Wieża. Jasny dzień imponuje aktorsko. Szczególnie postaciami sióstr. Czy wszystko trzymałaś żelazną ręką, czy aktorki wnosiły wiele od siebie w swoje kreacje? Jest czas na to, by niczego nie kontrolować. Przychodzi też czas, kiedy ty jako reżyser musisz to podsumować. Byłabym idiotką, gdybym nie pozwoliła im decydować o roli, bo to oni znają swoich bohaterów. To oni wchodzą w „lśniące ciało.” Gdy jednak to oni mieli posłużyć historii, doskonale to zrozumieli. To naprawdę niezwykle świadomi ludzie. Ci aktorzy są wybitni, naprawdę mamy dużo takich w Polsce, ale są pochowani, niewykorzystani. Jest to wielkie nieporozumienie, że cały czas korzysta się z określonej puli aktorów, gdy dostępna jest ich cała rzesza. I jeszcze jedno. Moi aktorzy wzajemnie sobie pomagali. Mają świadomość, że jeśli ja zagram lepiej, to ty też masz szansę zagrać lepiej. To jest coś, za co trzeba ich pochwalić. Do tego oni sami w oderwaniu ode mnie pracowali nad tymi postaciami. Ania Krotoska umawiała się z ludźmi, którzy mają adoptowane dzieci. Bardzo dużo czasu spędziła z Lailą i jej mamą. Ja za nich czegoś takiego nie zrobię, bo to absolutnie ich robota. Moim zadaniem jest to betonować, zatwierdzać i nigdy ich nie oszukiwać, że na przykład ściemniają. Oni muszą wiedzieć, kiedy im coś nie wychodzi. W tej relacji potrzebne jest wzajemne zaufanie. Obiecałam im, że nie dam im źle zagrać. Lubię bardzo naturalistyczny styl gry, gdy np. mówią na sobie. Lubię w naszym filmie sytuacje, że ktoś coś przeżywa, a jednocześnie ktoś inny mówi np. o kupie. Rzeczywistość jest taka niezborna.
fot. materiały prasowe
Czy myślisz, że ten film w ogóle może w jakiś sposób zainteresować osoby lubiące kino mainstreamowe, nie tylko artystyczne? Absolutnie uważam, że Wieża. Jasny dzień jest skierowana do widza również i „mainstreamowego”. Ten widz musi mieć w sobie absolutnie jeden element: musi być otwarty na 10 min przed końcem. Wiele osób wychodzi z filmu i są zaniepokojeni i do końca nie wiedzą co mają myśleć. W jakimś stopniu wyprowadza on ich z równowagi. Chciałabym podkreślić bardzo mocny przekaz do widza: Ma prawo myśleć, co chce. To jest taki mechanizm, który w obecnych czasach powinniśmy sobie przypominać i podtrzymywać. Chciałabym odwołać się do ludzkiego prawa mówiącego o tym, że wolność jest naszym prawem. Ten film na poziomie mainstreamowym jest dobrze skonstruowany. Staraliśmy się zrobić go w taki sposób, by żarł. Ogląda się go dobrze, trzyma w napięciu i nie jest to kino, gdzie nic się nie dzieje przez 15 minut, a ty jako widz masz ochotę się zabić. Tam się cały czas coś dzieje. Ostatnie 10 minut filmu to jest ostatnią voltą gatunkową. Albo nie akceptujesz tego, albo przyjmujesz to i myślisz, że możesz sobie postawić konkluzję taką, jaką chcesz. Chciałabym, by sztuka to robiła. Aby przypominała ludziom że muszą wziąć odpowiedzialność za swój system wartości. Aby nie traktowała ludzi instrumentalnie. Wole czytać Rumiego, ale nawet z najgorszych gniotów coś sobie wezmę dla siebie. Twój film skojarzył mi się z tym, co pokazują najbardziej ambitne artystyczne seriale amerykańskie. Słusznie, bo z jednej strony są one głosem autorskim, a z drugiej strony są budowane – podobnie jak nasz film – na takich diapazonach totalnie gatunkowej historii. Wieża. Jasny dzień nie jest filmem artystycznym przez większą część. Ale stopniowo się graduje i zapowiada. Po to między innymi jest ten wątek z kościołem. Dlatego tam wydarzają się delikatne metafizyczne rzeczy, których nie rozumiemy. Cały czas wszyscy piszą o tobie w superlatywach, chwałą. Zastanawiam się, co robisz, by nie oszaleć od tego wszystkiego. By, mówiąc kolokwialnie, nie odwaliła ci woda sodowa. Wbrew pozorom dostałam też masę nieprzyjemnych maili od ludzi, którzy mi napisali, że powinnam teraz zrobić reklamę i pokazać, że coś potrafię. Pisali o tym, że kontestacja artystyczna jest fajna, jak się ma dwadzieścia kilka lat, a teraz powinnam zacząć robić coś na serio. Ludzie mają dużą potrzebę napisać mi, że jestem zerem. Ale... trudno jest dokopać komuś, kto nie jest tym zainteresowany. Nie ukrywam, że CHCĘ pozostać w tej szarej strefie. Nie mam ambicji na nic więcej. Generalnie ja nie mam ambicji. Ani na reklamy, ani w kwestiach finansowych. W ogóle mnie to nie interesuje. Mogłabym jeść chleb do końca życia i być bardzo zadowolona, robiąc dalej swoje kino. Nikt mi nie jest wstanie nic odebrać. Tylko ja sama mogę. Sprawa jest też taka, że ja boję się tylko, że zacznę się bać. O tym też mówiłam w Gdyni, gdy odbierałam nagrodę: „że miarą wolności jest odwaga”. W momencie, gdy zacznę się bać tego, że coś stracę, przestanę to robić. Najgorsze co może się w sztuce wydarzyć to kalkulacja. Generalnie jestem pewna, że nie będę tego robić zawsze. TO nie jest moja tożsamość. Nie jestem filmowcem. Chcę „praktykować robienie filmów”. Chcę robić filmy do momentu, aż przestanie mnie to rozwijać. Chcę zrobić ten i następny film, bo go napisałam i wierzę w niego. Moje ambicje są związane może tylko z rozwojem osobistym. To chyba najzdrowsze podejście... Zobaczymy. Nie oczekuję niczego w zamian. Świetnie, że ten film ma tak wspaniały odbiór. Mnie interesuje to, czy mam odwagę zrobić kolejny film jeszcze odważniej. Już nie muszę sobie udowadniać, czy jestem w stanie pójść na plan i pociągnąć za sobą 40 osób. Nie muszę sobie udowadniać, że umiem zrobić film pod kątem logistycznym i taki, który konstruuje się w spójną całość. Mnie tylko interesuje, czy jestem w stanie zrobić coś jeszcze szerzej. Tyle. Możesz coś więcej powiedzieć o filmie, nad którym pracujesz? Skończyłam właśnie dyplom studentów wydziału aktorskiego PWSFTviT Monument. Zrobiłam go, bo taką dostałam szansę i bo wszyscy mi mówili, nie rób za szybko drugiego filmu. Więc od razu czułam, że muszę zrobić drugi film. Teraz czekamy czy dostaniemy pieniądze na Delikatny Balans Terroru. Mogę to opisać słowami... Strefa mroku spotyka się z Aniołem zagłady na działce letniskowej. Bardzo mnie interesuje kryzys – żywnościowy, ekologiczny, tożsamościowy człowieka w kontekście systemu. Jak reagujemy na nie systemowo. Podchodzisz do wszystkiego w tak wyjątkowy sposób i opowiadasz o rzeczach bardzo nietuzinkowych. Zastanawia mnie, co takiego cię inspiruje. To bardzo ciekawe pytanie. Gdybym miała mówić o filmowych twórcach, to tak naprawdę byłoby ich strasznie dużo. Uwielbiam filmy Kurosawy, ale też Nikite Michałkowa, ale też Reygadasa. Nie wiem, o co chodzi, ale bardzo je lubię. Także kino Coppoli, twórców mumblecore'owych ze Stanów, rosyjskie produkcje jak np. Idź i patrz. A czym dokładnie się inspiruję? Głównie sztuką. Obrazami: Waliszewską, Olafem Brzeskim, Van der Poelem, Hubertem Pokrandtem, Alex Urban... To oni są moim źródłem inspiracji. Gdzieś obok tego jest też moje zainteresowanie reportażem czy filozofią.
fot. materiały prasowe
A przy tym wszystkim masz czas w ogóle coś obejrzeć? Mam go bardzo mało. Nie uważam, aby twórcy musieli oglądać innych twórców. Mnie dużo kosztuje obejrzenie czegoś ambitnego. Na przykład po Rosettcie braci Durdenne miałam trzy tygodnie depresji. Ten film mnie tak totalnie dobił, że nie byłam w stanie podnieść się z łóżka. Jeśli chcę mieć siłę psychiczną na najbliższe trzy miesiące, zastanawiam się, czy jak włączę na przykład American Honeyy, to czy ten film mnie nie zmiażdży i czy będę w stanie myśleć o czymś innym. A jest tu niebezpieczeństwo, że intuicyjnie będę chciała być jak Andrea Arnold. Dlatego robię sobie odwyki: pracuje, tak jak ostatnio cały czas przez trzy lata. A potem mam z trzy miesiące i oglądam wszystko, jak leci. Mam totalną depresję, mindfuck i wszystko na raz. Potem przechodzi to, wyciszam się i wracam do pracy. A podczas takich przerw od pracy stawiasz też na kino odmóżdżające? Był nawet taki czas, gdy oglądałam tylko słabe filmy, o których nie chce nigdy mówić. Żeby się zanemizować intelektualnie. Ale bardzo lubię oglądać cały czas w kółko to samo. Northern Exposure i Dangerous Liaisons na przykład. Na koniec coś, co mnie często nurtuje przy reżyserach. Chcesz trzymać się tylko filmów? Przyjęłabyś propozycję zrobienia ambitnego serialu dla HBO i tym podobnych stacji? Oczywiście, że tak. Zależy oczywiście, jaki będzie tekst i czy mam na niego wpływ. Tak naprawdę to nie chodzi o to, czy ja chciałabym to zrobić. Bardziej, czy umiałabym to zrobić. To byłoby dla mnie interesujące i rozwijające. Dostałam dużo mainstreamowych propozycji na różne tematy. Dużo osób proponowało mi zrobienie filmów o kobietach. Ale na rany, kobiety nie robią filmów o kobietach. Co za płytki sposób myślenia i przypisywania tego genitalijnego terminu moim filmom - Kobiece Kino. To ma jakieś cechy? Ja nie wiem, co to jest to kobiece kino. Bardzo mnie to wkurwia. Wiem, że należę do kina kobiet, czyli takiego które tworzą kobiety i tyle. Nie będę robić filmów, w których kobiety to główne bohaterki. Będę robić takie w których kobiety nie są materacami i dodatkiem do ról męskich. Trzeba uważać na język. Żyjemy wewnątrz języka i język nas determinuje.
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj