Andy Serkis zrobił, było niemal perfekcyjne, więc gdy spytano mnie, czy zrobię kontynuację, w mojej głowie pojawiło się pytanie: „Ale po co?”. Jednak gdy usiedliśmy nad scenariuszem i przedstawiono mi kierunek, w jakim chcemy podążać, to te wątpliwości uleciały.

Co przeważyło?

Fakt, że mogliśmy iść odważnie w zupełnie innym kierunku. Nikt nam nie kazał mocno nawiązywać do poprzedniej historii. Mogliśmy stworzyć swoich bohaterów i uformować ten świat niemal na nowo. Oczywiście z poszanowaniem tego, co było. Ważne dla mnie było to, byśmy mieli coś do powiedzenia – coś więcej niż „robimy nowy film i tyle”. Wydaje mi się, że osiągnęliśmy sukces. Tym samym z podniesioną głową mogę powiedzieć, że dołożyliśmy solidną cegłę do tej liczącej już 10 filmów 55-letniej franczyzy.

Stąd to przeniesienie akcji 300 lat w przyszłość?

Ten przeskok czasowy był dla mnie bardzo ważny. Otworzył przed nami wiele różnego rodzaju możliwości. W pierwszej wersji scenariusza poszliśmy nawet dalej, bo akcja działa się 1000 lat po śmierci Cezara, ale ludzkość wtedy byłaby w zupełnie innym miejscu, niż chcieliśmy, by była w naszym filmie. Musieliśmy więc to skrócić.

foto. naEKRANIE.pl

Królestwo Planety Małp to opowieść o tworzeniu totalitaryzmu. O tej chęci zniewolenia własnej rasy i narzucenia jej swojej wizji świata. Nie oszukujmy się, ta opowieść jest bardzo blisko tego, co dzieje się obecnie na świecie.

Taka jest rola science fiction. Ma ono trzymać lustro przed rzeczywistością. Ja akurat nie jestem zwolennikiem wykorzystywania filmu jako narzędzia do zmiany świata. Jednak chcę, by był on trochę takim straszakiem. Przypomnieniem, że historia lubi się powtarzać. By ludzie o tym nie zapominali i mieli to z tyłu głowy, że wolność nie została nam dana na zawsze i być może pojawi się ktoś, kto będzie chciał nam ją odebrać.  

Na koniec chciałem cię zapytać, co sądzisz o Planecie Małp w reżyserii Tima Burtona – produkcji moim zdaniem bardzo niedocenionej.

To jedna z tych dziwnych części, których trochę już jest w tej franczyzie. Też myślę, że jest mocno niedoceniana. Choć od razu zaznaczę, że nie uważam, by była ona częścią naszego uniwersum (śmiech). Jest takim solowym filmem pokazującym inną rzeczywistość. Uwielbiam jej ścieżkę dźwiękową autorstwa Danny’ego Elfmana. Jest obłędna. No i Tim Roth jest genialny. Uwielbiam jego Generała Thade’a.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj