30 sierpnia tego roku świat horroru poniósł niepowetowaną stratę. Zmarł Wes Craven – wielka ikona kina grozy. Analizujemy twórczość wielkiego reżysera.
Debiutował w kinie w 1972 roku, chociaż na wielki kasowy sukces przyszło mu czekać 12 lat. Niemniej jednak już pierwszy film fabularny ukształtował dalszą twórczość Cravena, który z każdym kolejnym projektem sukcesywnie zapracowywał sobie na opinię mistrza horroru. „Ostatni dom po lewej” to dziś nie tylko fabularny debiut reżysera, ale również jeden z pierwszych i najważniejszych slasherów, który ukształtował gatunek.
Bez pierwszego filmu Wesa Cravena nie byłoby również późniejszego nurtu rape and revenge, który opierał się schemacie krzywdy (w tej sytuacji konkretnie gwałtu) i późniejszej zemsty za wyrządzone zło. Swoistym aniołem zemsty najczęściej była sama pokrzywdzona lub - tak jak w przypadku filmu Cravena - jej rodzina. Potencjał drzemiący w historii nakręconej przez młodego reżysera szybko dostrzegli inni twórcy, systematycznie rozwijając nurt, który dziś obfituje w kilka znaczących dla historii horroru tytułów.
[video-browser playlist="745697" suggest=""]
Fabularnie "Ostatni dom po lewej" nawiązywał do słynnego filmu Ingmara Bergmana pt. "Źródło". Dzieło szwedzkiego geniusza nie jest co prawda uznawane za obraz nurtu rape and revenge, brak w nim bowiem szczególnej drastyczności gwałtu i późniejszej zemsty, niemniej jednak fabularnie wpisać go można w ten specyficzny podgatunek horroru. Bergman opowiada historię dwóch włóczęgów, którzy gwałcą i zabijają młodą dziewczynę, a kiedy później szukają noclegu w pierwszym napotkanym domostwie, okazuje się, że trafiają na ojca ofiary. Gdy mężczyzna dociera do prawdy (włóczędzy oferują mu suknię dziewczyny jako zapłatę za gościnę), postanawia wymierzyć sprawiedliwość na własną rękę. Tym, co odróżnia film Bergmana od typowych filmów rape and revenge, jest również niezwykle istotny aspekt religijny. Ojciec zgwałconej dziewczyny, mimo że dokonuje swojej zemsty, koniec końców cierpi z powodu wyrzutów sumienia. Próbując przeprosić Boga za swoje czyny, buduje kościół. Wes Craven za to zainicjował nurt filmów, w których świat przedstawiony pozbawiony jest moralności. Króluje w nim przemoc, strach, a ukojenie przynosi tylko kolejna forma brutalnego rozprawienia się z opresyjną rzeczywistością. Wyższe wartości nie mają racji bytu. Amerykański mistrz horroru dostrzegł krwawy potencjał historii Bergmana. Nie wahał się go wykorzystać, tworząc dużo bardziej brutalną wersję historii przedstawionej 12 lat wcześniej przez Szweda.
Craven w tym filmie w dość wyraźny sposób odnosił się do ówczesnej sytuacji społecznej i kulturowej, poddając pewnej krytyce epokę dzieci kwiatów. Wyzwolenie seksualne i obyczajowe okazało się ślepą uliczką dla głównych bohaterek, które podążając nią z uśmiechem na twarzy i z pewnością siebie, wpadły w sidła psychopatów. Film odegrał znaczącą rolę w historii kina grozy, niemniej jednak młody Craven nie ustrzegł się pewnych błędów, przez co sama historia dziś już nieco się zestarzała. Mordercy kiedyś groźni, dziś bywają na wskroś przerysowani i groteskowi, przez co w niektórych momentach mogą wzbudzać niezamierzony śmiech.
Tak czy owak, przyznać trzeba, że amerykański reżyser jako jeden z pierwszych w tamtym czasie dotykał brutalnej rzeczywistości w tak dosadny sposób. Tym samym pozbawił swoich widzów, żyjących przecież w czasach wielkich przemian obyczajowych, dotychczasowych złudzeń: wolność, chociaż jest wartością nadrzędną w społeczeństwie demokratycznym, nie zawsze jest wartością krystalicznie pozytywną. Jak skutecznie udowadnia sam film, wolność zrozumiana opacznie może doprowadzić do tragedii. Twórca zdecydował się przeanalizować mechanizm przemocy jako samonakręcającej się spirali, gdzie każda akcja wiąże się z reakcją. Jak słusznie zauważa Piotr Sawicki, w filmie Cravena przemoc to mechanizm samozwrotny, napędzający sam siebie. Tym cięższym doświadczeniem może być odbiór tego filmu, skoro widz zostaje wręcz zasypywany obrazkami przemocy. Ich realizm sprawia, że trudno przejść obojętnie obok historii bohaterek "Ostatniego domu po lewej". Nic dziwnego, że obraz był reklamowany bardzo wymownym sloganem: "By nie zemdleć, powtarzajcie sobie: to tylko film...to tylko film...to tylko film...".
Młody Craven nie należał jednak do twórców, którzy mogliby spocząć na laurach. Pięć lat później przypomniał o sobie znowu - po raz kolejny filmem, który dziś cieszy się tytułem kultowego. „Wzgórza mają oczy” przeniosły wątki kanibalistyczne, które dotąd były domeną undergroundowego kina gore, na grunt masowej kinematografii grozy. Film nie powtórzył dużego sukcesu fabularnego debiutu, niemniej jednak doczekał się drugiej części i dziś zaliczany jest do grona najbardziej popularnych obrazów reżysera.
[video-browser playlist="745700" suggest=""]
Prawdziwy przełom, który zagwarantował Cravenowi miejsce w panteonie sław, nastąpił w 1984 roku, kiedy to premierę miał jeden z pierwszych teen slasherów nowej generacji: „
A Nightmare on Elm Street”. Morderca „z zaświatów”, który poluje na swoje ofiary we śnie, a przy tym jest ostentacyjnie ironiczny? To musiało dobrze się sprzedać i w taki oto sposób Freddy Krueger razem ze swoimi metalowymi szponami i pasiastym sweterkiem stał się jednym z najbardziej ikonicznych morderców w historii popkultury, zapoczątkowując tym samym nową falę zabójczych bohaterów polujących na rozpasanych seksualnie i nierozważnych nastolatków.
Znamienny jest fakt, że popularność slasherów budowana była w dużej mierze właśnie na postaciach morderców, którzy z biegiem lat stawali się ikonami grozy, o których pamiętało się bardziej niż o pozytywnych bohaterach. Tak stało się chociażby z Leatherface'em ("Teksańska masakra piłą mechaniczną"), Michaelem Myersem ("Halloween"), Jasonem Voorhesem z "Piątków, trzynastego" czy chociażby właśnie Freddym Kruegerem, który powrócił w aż dziewięciu częściach cyklu. Fascynacja mordercami z horrorów potwierdza jedynie tezę, iż ludzkie zainteresowanie złem trwa w najlepsze od lat - przybiera jedynie nowe formy w zależności od kultury, której dotyczy.
Kiedy na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych slasher jako gatunek zaczął zjadać własny ogon, na jego ratunek przybył nie kto inny, jak sam Wes Craven. Dzięki swoim nowym filmom, takim jak "
New Nightmare" czy seria "
Scream", odświeżył nurt, wprowadzając go na nowe tory. Badacze zajmujący się horrorem i samą jego odnogą, jaką są slashery, są zgodni: Craven dzięki reinterpretacji wyeksploatowanych motywów zapoczątkował nową, postmodernistyczną odmianę znanego nurtu. Chociaż, jak czytamy w "Leksykonie filmowego horroru", sam "Wes Craven przyznaje, że nie lubi, gdy mówi się, że «Krzyk» jest horrorem postmodernistycznym (...) z lekkim obrzydzeniem odpowiada, że jest to pojęcie tak szerokie, że wszelki sens dawno z niego wyparował".
[video-browser playlist="745702" suggest=""]
Co dokładnie zrobił więc Wes Craven, aby odświeżyć gatunek, dzięki któremu stał się popularny? Realizując "
New Nightmare", dokonał wręcz reinterpretacji własnych dokonań. Główną bohaterką filmu uczynił Heather Langenkamp, czyli aktorkę, która wcielała się w postać Nancy Thompson - głównej bohaterki z pierwszej części "
A Nightmare on Elm Street". Natomiast sama akcja umieszczona została na planie kolejnego filmu o Freddym Kruegerze, który podczas jednej z projekcji opuszcza ekran i... przenosi się do świata realnego. W jednej z najistotniejszych dla rozwoju fabuły scen pojawia się sam Wes Craven. Tłumaczy aktorce, że to właśnie niezwykła popularność i uwielbienie mas sprawiły, iż morderca mógł przeniknąć do rzeczywistego świata. Sam reżyser idzie nawet dalej w mieszaniu dwóch światów i porządków, bowiem w innej ze scen pojawia się również sam Robert Englund, czyli aktor, którego do dziś utożsamia się głównie z rolą Freddy'ego Kruegera.
Reżyser obnaża przed nami strukturę filmu, pokazując sposób tworzenia go od tak zwanej podszewki. Aktorzy wcielają się zarówno w swoje postacie, jak i siebie samych, dlatego np. Heather Langenkamp jest zarówno Nancy Thompson, jak i... samą sobą.
Pracując nad serią "Krzyk", Wes Craven poszedł jeszcze dalej. Mimo że sam głośno się tego wypiera, to jednak pierwsza odsłona tego czteroczęściowego cyklu jest dziś uznawana za pierwszy prawdziwie postmodernistyczny slasher. Czym szczególnie zwrócił na siebie uwagę? Przede wszystkim jest zarówno slasherem, jak i filmem komentującym slashery. Korzysta z konwencji gatunkowych, jednocześnie je oceniając.
Przy pomocy narracji, która komentowała gatunek jako taki, udało się twórcom osiągnąć znakomity dystans do prezentowanej historii. Wes Craven bezwzględnie, ale i z olbrzymią dozą sympatii punktował wszystkie schematy gatunku: ikonografię postaci (final girl, "obcy", nastoletnie ofiary) i miejsca (amerykańskie miasteczko, college, letnie obozy), a także liczne nielogiczne postępowania typowe dla bohaterów tego typu horrorów. Postacie są nie tylko elementem akcji, ale również jej komentatorami. To, co dzieje się wokół nich, uznają bardziej za rzeczywistość filmową niż tę realnie ich dotyczącą. Dzieje się tak poniekąd dlatego, że zarówno mordercy, jak i ci, którzy go tropią, posługują się znanymi schematami zaczerpniętymi z horrorów.
[video-browser playlist="720403" suggest=""]
Wes Craven był twórcą, który nie zawieszał swoich filmów w popkulturowej próżni. Jego horrory mocno osadzone były w historii gatunku, odnosiły się do najsłynniejszych dzieł i umiejętnie je parafrazowały. Znamienna jest już sama scena otwierająca "
Scream", w której morderca przepytuje swoją ofiarę z wiedzy na temat horrorów. Padają takie klasyczne tytuły jak: "
Halloween", "
A Nightmare on Elm Street", "Friday the 13th". Tylko prawidłowe odpowiedzi na zadane pytania mogą ocalić ofiarę. Najzabawniejsze jest to, że to właśnie my, widzowie, razem z bohaterką możemy sprawdzać swój stan wiedzy.
Po nakręceniu czwartej odsłony swojej słynnej serii Craven zaczął pracę przy projekcie, który każdy z góry skazywał na porażkę. Wieść o tym, że ojciec filmowego „Krzyku” ma wyprodukować serialową wersję znanej historii, jednych uspokoiła, innych zirytowała: w końcu Craven powinien nie dopuścić do realizacji tego pomysłu, a nie jeszcze go wspomagać. Fakt faktem, Craven wykazał się dużo większym niż gros jego fanów dystansem do całej sprawy. Nawet jeżeli ten dystans miał być podyktowany sporą liczbą zer na koncie, cały projekt okazał się godnym dopełnieniem kariery twórcy szalenie barwnego i kreatywnego. Twórcy szalenie konsekwentnego, który z szacunkiem odnosił się do materii, którą proponował swoim widzom, z jednej strony umiejętnie ją rozbudowując – kreując nowe światy i nowych bohaterów, po to by w pewnym momencie stwierdzić, że to wszystko to tak naprawdę tylko pewna forma i gra, z której należy dla własnego i widzów dobra trochę się pośmiać. Dlatego też serialowy „
Scream” to nie tylko piękne zakończenie barwnej kariery, ale również zgrabne jej podsumowanie. Twórca, który kiedyś wypiął się na ten zblazowany postmodernizm, ostatecznie pokazał, że czuje go jak mało kto.
Wesa Cravena, tak jak Tobe'a Hoopera czy Johna Carpentera, możemy nazwać prawdziwym ojcem współczesnego horroru, bez którego twórczości kino grozy nie wyglądałoby tak, jak wygląda teraz. Craven to dla wielu kinomanów dorastających w latach 90. prawdziwy synonim strachu i świetnej jakości. Dla młodych twórców Craven to niekończące się źródło inspiracji, a przede wszystkim motywacji, aby w straszeniu widzów nie iść na łatwiznę. Kino grozy wymaga kreatywności, czasami humoru, czasami zagadki, ale nigdy oczywistości. Popkultura przepełniona brutalnością potrzebuje twórcy, który cały ten brud pokaże w taki sposób, aby ponownie zwrócić naszą uwagę na rzeczy, które w pewnym momencie zbywaliśmy wzruszeniem ramion. Świat horroru znowu potrzebuje historii na miarę „Krzyku”, która wzruszy całym tym makabrycznym światkiem w posadach. Nad tym, który podejmie się tego trudnego zadania, z pewnością czuwać będzie duch tego, który przyniósł światu Freddy'ego Kruegera, Ghostface'a, a przede wszystkim największe lęki dzieciństwa.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h